[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomruk przeleciał po szeregu halabardników.
57
Tak, tak, wy będziecie dyndać, moje aniołki. Chyba że wam lepiej pachnie kołowanie
żywcem, ciÄ™gi, ćwiartowanie albo stanie pod prÄ™gierzem na placu Gréve!
Odpowiesz na równi z nami! wrzasnął jeden z żołnierzy.
Sierżant wiedział o tym aż nadto dobrze. Udał jednak, że nie słyszy okrzyku i pośpiesznie
jął mówić dalej:
W gruncie rzeczy poczciwi z was kamraci. Niemało flaszek osuszyliśmy razem, włóczy-
liśmy się też po górach i dołach... Toteż chcę wam przyjść z pomocą.
Rozległ się życzliwy szmer głosów.
Słuchajcie! powiedział w końcu. Ja nic nie powiem. Jeżeli i wy pary z ust nie puści-
cie, nikt o niczym się nie dowie. Pan prefekt pomyśli, że włóczęga wydaje spokojnie ostatnie
tchnienie. Nie pójdzie sprawdzać, bo ma za delikatny nos. A więc gęby na kłódkę i basta!
%7łołnierze przysięgli milczeć, a sierżantowi też na pewno nie śpieszyło się z wyznaniem
całej prawdy.
Teraz pozostaje nam tylko usunąć dowody rzeczowe zakończył sierżant wskazując rę-
ką na wyważone drzwi.
Zabrano się do dzieła i po kilkunastu minutach gorliwej pracy drzwi znalazły się znowu na
dawnym miejscu, i nawet oko samego pana de Monclara nie odkryłoby u podnóża szubienicy
nic podejrzanego.
Gdy prefekt przyszedł zmienić straż, żołnierze byli na swych stanowiskach, pełniąc służbę
z taką gorliwością i przejęciem, że zasłużyli nawet na jego pochwały.
58
ROZDZIAA XV
DWAJ BRACIA
Wróćmy do Manfreda. Tylko ten, kto go nie znał, mógł przypuścić, że zechce on zaszyć
się w jakiś zapadły kąt, z dala od Paryża. Jedynym środkiem ostrożności, jaki chciał przed-
sięwziąć było to, że wrócił do miasta przez Montmartre, choć najbliżej miał Bramę św. Dio-
nizego.
Zaledwie ochłonął po swej przygodzie, pośpieszył do Stefana Doleta.
Czekałem na twe przyjście, Manfredzie rzekł z powagą Dolet, widząc młodzieńca
wchodzÄ…cego do jego domu.
Co z dziewczyną? zapytał Manfred z niepokojem.
Nie ma jej!
Wróciła do domu?
Nie, odeszła z królem.
Manfred pokiwał głową i powtórzył bezmyślnie:
Aha! Odeszła z królem... to doskonale...
Usiadł w fotelu, bardzo blady, i wybuchnął śmiechem.
Czy wiecie, gdzie spędziłem noc? Stawiam tysiąc przeciw jednemu, że nie zgadniecie!
Dolet, który bardzo zatroskany spacerował po pokoju, spojrzał badawczo na młodzieńca.
W końcu podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
Drogi przyjacielu powiedział ciepło. Mój drogi Manfredzie, dlaczego nie pytasz
mnie, co tu się stało? Dlaczego udajesz obojętność, choć serce twoje nie jest spokojne? Czy
nie uważasz mnie już za swego przyjaciela?
Manfred porwał uczonego za rękę:
Do licha! Cóż znowu?! Zawdzięczam ci wszystko, mistrzu! Uczyłeś mnie, otworzyłeś
przede mną cały świat. Wszczepiłeś we mnie zainteresowanie człowiekiem i tym, co go ota-
cza. Błądziłem w ciemnościach, zanim ciebie poznałem. Co zaś do tej dziewczyny... Nie
wiem nawet, jak ma na imię (skłamał), ujrzałem ją dzisiejszej nocy po raz pierwszy (znowu
skłamał). To bardzo prosta historia. Zobaczyłem kobietę napastowaną przez nędznego łotra,
więc natarłem na niego. Przypadkiem okazał się on królem Francji, Odebrałem mu dziewczy-
nę... Pan uczyniłby to samo! Przywiodłem ją do ciebie, litując się nad jej młodością, oddałem
panu pod opiekę... Odeszła? Ano, miała prawo postąpić, jak jej się spodobało , mówiąc sło-
wami króla jegomości. Zdarzenie bardzo proste! Ufam panu, panie Dolet! Nie z myślą uchy-
bienia panu zacząłem wypytywać o szczegóły, bo wiem, że gdyby tylko chciała zostać, bro-
niłbyś ją przed całym zastępem żołnierzy. Jeśli odeszła, świadczy to, że chciała odejść. Ode-
szła z królem... Wszystko w porządku! Zmieńmy więc, proszę, temat, drogi przyjacielu.
Niech i tak będzie! Nie mówmy o tym na razie odparł Dolet, którego powściągane
wzruszenie Manfreda zdziwiło i przestraszyło. Jest jednak coś, o czym powinieneś się do-
wiedzieć: król wdarł się tu przemocą. Sprzeciwiłem się jego woli, więc kazał mnie areszto-
wać. Ta dziewczyna przystała na udanie się do Luwru, aby mnie uchronić przed Bastylią.
Wzruszająca ofiarność niewinnej duszyczki! Drogi przyjacielu, przebacz mi. Drżę na
myśl, że w obronie zupełnie nieznajomej ci kobiety ryzykowałeś swą wolność. Ach, mistrzu
Dolet, nie mogę sobie tego wybaczyć! Zciągnąłem na ciebie gniew Franciszka. Czuję, że wy-
59
nikną z tego straszne kłopoty, i to wszystko przez dziewczynę, która marzyła tylko o tym, by
jej zadano gwałt!
Manfred naprawdę wstrząśnięty tą myślą, która zrodziła się dopiero teraz w jego głowie,
porwał się z miejsca i zaczął chodzić po pokoju, coraz to bardziej wzburzony.
Ale nie ustąpimy! zawołał gwałtownie. Niech no tylko zbiry Franciszka I i Monclara
spróbują tknąć bodaj włos na twojej głowie! Do wszystkich diabłów! Puszczę z dymem cały
Paryż, zatopię go w morzu krwi!
Uspokój się, Manfredzie. Nie przypuszczam, by zaraz miało mi grozić jakieś niebezpie-
czeństwo! Co zaś do tej dziewczyny...
Dosyć tego, mistrzu! Nienawidzę jej od chwili, gdy się dowiedziałem, jak sprawa się
miała. l jeszcze bardziej nienawidzę siebie za to, że ją tu przywiodłem. Do widzenia. Czy
Lanthenay wie o tym, co się stało?
Wyszedł przed chwilą, jest niespokojny o ciebie.
Biegnę go uspokoić i umówić się z nim o roztoczenie nad twym domem czujnego dozo-
ru.
Poprawił na głowie beret z czarnym piórem, opuścił dom Doleta i udał się na ulicę Froid-
mantel, gdzie mieszkał. Zajmował wspólny lokal wraz z Lanthenayem. %7łyli jak dwaj bracia,
dzieląc dolę i niedolę. Mieszkanie ich znajdowało się o kilka kroków od Luwru, w pobliżu
starego budynku, który Karol V kazał ongiś wznieść dla lwów. Mieszkanko to było bardzo
skromne, znajdowało się w nim zaledwie trochę najniezbędniejszych mebli. Składało się z
dwóch ciemnawych pokoików; jeden z nich zajmował Lanthenay, a w drugim sypiał Man-
fred.
Jesteś! zawołał Lanthenay na widok wchodzącego przyjaciela.
We własnej osobie! Wracam z piekła, albo, jak tak wolisz, z jednej z najlepszych oberż,
w której spędziłem noc.
Tłumacz się jaśniej.
Znasz kostnicę przy Montfaucon? A więc tam właśnie pomysłowemu panu de Monclar
udało się mnie wtrącić.
Lanthenay wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™.
Człowiek ten ściąga na swą głowę tyle powszechnej nienawiści, że jej wybuch będzie dla
niego straszny rzekł głuchym głosem.
W tonie, jakim to wypowiedział, było więcej owej nienawiści niż w słowach; nienawiści
tak gwałtownej, że zbudzić by mogła nawet w sercu kamiennego prefekta uczucie lęku. Z
czołem ukrytym w dłoniach Lanthenay pogrążył się na chwilę w zadumie.
A jak się stamtąd wydostałeś? zapytał.
To cała historia! Opowiem ci ją odparł Manfred szperając w schowku, skąd wydostał
pasztet, chleb i butelkę wina, po czym z wielkim apetytem zabrał się do jedzenia.
No, teraz możemy rozmawiać! rzekł po chwili. Obwieszczam ci, że czeka mnie bardzo
ważne spotkanie.
Pojedynek?
Nie.
Schadzka z kobietÄ…?
Ach, nie mów mi o kobiecie, mój drogi... Fe! A więc...
Wyznaczyłem spotkanie królowi Francji.
Lanthenay podskoczył. Zdawało mu się, że dostrzega w zachowaniu Manfreda jakąś go-
rączkową radość, radość, która nie zapowiadała niczego dobrego.
Co to ma znaczyć?
To, że wyznaczyłem królowi Francji spotkanie w jego Luwrze, aby mu powiedzieć w
obecności całego dworu, że jest nikczemnikiem.
Oszalałeś, Manfredzie...
60
Dziś idę do Luwru. Pójdziesz ze mną?
Jeśli uważasz, że trzeba, aby nas zamordowano dziś wieczór, to pójdę z tobą. Wpierw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]