[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego ze względu na nie. W ka\dej chwili mogą zadzwonić.
Jim z trudem opanował ogarniającą go panikę. Jeszcze raz
wykręcił numer Andrei.
Nadal nie odbierała.
Było prawdopodobne, \e nie ma jej w domu. Równie
mo\liwe było jednak to, \e nie mo\e podejść do telefonu.
Rzucił słuchawkę na widełki i jak szalony wybiegł na
dwór i wskoczył na motor. Musiał natychmiast sprawdzić, co
dzieje się z Andreą.
Drogę przebył w zawrotnym tempie. Podjechał pod jej
dom, rzucił się do drzwi, \eby skontrolować, czy nie ma
śladów włamania lub walki. Wszystko wyglądało jednak
dokładnie tak, jak wówczas, gdy oboje odje\d\ali do Natalie.
- Andreo, gdzie ty się podziewasz? - wyszeptał. - Gdzie
jesteś? Dokąd pojechałaś?
Nasuwała się tylko jedna logiczna odpowiedz.
Do Pałacu Belmonta.
Tak jak powiedziała siostrze, Andie naprawdę zamierzała
wrócić do domu. Jednak myśl, \e zostanie tam sama, nie była
przyjemna. Oczyma duszy widziała, jak będzie nerwowo
krą\yć po pokojach, nie mogąc skoncentrować się na \adnym
zajęciu. Tak właśnie na początku się zachowywała, gdy Emily
i Chris pojechali z dziadkiem nad jezioro Moose, a Kyle
odleciał do Kalifornii.
Pózniej wolny czas poświęciła na zaległe prace domowe.
Poreperowała w domu wszystkie cieknące krany, zdjęła z
zawiasów, zheblowała i ponownie zawiesiła od lat zacinające
się, opuszczone drzwi. Następnie odmalowała pokoje
chłopców, zmieniła tapety u Emily, a w du\ym pokoju po obu
stronach kominka zainstalowała półki na ksią\ki. Wszystko to
robiła po to, aby mniej odczuwać nieobecność dzieci.
Teraz tęskniła nie tylko do dzieci, lecz tak\e do Jima
Nicolosiego, który podstępem wkradł się w jej \ycie i szybko
zajął w nim wa\ne miejsce. Wcale tego nie chciała, ale stało
się.
Andie zdawała sobie sprawę, \e się okłamuje. Po uszy
zakochała się w Jimie, chyba niemal od pierwszego wejrzenia.
Gorzej było z zaufaniem. Nie dowierzała sobie, a nie Jimowi.
Uprzytomniła jej to rozmowa z Natalie.
Jim Nicolosi jest dobrym i wartościowym człowiekiem, w
pełni zasługującym na jej miłość i zaufanie. Andie męczyła
jednak inna sprawa. Czy ona sama potrafi dać mu to, czego
potrzebował i pragnął? Czy zdoła odciąć się od przeszłości,
\eby bez psychicznych urazów i innych obcią\eń radzić sobie
z terazniejszym i przyszłym \yciem wspólnie z innym
człowiekiem?
Musi poznać odpowiedz na te dwa wa\ne pytania.
Najszybciej jak to mo\liwe.
Teraz jednak nie potrafiłaby bezczynnie usiedzieć w
domu, kiedy jej myśli krą\yły niespokojnie wokół Jima.
Postanowiła zająć się jakąś robotą. Niemal bezwiednie
skierowała samochód w stronę Pałacu Belmonta.
Dotarła na miejsce wczesnym wieczorem. Słońce skryło
się za wierzchołkami drzew rosnących wzdłu\ brzegu jeziora.
Na wodzie i między malowniczymi, starymi domkami kładły
się długie, ró\owe i złote cienie.
Andie zaparkowała na podjezdzie sfatygowaną
furgonetkę, wysiadła i niemal odruchowo owinęła się w talii
pasem z narzędziami. Ruszyła w stronę budynku.
Ani na frontowym trawniku, ani przed głównym wejściem
do pałacu nie było ju\ tablic zakazujących wstępu. Wokół
panowała niczym niezmącona cisza.
Z kieszeni d\insów wyciągnęła pęk kluczy. Dwoma z nich
otworzyła zamki. Pchnęła drzwi i stanęła na progu.
- Aadny mamy wieczór. - Tu\ za jej plecami rozległ się
męski głos.
Podskoczyła przera\ona.
- Och, przepraszam, nie chcieliśmy pani przestraszyć.
- Tym razem głos zabrzmiał łagodniej ni\ poprzednio.
Andie odwróciła się.
Stali przed nią państwo Hastings.
- Dobry wieczór - powitała sąsiadów. - W jaki sposób...
- W tej chwili rozległ się głośny brzęczyk. - Przepraszam
na chwilę. Muszę wcisnąć kod, zanim włączy się alarm. -
Podeszła do tablicy kontrolnej i wystukała czterocyfrowy
numer. Brzęczyk zamilkł. U góry tablicy zgasł rząd
sygnalizacyjnych lampek. Oznaczało to, \e system alarmowy
został wyłączony. - Teraz lepiej - oznajmiła Andie, wycofując
się przed dom. - Co u państwa?
- U nas wszystko w porządku - zapewnił ją pan Hastings
w imieniu własnym i \ony. - Odbywamy codzienny spacer.
Dobrze robi na serce.
- A jak ty się czujesz, dziecko? - W głosie pani Hastings
zabrzmiał niepokój. - To było okropne wydarzenie.
Denerwujące. - Stara dama wyciągnęła rękę i poklepała Andie
po ramieniu. - Szkoda, \e nie byliśmy w stanie pomóc temu
młodemu oficerowi policji.
- Byli państwo przesłuchiwani? - spytała Andie.
- Tak. Ale nic nie widzieliśmy, bo wszystko wydarzyło
się w nocy - dodała pani Hastings z wyraznym \alem.
- Wandal wybił okno z tyłu budynku, więc i tak nie
mogliby państwo nic zauwa\yć i pomóc policji - powiedziała
Andie. - Przepraszam, nie chcę być niegrzeczna, ale czas na
mnie...
- Moja droga, chcesz iść do pałacu zupełnie sama? -
zaniepokoiła się pani Hastings. - Wiemy, \e często wracasz tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]