[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Anona.
— Nie, proszę tu zostać — odrzekł. — Robi
Tym razem lord Selwyn był zaskoczony, chciał
kontynuować tę rozmowę, lecz właśnie wróciła
Anona. Wraz z jej pojawieniem się wszystkie
inne sprawy zeszły na dalszy plan.
— Obiad już na nas czeka — powiedział do
Anony.
— Jestem bardzo głodna, a pan z pewnością
także — odrzekła. — Mam nadzieję, że Higgins
zabrał ten wyśmienity sok owocowy, bo ogrom­
nie chce mi się pić.
sprzętów chińskich
pokrytych laką. Anona
się bardzo gorąco.
przypuszczała,
że mają chyba z tysiąc lat.
— Chodź! Chodź! — rozległ się głos Malaja.
Lord Selwyn pospieszył do holu. Wychodząc
zabrał ze sobą kapelusz, który zostawił na
krześle. Anona poszła za nimi do drzwi fronr
towych i ujrzała, jak pospiesznie minęli trawnik,
kierując się w stronę plantacji. Wpatrzona
w szerokie plecy lorda Selwyna kroczącego
Wisiał tam również wielki obraz, który chciała
dokładniej obejrzeć, lecz wkrótce o tym zapom­
niała i przeszła do sąsiedniego pokoju, a lord
Selwyn podążył za nią. Właśnie zamierzali
usiąść na kanapie, kiedy do pokoju przez
otwarte drzwi wbiegł Malaj.
— Chodź! Chodź! — zawołał do lorda Sel­
obok Malaja, nagle doznała uczucia obezwład­
wyna.
niającego strachu. Uczucie to było tak realne,
— 140 —
— 141 —
chińsku do stangreta:
Anona uświadomiła sobie grozę sytuacji
i pojęła znaczenie podsłuchanej rozmowy.
Przez chwilę stała porażona strachem. Prze­
cież ci mężczyźni chcą zabić lorda Selwyna!
Potem, jakby czując obecność ojca, zaczęła
rozumować chłodno i spokojnie. Zamknęła
drzwi od piwnicy i pobiegła do kuchni.
Zastała tam, jak się tego spodziewała, Hig-
ginsa oraz małżeństwo dozorców, a także
Chińczyka woźnicę. Siedzieli właśnie przy
stole i bardzo ich zdumiało nagłe wtargnięcie
Anony.
— Pan znalazł się w niebezpieczeństwie! —
krzyknęła do Higginsa. — Pospiesz się! Bieg­
nijmy mu na ratunek!
Higgins skoczył na równe nogi, złapał okry­
cie powieszone na poręczy krzesła i włożył je
na siebie. Tymczasem Anona zwróciła się po
że niemal bolesne. Intuicja podpowiadała jej,
że powinna pójść za nimi.
— Powinnam była to zrobić od razu — po­
wiedziała do siebie.
Nie była pewna ani dokąd prowadzono lorda
Selwyna, ani po co, lecz instynkt ostrzegał ją, że
kryje się za tym jakieś niebezpieczeństwo. Roze­
jrzała się dokoła w poszukiwaniu kapelusza, lecz
przypomniała sobie, że zostawiła go na górze.
„Musi tu gdzieś być jakaś parasolka" — po­
myślała.
Lecz nigdzie w holu jej nie było. Otworzyła
jedne drzwi myśląc, że są do garderoby. Za
drzwiami panowały ciemności, domyśliła się
więc, że prowadzą do piwnic. Właśnie chciała
je zamknąć, kiedy z dołu dobiegły ją głosy.
Jacyś ludzie mówili po chińsku.
— Czy już poszedł? — zapytał męski głos.
— Ling prowadzi go we właściwym kierun­
ku — padła odpowiedź. — Wkrótce miną
most i dotrą do lasu.
— Czy już ruszamy? — zapytał pierwszy.
— Nie, poczekajmy, aż znikną z oczu —
odrzekł drugi mężczyzna. — Gdy dojdą do
lasu, przejdziesz przez strumień, dopadniesz go
i zabijesz. Nie zajmie ci to wiele czasu.
— Wang Yen znaczy Ukryte Ciało.
— Tak jest — rzekł mężczyzna. — Właśnie
to zrobisz. Przygotuj się. Zaraz dojdą do mostu.
— 142 —
— Zaprzęgnij konie i przygotuj wszystko
do natychmiastowego odjazdu.
Odwróciła się i skierowała się wraz z Higgin-
sem w stronę drzwi frontowych, następnie
zbiegła schodami do ogrodu. Z daleka do-:
strzegła, że lord Selwyn zbliża się właśnie do
drewnianego mostku nad strumieniem. Na
drugim brzegu aż do samej granicy majątku
rozciągał się gęsty las. Dystans dzielący ją od
lorda Selwyna był zbyt duży, żeby mógł usły-
— 143 —
— Milordzie, milordzie! — wołał Higgins
z całych sił.
Lord Selwyn odwrócił się i ze zdumieniem
ujrzał złociste włosy Anony na tle zieleni roślin
uprawnych. Przeszedł przez most i ruszył
w stronę Anony, choć Malaj nie przestawał go
wołać: „Chodź, chodź!"
Lecz lord Selwyn na jego ponaglenia nie
zwracał najmniejszej uwagi, bo zdyszana Anona
nagle znalazła się obok niego, chwytając go
rękami, jakby za chwilę miała upaść.
— Co się stało? — zapytał.
— Grozi... panu... niebezpieczeństwo! —po­
wiedziała przerywanym głosem.
szeć jej wołanie. Biegła, jak mogła najszybciej,
przeskakując bruzdy ziemi obsadzone roślina­
mi. Uprawy bardzo utrudniały i opóźniały
bieg. Pędząc bez tchu, usłyszała z tyłu głos
Higginsa:
— Proszę się nie niepokoić, panienko. Za­
brałem ze sobą pistolet.
Chciała mu odpowiedzieć, że pistolet na
nic się nie zda, jeśli nie zdążą na czas.
Mężczyzna, którego Wang Yen wyznaczył,
żeby zabił lorda Selwyna, mógł to zrobić,
zanim przybędą na miejsce. Sądziła, że po­
służy się w tym celu tradycyjnym w tych
stronach długim ostrym nożem. Biegła co
sił naprzód, jednocześnie błagając lorda Sel­
wyna, żeby na nią zaczekał. Widziała, jak
przy moście zatrzymał się, patrząc na prze­
pływający strumień. Była przekonana, że
Malaj wciąż go popędza słowami: „Chodź,
chodź!" Wyczuwała, że intuicja lorda Selwyna
podszeptuje mu, że coś jest nie w porządku.
Jednak ponaglany przez Malaja zaczął iść
w stronę lasu.
— Milordzie, milordzie! — zawołał Higgins.
Jego głos rozległ się donośnie, mimo to
Anona nie była pewna, czy lord Selwyn go
usłyszy. Biegnąc modliła się rozpaczliwie.
Lord Selwyn podtrzymywał ją,
osunęła się na ziemię.
żeby nie
— Wszystko jest w porządku — powiedział
spokojnie. — Jestem tutaj i nic mi nie za­
graża.
— Nawet gdyby panu ktoś groził, już ja się
nim zajmę — rzekł Higgins, wyjmując z kieszeni
pistolet.
— Oni tam w lesie... chcą pana zabić — wy­
szeptała Anona.
— Skąd pani o tym wie? — zapytał lord
Selwyn.
— Podsłuchałam... przypadkowo rozmowę...
dwóch mężczyzn... w piwnicy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl