[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krematorium i wszystkimi możliwymi szykanami. Naszego nieboszczyka jednak nie
spalono, lecz jego trumnę wyładowano przy skromnym, ziemnym dole; przyglądałem
się hienom cmentarnym, pracownikom zakładu pogrzebowego i księdzu, przy
wypełnianiu funkcji, którym tak dalece starali się nadać pozory uroczystości i żałoby,
że, przemęczeni gorliwością włożoną w ten teatr, zakłopotani i zakłamani, popadli w
śmieszność; widziałem, jak pokrywał ich czarny, zawodowy uniform, jak się starali
wprawić żałobne grono w odpowiedni nastrój i zmusić je do ugięcia kolan przed
majestatem śmierci. Był to jednak trud daremny, nikt nie płakał, zdawało się, że
zmarły nikomu nie był potrzebny. Nikogo też nie udało się nakłonić do pobożnego
nastroju, a gdy ksiądz raz po raz zwracał się do zebranych ze słowami drodzy bracia
w Chrystusie , milczące twarze tych handlowców, kupców i piekarzy oraz ich żon
spoglądały z wymuszoną powagą w ziemię, zakłopotane i zakłamane, wyrażające
jedno tylko życzenie: żeby ta niemiła ceremonia skończyła się jak najprędzej. No i się
skończyła, dwaj najpierwsi z braci w Chrystusie uścisnęli rękę mówcy, otarli o
najbliższy brzeg trawnika wilgotną glinę z butów, glinę, w którą złożyli swego
zmarłego, twarze stały się od razu zwyczajne i ludzkie, a jedna z nich nagle wydała mi
się znajoma - był to, zdaje się, ten człowiek, który wtedy niósł plakat i wcisnął mi do
ręki książeczkę.
W chwili kiedy mi się wydało, że go poznaję, odwrócił się, schylił i majstrował
coś przy czarnych spodniach, które pedantycznie zawijał nad butami, po czym szybko
uciekł, ściskając pod pachą parasol. Pobiegłem za nim, dopędziłem go, skinąłem mu
głową, ale zdawał się mnie nie poznawać.
- Czy dziś wieczorem nie będzie imprezy? - zapytałem, próbując mrugnąć do
niego porozumiewawczo, jak to czynią miedzy sobą wtajemniczeni. Ale dawno minęły
te czasy, kiedy byłem biegły w tego rodzaju mimicznych ćwiczeniach; przy moim
trybie życia omal już mówić zapomniałem; sam czułem, że robię tylko głupi grymas.
- Impreza? - mruknął człowiek i spojrzał mi obco w twarz. - Człowieku, idz pan
do Czarnego Orła , jeśli masz pan takie zachcianki.
Rzeczywiście, nie byłem już pewny, czy to on. Rozczarowany szedłem dalej, nie
wiedziałem dokąd, nie istniały dla mnie żadne cele, żadne dążenia, żadne obowiązki.
%7łycie miało obrzydliwie gorzki smak, czułem, jak narastający od dawna wstręt osiąga
swój szczyt, jak życie mnie wyłącza i odrzuca. Wściekły biegłem przez szare miasto,
zdawało mi się, że wszystko czuć wilgotną ziemią i pogrzebem. Nie, nad moim grobem
nie będzie wolno stanąć żadnemu z tych zwiastunów śmierci w sutannie z
sentymentalnym, braterskim ględzeniem! Ach, gdzie bym tylko spojrzał, dokąd tylko
skierowałbym myśl, nigdzie nie czekała na mnie radość, nikt mnie nie przywoływał,
nic mnie nie nęciło, wszystko czuć było zgniłym zużyciem, zgniłym, połowicznym
zadowoleniem, wszystko było stare, zwiędłe, szare, rozlazłe, wyczerpane do dna. Mój
Boże, jakże to było możliwe? Jak mogło się to stać ze mną, uskrzydlonym
młodzieńcem, poetą, przyjacielem muz, obieżyświatem, żarliwym idealistą? Jak
mogło mnie nawiedzić, skradając się powoli, to porażenie, ta nienawiść do siebie i
wszystkich, to zahamowanie wszelkich uczuć, to głębokie, złe zniechęcenie, to
obrzydłe piekło pustki serca i rozpaczy? Przechodząc koło biblioteki, spotkałem
młodego profesora; dawniej prowadziłem z nim od czasu do czasu rozmowy, a
podczas mojego ostatniego pobytu w tym mieście przed paru laty nawet kilkakrotnie
odwiedziłem go w jego mieszkaniu, by pogadać o wschodnich mitologiach, dziedzinie,
którą się wówczas żywo interesowałem. Uczony szedł mi naprzeciw, sztywny i trochę
krótkowzroczny, poznał mnie dopiero w chwili, gdy zamierzałem go minąć. Zwrócił
się do mnie z wielką serdecznością, a ja, w moim żałosnym nastroju, byłem mu za to
prawie wdzięczny. Uradował się i ożywił, przypominał mi szczegóły naszych
dawniejszych rozmów, zapewniał, że wiele zawdzięcza moim impulsom i że często o
mnie myślał; od tego czasu rzadko prowadził z kolegami tak pobudzające i płodne
dyskusje. Zapytał, od kiedy przebywam w mieście (skłamałem, że od kilku dni) i
dlaczego nie odwiedziłem go dotychczas. Spojrzałem w mądrą, dobrą twarz tego
grzecznego człowieka, uznałem tę scenę właściwie za śmieszną, ale mimo to
rozkoszowałem się jak zgłodniały pies okruchami ciepła, łykiem sympatii, kęsem
uznania. Wzruszony wilk stepowy, Harry, szczerzył zęby, do wyschniętej paszczy
napływała mu ślina, sentymentalizm, wbrew jego woli, zginał mu kark. Wykręcałem
się więc gorliwie, że jestem tu tylko przejazdem, w celach naukowych, i że poza tym
niezbyt dobrze się czuję, inaczej byłbym go oczywiście kiedyś odwiedził. A gdy
zapraszał mnie serdecznie, żebym jeszcze dzisiejszy wieczór spędził u niego,
przyjąłem z wdzięcznością zaproszenie, prosiłem, by pozdrowił żonę, przy czym od
ożywionego mówienia i uśmiechania się bolały mnie policzki, które odwykły już od
tego rodzaju wysiłku. I podczas gdy ja, Harry Haller, stałem tu na ulicy, zaskoczony i
obsypany pochlebstwami, uprzejmy i pełen zapału, uśmiechając się do tej
krótkowzrocznej, poczciwej fizjonomii grzecznego człowieka, ów drugi Harry stał
obok i uśmiechał się szyderczo, szczerzył zęby i myślał, jakim to ja jestem dziwnym,
pomylonym i zabłąkanym bratem, skoro jeszcze przed dwiema minutami z
wściekłością szczerzyłem kły przeciw temu całemu przeklętemu światu, a teraz na
pierwsze wezwanie, na pierwsze spokojne pozdrowienie jakiegoś szacownego
poczciwca, wzruszony i nadgorliwy, mówię tak i amen , i tarzam się jak prosie w
rozkoszy z powodu odrobiny ciepła, szacunku i uprzejmości. Tak więc naprzeciw
grzecznego profesora stało dwóch Harrych, dwie wyjątkowo antypatyczne figury,
wyszydzali się wzajemnie, obserwowali się nawzajem, pluli na siebie i - jak zawsze w
takich sytuacjach - zadawali sobie pytania: czy to po prostu ludzka głupota i słabość,
powszechne ludzkie przeznaczenie, czy też ten sentymentalny egoizm, brak
charakteru, niechlujstwo i dwulicowość uczuć jest tylko specyficzną cechą wilka
stepowego. Jeśli to bezeceństwo jest ogólnoludzkie, wówczas moja pogarda dla świata
może się na nie rzucić ze wzmożoną siłą; jeśli natomiast jest tylko moją osobistą
słabością, to stwarza okazję do orgii pogardy dla samego siebie.
Wobec kłótni obu Harrych profesor popadł prawie w niepamięć; nagle stał mi
się znów natrętny i pilno mi było pozbyć się go. Długo patrzyłem za nim, jak odchodził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]