[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W świadomości Karine nagle obudziły się straszliwe wspomnienia. Nie tylko o
drugim gwałcie, tym, który do reszty zniszczył jej osobowość. Przed oczyma stanął jej
jeszcze inny obraz. Coś, co zdarzyło się jeszcze wcześniej, na ukwieconej łące. Miała wtedy
dziesięć lat i nie rozumiała, co się stało naprawdę.
Pierwszy gwałt wymazała z pamięci doszczętnie, z drugiego zdawała sobie sprawę, ale
nie dopuszczała do siebie myśli o nim. Pierwszy...
Boże! Fala wspomnień sparaliżowała dziewczynę, która stała się jakby samym
wielkim krzykiem bólu. Karine widziała już nie jednego napastnika, ale trzech, ich twarze
nakładały się na siebie. Oficer przeobraził się w tego, który tak pięknie mówił o kroplach rosy
na pajęczynie, błyszczących w świetle poranka, a potem brutalnie rzucił się na nią.
Wydarzenia z przeszłości jak żywe stanęły jej teraz przed oczami, przeżywała je wszystkie
jeszcze raz z najdrobniejszymi straszliwymi szczegółami.
Przerażone zdumienie, biedronka, o którą tak się lękała, mężczyzna napierający na jej
ciało od tyłu... A potem leżała na plecach odwrócona twarzą do niego, czuła, jak wdziera się
w nią, sprawiając przy tym potworny ból. Tak nie wolno, to niemożliwe... Ale on nie
przerywał, choć ona krzyczała.
Wtedy nie rozumiała tego, nie chciała zrozumieć, ale teraz już wiedziała. Wiedziała,
co się stało wtedy za pierwszym razem, i za następnym, i co miało po raz kolejny stać się
teraz.
Trzej gwałciciele stali się jednym. Nie, nie wolno mu! Nie wolno! Oficer jedną ręką
rozpinał spodnie, drugą starał się ją przytrzymać, co nie było łatwe.
Dłonie Karine błądziły po ziemi, szukały, ale znajdowały tylko sosnowe szyszki i
wrośnięte mocno w ziemię korzenie. U pasa napastnika coś pobrzękiwało...
Korzystając z jego nieuwagi Karine chwyciła ów przedmiot. Miała w ręku sztylet...
Poczuła, jak mężczyzna zdziera z niej bieliznę, torując sobie drogę. Ogarnięta
zwierzęcym niemal strachem i niepohamowanym gniewem nie myślała już o niczym, czuła
jedynie, że jej ręka, jakby bez udziału woli, zadaje ciosy. Usłyszała, że krzyknął dwa razy,
potem zacharczał, aż wreszcie poczuła, że opada na nią bezwładnie. Nie przestawała uderzać,
póki nie zabrakło jej sił z wycieńczenia.
Oddychała z trudem. W oczach jej pociemniało, w głowie się kręciło. Po dłuższej
chwili zrozumiała, gdzie jest.
Powoli, bardzo powoli podnosiła do góry ręce, ciężkie jak z ołowiu. Popatrzyła na nie
ponad jego ramieniem - jedna ręka i cały rękaw płaszcza pokryty był krwią.
Zapłakała. Sztylet upadł na ziemię. Wiedziała, że musi się podnieść, uwolnić od
ciężaru mężczyzny, ale on przecież... on przecież...
- Och, nie! - jęknęła. - Co ja zrobiłam? I koperta, na pewno całkiem się zniszczyła.
Koperta. Muszę myśleć o kopercie. Tylko koperta, nic innego...
Jonathan i Rune dostrzegli nadbiegającą dziewczynę i pospiesznie wysiedli z
samochodu.
- Na miłość boską, Karine, jak ty wyglądasz! - zawołał Jonathan.
Widzieli, rzecz jasna, ślady krwi, ale nie to ich tak przeraziło, lecz wyraz jej twarzy.
- Karine! - jęknął Jonathan. - Siostrzyczko, co oni ci zrobili?
Dziewczynka była już przy nich.
- Koperta - wyrzuciła z siebie. - Pobrudziła się krwią. Wszystkie fotografie się
pogniotły.
Jonathan odebrał od niej papiery.
- Nie jest wcale tak zle, nieduża plamka krwi z boku, trochę wygięta, nic poza tym.
Ale ty, Karine! Co się stało?
Przełknęła ślinę, widzieli, że twarz ma niemal zieloną. Najwidoczniej nie była w stanie
mówić o tym, co zaszło.
- Czy... czyś ty kogoś zabiła? - spytał Rune.
Karine, o ile to możliwe, pobladła jeszcze bardziej. Skinęła głową.
- Czy ktoś cię widział? - przytomnie spytał Jonathan.
Karine równie zdecydowanie wykonała gest przeczenia.
Rune postanowił działać.
- Gdzie to się stało?
- W lesie.
- Chciał odebrać ci kopertę?
Karine wciąż milczała. Mieli wrażenie, że zaraz zemdleje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]