[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walcząc z przybrzeżnymi falami, wyciągnęła ją na plażę, by nie zabrał jej przypływ.
Załoga przeszło dwudziestu łotrzyków spod ciemnej gwiazdy, była zbieraniną ze
wszystkich stron świata, ale głównie z Agros. Stąd przeważali przysadziści mężczyzni o
brązowych lub kasztanowatych włosach. Kilku było Zingarańczykami o ziemistej cerze i
czarnych jak smoła lokach. Dwóch smagłych i muskularnych, o kędzierzawych,
granatowoczarnych brodach pochodziło z Shem. Wszyscy mieli na sobie szorstkie kaftany
przepasane szkarłatnymi szarfami, za którymi tkwiły kordelasy, szable bądz tasaki.
Towarzyszył im jeden Stygijczyk. Był to chudy, ciemnoskóry mężczyzna o cienkich wargach,
czarnych oczach i wygolonej głowie, ubrany w krótką tunikę i sandały. Mena czarodziej
mimo swej powierzchowności był Stygijczykiem jedynie ze strony matki, którą często
odwiedzał w Khemi pewien wędrowny, shemicki handlarz.
Na rozkaz kapitana załoga wciągnęła łódz jeszcze dalej, na sam skraj dżungli. Drzewa,
które rosły tuż za linią przypływu, wyglądały jak palisada.
Rozkazy wydawał nie Zingarańczyk ani Argosańczyk, ale Cymmerianin z mroznych i
mglistych gór Północy. Miał na sobie tunikę z miękkiej skóry, luzne, jedwabne szarawary,
kordelas na biodrze i sztylet zatknięty za szkarłatną szarfę. Był wyższy o dwie głowy od
najwyższego ze swych podwładnych. Lazurowe wody małej zatoki przecięła druga łódz,
pchana rytmicznymi, równymi pociągnięciami wioseł. Za nią na tle purpurowego nieba
rysowała się sylwetka stojącej na kotwicy karraki o smukłym kadłubie, zwanej Jastrząb .
Gdy druga szalupa dobiła do brzegu, załoga wyciągnęła ją na plażę i przeniosła do
zarośli, w których ukryto pierwszą łódz. Dowódca drugiej grupy stanął obok Conana i patrzył,
jak jego ludzie zakrywają łodzie palmowymi liśćmi.
Nowo przybyły był typowym Zingarańczykiem, szczupłym i wytwornym, o bladej
karnacji i orlim nosie, który podkreślał jego wyniosłe zachowanie. Był to Gonzago, kapitan
Jastrzębia , pirat cieszący się pełnym lęku podziwem barachanskich rabusiów. Od kilku
miesięcy Conan był jego drugim oficerem.
Zbierz ludzi i chodz ze mną nakazał. Cymmerianin skinął głową i odwrócił się,
by zwołać załogę, ale czarodziej dotknął jego ramienia i powstrzymał go.
Czego? zapytał opryskliwie Conan. Nie podobała mu się smagła, przebiegła
twarz Stygijczyka. Nigdy nie przepadał za ludzmi parającymi się magią.
Zmierć wyszeptał mag. Czuję śmierć na wietrze& Wiatr niesie zapowiedz
śmierci&
Zamilcz, głupcze, bo wystraszysz mi ludzi! warknął Conan. Wiedział, że
barachańscy piraci to niesforna i przesądna zgraja. Raz jeszcze pożałował, że kapitan
Gonzago nie posłuchał jego rady i zabrał na tę wyprawę stygijskiego magika. Ale tutaj rządził
nie on, lecz Gonzago.
Co cię zatrzymuje? szczeknął kapitan, zbliżając się do nich. Za godzinę zrobi
się ciemno, a żeby dotrzeć do wieży, musimy przebyć tę przeklętą dżunglę. Liczy się każda
chwila, więc rusz ludzi.
Conan powtórzył szeptem ostrzeżenie czarodzieja i Zingarańczyk spojrzał bacznie na
Menę.
