[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bryta wybrała kilka zeszytów. Na wstępie odegrała prostą kołysankę
Griega, przy czym ogarnęła ją ochota do grania. Fortepian miał wyjąt-
kowo piękny ton. Dziewczyna wykonała pózniej jeden z nokturnów
Chopina. Gdy skończyła, odwróciła się w stronę swojej niemej słu-
chaczki, pytając ją wzrokiem, czy ma grać jeszcze. Pani Klaudyna skinęła
potakująco głową.
Bryta poddała się bezwiednie urokowi otoczenia. Piękny pokój,
uważna, milcząca słuchaczka, siedząca przy kominku, cichy stary park,
zalany światłem księżycowym wszystko to tworzyło nastrój, który
skłaniał ją do odegrania jej ulubionego utworu.
Uderzyła w klawisze, a spod jej palców popłynęły dzwięki Sonaty
Księżycowej Beethovena. Grała z ogromnym uczuciem i zrozumieniem.
Uderzenie miała lekkie i subtelne, lecz nie pozbawione głębi.
Pani Steinbrecht słuchała z niekłamanym podziwem. Upajała się
czarowną, pełną bezbrzeżnej tęsknoty melodią, która zdawała się płynąć
do niej z zaświatów. Ciałem jej wstrząsnął dreszcz. Ojciec Bryty mi-
strzowsko grał na fortepianie, a Sonata Księżycowa była jednym z jego
ulubionych utworów. Ach, ileż razy słyszała samotna kobieta te tony,
które kładły się jak balsam na jej udręczoną duszę! A teraz jego dziecko
to dziecko, które nie należało do niej siedziało tu, obok niej przy forte-
pianie. Jakże czułaby się szczęśliwa, gdyby Bryta była jej córką.
48
TL R
Siedziała nieruchomo na fotelu, jakby pod wpływem jakiegoś zaklęcia.
Oczy jej zwilgotniały... Myślała o zmarnowanym szczęściu, które utraciła
z własnej winy. Posiadała je zaledwie przez dwa lata, aby je potem do
końca życia opłakiwać. Jakże to się mogło stać, że pomiędzy nią a Hen-
rykiem Lossenem wzniósł się wysoki mur, który rozdzielił ich na zawsze?
Zdawało jej się w tej chwili, że ten okropny, niedostępny mur nareszcie
runął... Ujrzała, jakby we śnie, postać ukochanego... Wyciągnął do niej
ręce, uśmiechał się swymi brązowymi oczami o złotym odcieniu... Unosił
się na skrzydłach czarownej pieśni, zbliżał się do Klaudyny... uśmiechał
się wciąż, wskazując palcem na siedzącą przy fortepianie dziewczynę na
swoją córkę.
Henryku, Henryku! Czy posłałeś mi swoje dziecko, aby mnie po-
cieszyło, aby osłodziło moją samotną starość? Czy przebaczyłeś mi na-
reszcie, mój ukochany, jedyny? Czy naprawdę kochałeś mnie przez dłu-
gie, długie lata? Ach, czemu o tym nie wiedziałam, czemu nie przeczułam
twojej miłości! O, Henryku, jakże jestem samotna i opuszczona! Oddaj mi
twoją córkę, spraw, aby mnie pokochała... rozmyślała Klaudyna w głębi
zbolałego serca. Ogarnęło ją przy tym słodkie rozmarzenie, które za-
zwyczaj obce było tej surowej, dumnej kobiecie.
Przebrzmiały czarowne tony znikło widzenie. Lecz Klaudyna wciąż
jeszcze wodziła rozmarzonymi oczami po parku, tonącym w księżycowej
poświacie.
Bryta opuściła ręce na klawisze. Do niej również cisnęły się wspo-
mnienia... Jakże często, podczas ostatnich lat grywała ojcu Sonatę
Księżycową ...
Otrząsnęła się szybko ze wzruszenia i zapytała:
Czy mam grać jeszcze, proszę pani?
Pani Klaudyna ocknęła się z marzeń. Spojrzała na Brytę, jakby nie-
przytomna, po czym rzekła:
Wspomniała pani, zdaje się, że pani również śpiewa?
Tak, proszę pani, ale mam niezbyt wyszkolony głos. Uczyłam się
krótko i dotąd śpiewałam jedynie dla mego ojca.
Sądząc z pani mistrzowskiej gry, musi pani być bardzo muzykalna.
Proszę mi zaśpiewać jakąś pieśń...
49
TL R
Bardzo chętnie. Czy ma pani jakieś szczególne życzenie?
Nie, nie... Niech pani zaśpiewa cokolwiek... może jakąś piosenkę,
którą pani śpiewała... swemu ojcu...
Pobiegnę tylko na górę i przyniosę moje nuty.
Dobrze, niech pani idzie.
Bryta pośpiesznie wyszła, a po chwili powróciła z plikiem nut. Wy-
czuwała instynktownie, że muzyka trafia do serca jej chlebodawczyni,
toteż nie chciała zatrzeć dobrego wrażenia, jakie poprzednio wywołała
swoją grą. Z pewnym wahaniem zajęła ponownie miejsce przy instru-
mencie. Wzięła do ręki kartkę mocno pożółkłą i zużytą. Była to pieśń,
którą musiała często, bardzo często śpiewać swemu ojcu. Po raz ostatni
śpiewała mu ją w dniu jego zgonu. Ogarnęło ją uczucie, jakby ta piosenka
miała jej przynieść szczęście.
Cichutko odegrała przygrywkę. W pokoju rozbrzmiał jej piękny głos,
niewielki wprawdzie, lecz wyjątkowo miękki i słodki. Bryta śpiewała Noc
wiosenną Schumanna.
Zaledwie odśpiewała pierwsze słowa, gdy pani Klaudyna zerwała się
nagle z miejsca, wpijając w Brytę płonące spojrzenia.
Co to? Czyżby się dziś wszystko sprzysięgło, aby obudzić z kamien-
nego snu jej zastygłe w bólu serce? Czy cała przeszłość zmartwychwstała
przed nią, aby pozbawić ją spokoju? Tę pieśń tak tę pieśń właśnie,
śpiewał jej Henryk Lossen tego wieczoru, gdy została jego narzeczoną.
Jakaż niewysłowiona radość brzmiała w jego głosie, kiedy śpiewał:
Popłynęły z niebios tony
Ona jest twoją, twoją jest...
Aowiła chciwie każdą nutę melodii, piła każde słowo pieśni, która
wstrząsnęła nią do głębi. Przed jej oczami powstawały z pomroki prze-
szłości godziny bezgranicznego szczęścia. Henryk musiał jej często
śpiewać tę pieśń. Wszystkie radosne chwile narzeczeństwa, całe krótkie
pożycie małżeńskie, stały pod znakiem tej piosenki.
Przebrzmiała druga strofa, a pani Klaudyna siedziała wciąż nieru-
chomo w fotelu. Po twarzy jej spływały rzęsiste łzy. Zdawało się, że ob-
50
TL R
mywają one cały ból, całą mękę z jej duszy. Od wielu, wielu lat Klaudyna
już nie płakała.
Gdy Bryta odwróciła się, ujrzała panią Klaudynę, zalewającą się łzami.
Przestraszyła się ogromnie, nie wiedząc o tym, że te dumne, ciemne oczy
starej kobiety zapomniały już płakać i że łzy przyniosły jej ulgę. Wzru-
szyła ją do głębi ta boleść.
Zerwała się z miejsca, załamując ręce. Czuła się bezradna. Pragnęła w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]