[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezwładnie na boki kolanami, a głowę miał przyciśniętą do okładziny ściany, nie
wspartą na I niej, ale przyciśniętą mocno. Brązowe ubranie było nieco zmięte, a
ciemne okulary sterczały z kieszonki marynarki! pod niebezpiecznym kątem. Jakby to
teraz miało jakie-lj kolwiek znaczenie. Prawa ręka leżała w poprzek brzucha; lewa,
odwrócona dłonią do góry, z lekko zgiętymi palcami, była wyciągnięta na podłodze. Z
prawej strony głowy] widniała na blond włosach zakrzepła krew. Otwarte ustal były
pełne lśniącej karmazynowej krwi.
Drzwi blokowała jego noga. Nacisnąłem je z całej sily i wsunąłem się do środka.
Schyliłem się, żeby przyłożyć dwa palce do jego szyi w miejscu, gdzie przechodzi
tętnica główna. Nie wyczułem nawet drgnienia. Nic a nic. I Skórą była jak lód, a nie
mogła być przecież lodowata.
Tylko tak mi się zdawało. Wyprostowałem się, oparłem plecami o drzwi, zacisnąłem
ręce w kieszeniach w pięści i wdychałem kordytowe opary. Mecz baseballowy trwał
nadal, ale zza dwojga zamkniętych drzwi wydawał się odległy.
Stałem i spoglądałem na niego. Nic w tym nie ma, Marlowe, nic a nic. Nic nie
poradzisz, nic. Nawet go nie znałeś. Zmykaj, zmykaj prędko.
Odsunąłem się od drzwi, otworzyłem je i wyszedłem przez korytarz do pokoju. Z
lustra spojrzała na mnie obca twarz. Napięta, łypiąca okiem. Odwróciłem się szybko,
wyjąłem otrzymany od George'a Ansona Phillipsa płaski klucz, potarłem go
wilgotnymi dłońmi i położyłem na stoliku koło lampy.
Przetarłem klamkę otwierając drzwi i drugą, kiedy je zamykałem. W pierwszej
połowie ósmej rozgrywki Dekownicy prowadzili siedem do trzech. Kobieta, która
wydawała się być już pijana, śpiewała ,,Frankie i Johnny" w wersji podwórzowej.
Jej głosowi nawet alkohol nie pomógł. Jakiś głęboki męski głos ryknął na nią, żeby
zamilkła, a ona śpiewała dalej i zaraz rozległo się kilka szybkich kroków, plaśnięcie i
krótki skowyt. Zpiew urwał się i transmisja meczu odbywała się już bez zakłóceń.
Włożyłem w usta papierosa, zapaliłem, ruszyłem w powrotną drogę schodami i
zatrzymałem się w półmroku na rogu korytarza przed wywieszką: Dozorca mieszk. 106.
Głupi byłem, że w ogóle na nią spojrzałem. Ale wpatrywałem się długą chwilę, gryząc
zębami ustnik papierosa. Zawróciłem i poszedłem korytarzem na tył domu. Mała
emaliowana tabliczka na drzwiach głosiła: Dozorca. Zapukałem.
9
Ktoś odsunął krzesło, rozległo się człapanie, drzwi się otworzyły.
Pan dozorca?
Taaa...  Ten sam głos, który słyszałem przez telefon. Kiedy rozmawiał z Elishą
Morningstarem.
Trzymał w ręku brudną szklankę. Wyglądała, jakby, w niej przedtem hodowano złotą rybkę.
Był wysoki i chudy i miał krótkie włosy koloru marchwi. Wąską, długą; twarz cechowała podła
chytrość. Spod pomarańczowych brwi spoglądały zielonkawe oczy. Uszy miał tak wielkie,.? że
mogłyby z powodzeniem łopotać przy większym wietrze. Nos długi, taki co to węszy za nie
swoimi sprawami. Cała twarz była twarzą wyszkoloną, twarzą umie-i jącą dotrzymać sekretu,
twarzą, która bez wysiłku potrafi! zachować spokój nieboszczyka w kostnicy. Był bez
marynarki, miał rozpiętą kamizelkę, dewizkę z plecionego włosia i okrągłe niebieskie gumki z
metalowymi spinkami powyżej łokci.