Nie możesz mówić jaśniej, człowieku? wycedził. Jaka śmierć? Czyja?
Jakiego rodzaju?
Mena bezradnie potrząsnął głową. W jego oczach błyszczał strach.
Nie potrafię powiedzieć. Ale żałuję, że przybyłem z wami na tę złowrogą wyspę.
Mistrz Siptah jest księciem wśród magów, a jego czary są o wiele potężniejsze od moich.
Gonzago splunął i wymamrotał przekleństwo. Conan wstał z rękami założonymi na potężnej
piersi i czujnie rozglądał się po okolicy. Ale żółta plaża, błękitne morze i pocięte czerwonymi
smugami niebo wyglądały niewinnie i zwyczajnie. Jedynie ponury, złowieszczy las i jego
ruchliwe cienie budziły pewien niepokój. W dżungli mogli się czaić bezlitośni tubylcy, dzikie
bestie lub jadowite gady i pająki.
Lecz takie niebezpieczeństwa były częścią zwykłego ryzyka, jakie niesie z sobą
pirackie rzemiosło. Jak na razie pogoda dopisywała, a nikt nie dostrzegł ani żywego ducha.
Conan z doświadczenia wiedział, że na tak małych wysepkach z reguły nie ma dużych
drapieżników. A jednak czarnoksiężnik wyczuł śmierć& Conan wiedział, że czarnoksiężnicy
dostrzegają rzeczy, jakich nie potrafią wykryć zwyczajni ludzie.
2. CZARNOKSISKI KLEJNOT
Nim noc zgasiła światło dnia swą mroczną kurtyną, piraci zdołali wedrzeć się daleko
w głąb wyspy. Dwaj ludzie z obnażonymi ostrzami wyprzedzali pozostałych i wycinali drogę
w bujnej roślinności. Gdy jedna para zmęczyła się, zastępowała ją następna i w ten sposób
wędrówka przebiegała bez chwili przerwy.
Szlak nie okazał się ani trudny, ani niebezpieczny. Nie zaszło również nic, co
wypełniłoby przepowiednię Meny. Nie napotkano stworzeń bardziej groznych od stadka
dzikich świń, kilku papug pyszniących się jaskrawymi piórami, czy ospałego węża,
zwiniętego pod drzewem, który uciekł, słysząc hałaśliwe nadejście piratów.
Marsz był tak łatwy, że Conana ogarnęło przeczucie zasadzki. W chłodnym powietrzu
wyczuwał niewidzialne zło i teraz, tak jak Mena, żałował, że zgodził się uczestniczyć w tej
wyprawie.
Wieża, która wreszcie pojawiła się w zasięgu wzroku, od niepamiętnych czasów
wznosiła się na wschodnim cyplu małej, bezimiennej wyspy u wybrzeży Stygii, na południe
od Czarnego Khemi. Mówiono, że wysepkę zamieszkuje stygijski czarnoksiężnik, Siptah,
oraz liczne niesamowite stworzenia z innych wymiarów i starożytnych światów, które mag
wezwał mocą swych zaklęć. Piraci z Archipelagu Barachańskiego szeptali, że czarnoksiężnik
posiada bajeczny skarb, zebrany przez lata od ludzi, którzy szukali rady i nadnaturalnej
pomocy. Ale Gonzago zdecydował zaatakować wieżę wcale nie z powodu tego skarbu.
Legendy mówiły, że stygijski mag przed wieloma laty znalazł w głębi pustynnego
grobowca tajemniczy klejnot. Mówiono, że jest to olbrzymi, połyskujący kryształ, na
powierzchni którego wycięte są runy w języku nie znanym nikomu z żyjących. Moc tego
klejnotu miała być ogromna i wielce tajemnicza. Plotka krążąca wśród kupców i żeglarzy z
portów Shem, Argos i Zingary głosiła, że dzięki czarom uwięzionym w tym kamieniu Siptah
może rządzić duchami powietrza, ziemi, ognia i wody oraz licznymi demonami podziemnego
świata.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]