[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobiegło końca, wzruszona, wraz z innymi powoli wyszła z
kościoła.
Był piękny, sierpniowy dzień. Miło było stanąć w cieniu
wielkich kasztanów, nie opodal wejścia na stary cmentarz. W tym
czasie pani Hermina przyjmowała podziękowania i wyrazy
uszanowania od starszyzny wiejskiej. Potem była zaproszona na
plebanię, na śniadanie w towarzystwie proboszcza i wybranych
gości.
Pan Belenburg z córką mieli wrócić do domu na obiad, a
wieczorem wziąć udział w wielkiej zabawie w gospodzie. Teraz
stali, wymieniając pozdrowienia z sąsiadami.
Dorota rozejrzała się niespokojnie. Miała nadzieję, że zobaczy
państwa Rutmayerów, ale nie dostrzegła ich ani na mszy, ani teraz,
w przerzedzonej już grupie wiernych. Maksa też nie było.
Zrobiło jej się smutno, bo od przyjazdu, przed dwoma dniami,
tęskniła do chwili, kiedy go znów zobaczy. Nie mogła szukać
okazji do spotkania z nim, bo ciotka zaangażowała ją do
przygotowań. Każdy dom miał się pochwalić jakimś specjałem na
świątecznym, wspólnym stole, więc dziewczyna pod kierunkiem
kulejącej jeszcze trochę Rozalii piekła wielkie blachy wspaniałego
jabłecznika na kruchym cieście. z posypką. Pani Hermina zaś
konferowała z członkami komitetu organizacyjnego, sprawdzając,
czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
Wieczorami dziewczyna stawała na tarasie, by patrzeć na błyski
spadających gwiazd. Przypomniała sobie, że wypowiedziane w
takim momencie życzenie powinno się spełnić. Bała się jednak
narzucać losowi swoje pragnienia, choć w głębi duszy miała tylko
jedno: %7łeby on mnie pokochał!
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy oboje z ojcem przyszli do
gospody Kaspar-Moser , prowadzonej od niepamiętnych czasów
przez rodzinę obecnego oberżysty. Duży, drewniany dom z
werandą otaczał już tłum świętujących mieszkańców wsi i ich
gości. W środku, w ciemnej, wyłożonej dębową boazerią sali,
zastawiono stoły dla honorowych gości; na zewnątrz, na
dziedzińcu pod lipami, na stołach zbitych z desek, rozstawione
były tace i półmiski z najlepszymi miejscowymi wyrobami:
wędliną, pieczonym mięsem, sałatkami, ciastami. Na ławach
siedzieli podochoceni już trochę piwem gospodarze z żonami;
młodzież zebrała się przy deskach do tańca, gdzie sprowadzona
specjalnie, najlepsza w okolicy orkiestra, już stroiła instrumenty.
Dorotę i jej ojca zaproszono serdecznie do jednego ze stołów,
podsunięto im zaraz kufle złocistego piwa i poczęstunek. Pan
Belenburg rozpoczął niespieszną, przyjazną pogawędkę ze
znajomym gospodarzem; oceniali tegoroczne zbiory, wymieniali
opinie na temat najlepszych odmian zbóż i ras bydła.
Dziewczyna czuła się przy nich trochę nieswojo; nie potrafiła
włączyć się do rozmowy. Zauważyła to żona gospodarza i
przywoławszy syna poleciła mu zaprosić panienkę z dworu do
tańca.
Dziarski młodzian skłonił się przed nią nisko i ująwszy jej rękę,
jakby była z cukru, poprowadził do laendlera, starego tańca z tych
stron. Kiedy muzyka umilkła, podziękował jej z galanterią i
zamierzał odprowadzić ją na miejsce.
Czy mogę panią prosić o następny taniec? rozległ się głos
za ich plecami.
Odwróciła się szybko i nie zdążyła ukryć radosnego uśmiechu,
kiedy zobaczyła Maksa. On patrzył na nią z upodobaniem, bo w
jasnej sukience rozgrzana tańcem, z radością w oczach wyglądała
jak dobra wróżka.
Wygląda pani jak dobra wróżka odważył się wyrazić głośno
swój zachwyt. Czy spełnia pani dziś najgorętsze życzenia?
To zależy jakie i czyje odparła, unosząc brodę. Tylko
bardzo skromne życzenia poczciwych ludzi.
No, cóż błysnął w uśmiechu zębami odkąd wyjaśniło się,
że nie jestem włamywaczem, moja poczciwość nie budzi chyba
wątpliwości, ale moje życzenie nie jest skromne...
Więc nie wiem, czy zdołam je spełnić odparła, patrząc na
niego pytająco.
Chciałbym towarzyszyć pani przez cały dzisiejszy wieczór. A
ponadto chciałbym mieć nadzieję na towarzyszenie pani w
przyszłości. Chyba że jest pani już zajęta... ostatnie słowa
powiedział z naciskiem i spojrzał na nią poważnie, wyczekująco.
Nie, jestem wolna odparła równie poważnie. Jego twarz
nagle się odprężyła i rozjaśniła uśmiechem.
To dobrze pokiwał powoli głową. To bardzo dobrze, bo
różnie mówili... Ujął ją delikatnie za rękę i poprowadził w stronę
stołów. Czy mogę się przywitać z ojcem pani?
Kiedy podeszli do pana Hermana, ten przyjaznie uścisnął dłoń
Maksowi.
Dobrze, że się pan pojawił ucieszył się. W kościele nie
widziałem państwa...
Siostra poczuła się trochę słabo, więc Artur poprosił mnie o
przywiezienie lekarza.
Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Nie, ale mój szwagier nie chce zlekceważyć żadnego
sygnału...
Biedna Alicja! westchnęła Dorota.
Tak, bardzo cieszyła się na to święto. Tak bardzo chciała
przyjechać, że obiecywała nam spokojnie siedzieć w cieniu i tylko
wachlarzem oganiać się od much. Co najwyżej miała zabawiać
rozmową poważne matrony. W jego oczach pojawiły się
żartobliwe ogniki. To bardzo wielkie wyrzeczenie dla mojej
siostrzyczki, która uwielbia tańce na wiejskich zabawach. Może
mama wyjedna u Artura przywiezienie jej tu powozem.
Z przyjemnością powitam pańską rodzinę. A pan zostanie z
nami?
Tak, jeśli pan pozwoli mi dotrzymywać towarzystwa pannie
Dorocie.
Myślę, że wystarczy jej zgoda; ja chętnie ją potwierdzam.
A więc tu Maks skłonił głowę przed dziewczyną czy
pozwoli pani zaprosić się do walca? Właśnie zaczęli grać.
Podał jej ramię i poprowadził ją na podium. Pan Belenburg
odprowadził ich wzrokiem. Piękna z nich była para: on wysoki,
wysportowany, swobodny w ruchach, ona smukła i jasna,
emanująca nieuchwytnym wdziękiem. Z nachylenia ich głów ku
sobie, z przyjaznej i harmonii idących obok siebie ciał widać było,
jak bardzo ciążą ku sobie, jak mocno ci młodzi są sobą zajęci.
Chwała Bogu westchnął pan Herman i uspokojony wrócił do
rozmowy ze swoim sąsiadem.
Chwała Bogu powiedziała sobie w duchu pani Hermina,
kiedy przez okno dostrzegła Maksa i Dorotę idących w głąb
dziedzińca. Ze swego honorowego miejsca, u boku proboszcza,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]