Szukam pana Ansona.
Dwieście, cztery.
Nie ma go.
To co mam zrobić... znieść jajko?
Dobry dowcip  powiedziałem.  Pan tak zawsze sypie dowcipami czy dziś pana
urodziny?
Zjeżdżaj pan  powiedział.  Spływaj!  Zamykał drzwi, ale jeszcze uchylił je, żeby
dodać:  Przewietrz się, wyrywaj. Zmiataj.  Wypowiedziawszy się do reszty, chciał
ponownie zamknąć drzwi.
Zaparłem się o nie ramieniem. Nacisnął całym ciężąem ciała z drugiej strony.
Nasze twarze zbliżyły się do siebie.
 ^ Pięć dolców  powiedziałem.
Wstrząsnęło nim to. Puścił drzwi tak' nagle, że musiałem dać szybki krok
do przodu, żeby go nie wyrżnąć głową w zęby.
 Wejdz pan  powiedział.
Pokoik z wnęką na łóżko, wszystko identyczne, włącznie z abażurem z
fryzowanego papieru i szklaną popielniczką. Tylko ten pokój był
pomalowany na kolor żółty. Brakowało kilku czarnych pająków
namalowanych na tych żółtych ścianach, żeby się w człowieku przewróciła
żółć.
 Siadaj pan  rzekł zamykając drzwi.
Usiadłem. Patrzyliśmy na siebie czystym, niewinnym wzrokiem
sprzedawców używanych samochodów.
Piwa?  spytał.
Proszę.
Otworzył dwie puszki. Napełnił piwem brudną szklankę, którą trzymał w ręku, i
sięgnął po drugą, podobną. Powiedziałem, że wolę pić z puszki. Podał mi puszkę.
 Dziesiątaka  rzekł.
Dałem mu dziesięć centów. Wsunął je do kieszonki kamizelki i dalej mi się
przyglądał. Przysunął sobie krzesło i usiadł z szeroko rozstawionymi sterczącymi
w górę kolanami i zwieszoną między nimi ręką.
Wcale nie potrzebuję tych pięciu dolarów.
To świetnie  powiedziałem.  Bo wcale nie zamierzałem ich dawać.
Mądrala. O co chodzi? To przyzwoity dom. Tu nie miejsce na żadne podejrzane
sprawki.
 I cichy dom  zauważyłem.  Na górze można by nawet usłyszeć krzyk orła.
Uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha.
Mnie nie tak łatwo rozweselić  rzekł.
Tak jak królową Wiktorię.
Nie rozumiem.
 Nie oczekuję od pana cudów  powiedziałem. Takai rozmowa bez sensu
podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody, wprawiając w bojowy nastrój.
Wyjąłem z portfela wizytówkę. Nie była to moja wizytówka. Widniało na niej:
James B. Pollock, Towarzystwo Poufnych Ubezpieczeń, Agent Terenowy.
Usiłowałem sobie przypomnieć, jak pan James B. Pollock wygląda i gdzie go
poznałem. Ale nie mogłem. Podałem wizytówkę ryżemu.
Przeczytał ją i podrapał się jej rożkiem w koniec nosa.
 Trefny facet?  spytał przykleiwszy do mnie spojrzenie swych
zielonych oczu.
 Biżuteria  odparłem i machnąłem ręką.
Zastanowił się. A ja tymczasem usiłowałem
rozstrzygnąć, czy go to w ogóle zmartwiło. Nie wyglądało na to.
Trafiają nam się tacy od czasu do czasu  przyj znał.  Nie ma na to rady. Ale nie wygląda
na takiego. Wydaje się spokojny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl