[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To przyniosło natychmiastowy skutek. Jonathan odetchnął głęboko, a kiedy ode-
zwał się ponownie, jego głos nie brzmiał już gniewnie, lecz tak, jakby wyjaśniał coś głu-
piemu dziecku i z całych sił starał się zachować cierpliwość.
R
L
T
- Usługi Vernona nie są mi już dłużej potrzebne - oznajmił. - Tak wytrawny poko-
jowiec powinien służyć kawalerowi, komuś, kto chce robić wrażenie w towarzystwie.
Wszystko to się sprawdzało tuż po moim powrocie z Hiszpanii, jednak sytuacja uległa
zmianie.
Sięgnął po jej dłoń i ją ucałował.
Czy to miały być przeprosiny? - Beth zadała sobie w duchu pytanie.
- Teraz, gdy jestem żonaty, pragnę spędzać więcej czasu na wsi - mówił niemal
pogodnie. - Mam tutaj mnóstwo roboty, w sąsiednich posiadłościach również. Ziemianin
nie potrzebuje pokojowca pokroju Vernona. Joseph bardziej mi się przyda, nawet kiedy
będę w mieście.
- Mówisz na niego Joseph? - zapytała z niedowierzaniem Beth.
Była szczerze zdumiona. Czyżby jej męża łączyły z nieznanym Josephem tak bli-
skie relacje jak ją z Hetty?
- Spędziliśmy sporo czasu na Półwyspie Iberyjskim. Tak się złożyło, że wszyscy
tam mówili do siebie po imieniu, więc do tego przywykłem. Wiem, że to niezbyt właści-
we, ale... Cóż, zobaczymy, co będzie, kiedy Joseph się pojawi.
Widział, że Beth jest zaintrygowana zmianą i chce dowiedzieć się nieco więcej o
relacji męża z Josephem. Ciekawe, co by pomyślała na wieść o tym, że zrobił to właśnie
dla niej. Matka przyjęła odprawę Vernona jak osobistą zniewagę, plan jednak sprawdził
się doskonale, gdyż hrabina wdowa skierowała ostrze krytyki na syna, nie na synową.
Niechęć do pokojówki Beth została zapomniana, gdyż najważniejsza stała się konsta-
tacja, że hrabia z rozmysłem odrzucił zaszczepione mu zasady.
Uśmiechnął się do siebie dyskretnie. Obiecywał przecież matce, że poradzi sobie z
tą sytuacją, i tak się właśnie stało. W tej samej chwili uświadomił sobie, że nadal trzyma
żonę za rękę. Natychmiast cofnął dłoń.
Beth wzdrygnęła się, jakby ją uderzył.
- Czy panna Mountjoy niedomaga? - zapytała lodowatym tonem. - Może powin-
nam zaoferować jej pomoc?
R
L
T
- Jestem pewien, że zdążyła odzyskać równowagę i - powiedział prawdę, lecz to
nie wystarczy, aby Beth poczuła się lepiej. Wiedział, że musi dodać coś jeszcze: - Wąt-
pię, by z wdzięcznością przyjęła pomoc któregokolwiek z nas.
Beth uniosła brwi. Najwyrazniej mu nie dowierzała.
- Nie zamierzam dręczyć tej damy - podkreślił. - Była przyjaciółką Alicii i darzyły
się... hm... szczególnymi względami. Mimo to uważam nieustanną obecność panny Mo-
untjoy w tym domu za przesadę.
Beth szybko odwróciła wzrok. Pomyślał, że to dziwne, i zaczął się zastanawiać,
czy żona przypadkiem nie darzy sympatią panny Mountjoy. Dotąd tego nie dostrzegał,
zważywszy jednak na to, co łączyło pannę Mountjoy i Alicię, wolał nie dopuszczać do
interakcji między drugą żoną a kochanką pierwszej.
- Panna Mountjoy opuści King's Portbury przed końcem kwartału - wyjaśnił. -
Uznała, że okolica już jej nie odpowiada.
Uprzytomnił sobie, że niechcący się odsłonił - zdradziła go niechęć w głosie. Może
jednak się pomylił? Beth nie wydawała się już spięta, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
To było zbyt kuszące, zwłaszcza tutaj, gdzie nikt ich nie widział. Jonathan wziął ją w
ramiona i mocno pocałował. Zamarła, ale tylko na chwilę, po czym rozpłynęła się w jego
objęciach i z pasją odwzajemniła pocałunek. To już nie była ta niewinna nimfa z domku
we Fratcombe. Zastąpiła ją wytrawna uwodzicielka. Wiedział, że musi przerwać pocału-
nek, lecz nie mógł się na to zdobyć. Nagle Beth jęknęła i zaczęła rozpinać guziki jego
spodni. Jonathan uświadomił sobie, że za moment nie będzie odwrotu.
- Nie...
Nie rozpoznał własnego głosu, gdy się od niej odsuwał. Od dnia ślubu powtarzał
sobie, że musi trzymać się na dystans. Bliskość sprawiała, że mężczyzna stawał się bez-
bronny i słaby. Beth zarumieniła się; palce, którymi przed chwilą próbowała go rozebrać,
wykręcała z zakłopotaniem.
- Usiądz, moja droga - powiedział Jonathan najłagodniej, jak potrafił.
Niepewnie podeszła do ławeczki, zajęła miejsce, po czym popatrzyła na niego wy-
czekująco, jakby liczyła na to, że do niej dołączy.
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
R
L
T
- Będzie lepiej, jak postoję - oświadczył, starając się mówić neutralnym głosem.
Uznał, że skupi się na praktycznych sprawach, a przez resztę dnia będzie unikał Beth. -
Wszyscy goście już przybyli... - zaczął, ale urwał, kiedy pokręciła głową. - Wybacz, my-
ślałem, że...
- Pastorostwo przyjadą dopiero za parę dni. Nie pamiętasz? - Pastor Aubrey chciał
być pewien, że wikariusz nie będzie musiał zbyt długo zastępować go w gorączkowym
okresie przedświątecznym.
Hrabia zapomniał o pastorostwie, co było raczej niezwykłe, gdyż wiele im za-
wdzięczał. Najwyrazniej do tego stopnia skupił się na żonie, że wszystko inne przestało
dla niego istnieć. Odetchnął głęboko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl