[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozmówić nie było podobna. Już miała wypchnąć natręta panna Grzybowska, gdy po wąsach poznała swojego starego
znajomego i przyjaciela.
 Niechże się pani ze mną nie żenuje  zawołał szambelan. Pani marszałkowa mnie tu przysyła; mam bardzo coś ważnego
do zakomunikowania. Na miłosierdzie Boże, wysłuchaj mnie pani; umyślnie przybyłem z tem do Kaniowa.
 Ale gdzież? jak? ani siąść, ani się obrócić; pan nie wiesz, co się tu dzieje. Do góry nogami wszystko!
 Niech się dzieje co chce  przerwał szambelan  a pani musisz mnie wysłuchać.
Szambelan tak jakoś wymownie spojrzał, tak błagająco, że Grzybosia na łóżku siadła zrezygnowana, a jedyny stołek
wskazała panu Rzesińskiemu, zdjąwszy z niego jakieś graty, które rzuciła na ziemię.
 Siadajże pan  już Rózia pójdzie panią ubierać  i mów; słucham.
Szambelan się obejrzał, przysunął, począł szeptać coś do ucha. Grzybowska z miną protektorki słuchała; nagle czoło się jej
zaczęło rozpromieniać, oczy błysły, w dłonie klasnęła i podskoczyła na łóżku.
 Pan jesteś w istocie szczęśliwym człowiekiem  rzekła  boś przybył w taką godzinę.
Szambelan aż się uśmiechnął.
 Wszystko możesz mieć, co zechcesz!
 Wszystko!  zawołał uszczęśliwiony Rzesiński.
 Wszystko... ale, ale  dodała, patrząc mu w oczy Grzybowska  nim kto tego szczęścia nie pochwyci, należy się
decydować prędko.
 Na co? na co?  podchwycił szambelan.
Panna Grzybowska nagle spoważniała; pierścionek, który miała na palcu, zaczęła obracać. Namyślała się widocznie, jak
powiedzieć, o co chodziło.
 Potrzeba się ożenić, panie szambelanie! wziąć żonę piękną jak anioł... no...
Rzesiński spojrzał trochę wylękły.
 Nie rozumiem  bąknął  jak mi Bóg miły, nie rozumiem.
 E, co ja będę w bawełnę obwijać!  zawołała Grzybowska. Jest pewna osoba, która się królowi podobała... podobno nie
szlachcianka, pono nieosobliwego wychowania, ale nadzwyczajnej piękności. Gdybyś się pan z nią ożenił, będziesz przez nią
miał i św. Stanisława, i Orla, i kasztelanię...
Szambelan osłupiał.
 Tak, tak  szepnął jakby sam do siebie  mogę mieć wszystko, ale...
Grzybowska oczyma odpowiedziała.
 Dyabla sprawa!  trąc czoło i wąsa targając, rzekł szambelan  to potrzebuje namysłu.
 A tymczasem ją kto inny pochwyci!  zawołała Grzybowska. Zmiłuj się, panie szambelanie, co tu się namyślać! Albo to
co tak osobliwszego? Chleb powszedni! My to najlepiej wiemy, co żyjemy na dworze, iż się ludzie dla siebie nie żenią. Zresztą,
gdyby to szło o kogo innego... ale dla naszego drogiego króla!
 To prawda, dla króla!  powtórzył szambelan  jest racya!
 A ja panu powiem więcej  szepnęła Grzybowska  że to tylko pozory będą. Król stary, to stworzenie młode, on jeno
dla oczów i dla niewinnej rozrywki mógłby pragnąć ją widywać. Nic w tem złego...
 Gadaniny!  rzekł szambelan.
 A na kogoż nie gadają!  ramionami ruszając, rzekła Grzybowska. Na to zważać nie należy. Spojrzawszy na pana, zaraz
mi to na myśl przyszło. Kandydatów będzie mnóstwo... ja to dla pana uczynić mogę, że mu pierwszeństwo dane będzie.
Szambelan się skłonił, lecz frasobliwie spoglądał.
Grzybowska wstała z łóżka.
 Nie mam czasu  zawołała  możesz się pan namyśleć... ja muszę biedz do mojej marszałkowej.
To mówiąc, Grzybosia zakręciła się... szambelan jeszcze stał.
 Do zobaczenia  rzekła  przyjdz pan wieczorem... muszę iść...
I wyrwała się żwawo przez sień do swej pani. Biegła tak, jakby ją co goniło i śmiała się sam do siebie.
Marszałkowa siedziała, ubierając się do obiadu, przed zwierciadłem. Fryzura już była gotowa. Rózia suknię trzymała;
Grzybosia jej z rąk ją wyrwała.
 Idz, ja już resztę zrobię sama.
Ledwie się drzwi za wychodzącą zamknęły, Grzybosia zawołała, nie mogąc wytrzymać:
 Paniuńciu, ze złotą myślą biegnę; jak Boga kocham, warta jestem medalu złotego jak jaki Poczobut lub Kopczyński.
Szambelana ożenimy z Bondarywną i pójdzie sobie na wieś, a ona do Warszawy!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl