[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w siebie, widocznie rozumienie nie było bezwzględną koniecznością dla Kacpra.
Naprzeciwko nich szła Platyna. Minęli się, ale pózniej ona przystanęła i długo spoglą-
dała za nimi, a kiedy zniknęli za rogiem, znowu ruszyła przed siebie. Idąc nisko pochy-
liła głowę, miałam ochotę zawołać ją, ale nawet nie wiedziałam, jak naprawdę ma na
imiÄ™ i dlaczego wyglÄ…da tak bardzo smutno.
Kacper wrócił, żeby przebrać się przed wieczorem w DYSKOTECE.
W przeciwieństwie do innych zespołów zespół jazzowy, w którym grał, składał się z sa-
mych porządnie ubranych chłopaków i Kacper bardzo dbał o to, żeby zawsze przed wy-
stępem odpowiednio się przygotować. Właśnie wyjmował czystą koszulę z szafy, kiedy
zapytałam go o ojca Tiny.
 Ty, Kacper, wiedziałeś, że on jest Marokańczykiem?
 Nie wiedziałem, dlaczego miałem wiedzieć? A co to za różnica?
 Zapytałeś, dlaczego nigdy nie powiedziała ci o tym?
 Mamo!
 No co?  Niby dlaczego miałem pytać, to jest chyba normalna rzecz. Tina też nic
nie wie o moim ojcu.
 Twój ojciec zginął w Tybecie, nie mamy nawet jego grobu.
 Tybet to najwspanialszy grób, jaki może mieć himalaista, wytłumaczyłaś mi to
i przypominam ci, że sama w tym znalazłaś pocieszenie. A zresztą, nie rozumiem, jaki
to ma zwiÄ…zek z ojcem Tiny.
 W ogóle nie ma związku  przyznałam.  Myślę tylko, że ja na twoim miejscu
opowiedziałabym o tym Tinie, a na miejscu Tiny powiedziałabym tobie, że mój ojciec
jest Marokańczykiem. Mówi się takie rzeczy komuś, kogo się kocha.
Milczał, oglądając kołnierz koszuli, potem rzucił ją na tapczan.
 Może. Może się mówi. Nie wiem, mamo, dlaczego ty jej tak nie lubisz, ona jest
słodka, naprawdę.
Nawet Olo uważa, że to słodka dziewuszka, przypomniałam sobie słowa Ali, oni
chyba wszyscy poszaleli.
 Słodka!  roześmiałam się.
 Przy tobie rzeczywiście zachowuje się inaczej niż wtedy, kiedy ciebie nie ma w po-
bliżu, zauważyłem to. Może wyczuwa, że jej nie lubisz...
 Nie pozwala mi się lubić  przerwałam mu.
 Może wyczuwa, że jej nie lubisz  powtórzył.  I chce, żeby to miało jakieś uza-
sadnienie, tak myślę.
 Filozof. Ta koszula jest zmiętoszona.
35
Kacper wyjÄ…Å‚ z sza4ài maÅ‚e, podróżne żelazko i zatrzymaÅ‚ siÄ™ z nim przed stoÅ‚em za-
łożonym moimi słownikami i kartkami.
 Możesz to odsunąć?  poprosił.
 MogÄ™.
Złożyłam wszystko na jedną stertę i położyłam na stole kawałek flaneli, którą mi kie-
dyś dała pani Rozalia.
 Włącz żelazko, uprasuję ci tę koszulę.
 Dziękuję  powiedział Kacper.  Zrobię to sam.
 Obrażony?
%7Å‚achnÄ…Å‚ siÄ™.
 Obrażony!  powtórzyłam.  To pięknie.
Milczeliśmy przez chwilę, ja odezwałam się pierwsza.
 Kacper...
 Tak?
 Nie cierpię siebie samej, kiedy słucham, jak rozmawiam z tobą w ten sposób, i po-
staram się nie robić tego więcej, ale mam do ciebie jedną wielką prośbę.
 JakÄ…?
 Nie mów mi, że ona jest słodka.
 W porzÄ…dku.
 I nie myśl tak!  roześmiałam się.
I Kacper roześmiał się także.
Pani Rozalia przyglądała mi się podejrzliwie. Stałam przed nią z kartką w ręku i sta-
rałam się znalezć rozwiązanie tej dziwnej zagadki, trochę zaniepokojona tym, co jesz-
cze może się wydarzyć, kiedy jesienny gość pani Rozalii zawita w progach hotelu  Pod
Kołatką .
 Pani Madziu!  zaczęła uroczyście i trochę niepewnie Rozalia.
 Pamiętam, że kiedy zdecydowała pani spokojnie u mnie popracować, była mowa
i o tym, że może tu ktoś do pani wpadnie.
 Ale nie żaden Achmed Yacobi, zapewniam panią.
Kot pani Rozalii, który spokojnie siedział na parapecie okiennym pośród zielo-
nych jeszcze liści i kwitnących czerwono kwiatów pelargonii, odwrócił się nagle i spoj-
rzał na mnie z zaciekawieniem. Miał piękne szaroniebieskie oczy. Nad białym pyszcz-
kiem i wzdłuż policzków popielatą, długą sierść. Uszy, z pędzelkami w środku, zabaw-
nie sterczały mu do góry. Minę, podobnie jak pani Rozalia, miał pełną powątpiewania.
Zdecydowałam, że nie będę się z nimi sprzeczała, niech sobie myślą, co chcą, ja żadnego
Achmeda Yacobi nie znałam, chociaż, wiedziałam kim jest. Nie musiałam jednak zwie-
rzać się z tego ani pani Rozalii, ani jej kotu. Wzięłam go na ręce, był mięciutki, jakby
składał się z samego futerka.
36
 A pani już po obiedzie? Spojrzałam na zegarek. Dzień był taki piękny, że nawet nie
spostrzegłam, jak minęło południe, zaskoczyła mnie ta pózna godzina.
 Mówił, kiedy przyjedzie?  zapytałam.
 A jednak!  zawołała pani Rozalia tryumfalnie.  A jednak czeka pani na
niego!
Być może na niego czekałam, bo wprost nie chciało mi się wierzyć, żeby trafił  Pod
Kołatkę tak zupełnie przypadkowo, jeżeli więc ciekawość można nazwać oczekiwa-
niem, to istotnie zaczynałam z wolna czekać na Achmeda Yacobi.
 Nie mówił, kiedy przyjedzie, prosił tylko, żeby pokój dla niego był przygotowa-
ny. Z widokiem na jezioro, zapowiedział, bo on bardzo lubi takie sentymentalne pejza-
że. I co pani na to?
Jeżeli Rozalia sądziła, że będę miała jakiś szczególnie osobliwy komentarz do tej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl