[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niegościnny, aby go zmuszać do wyjazdu, jeżeli jednak
pamięć mnie nie zawodzi, wspominał mi on o swoim
zamiarze powrotu i jestem pewien, że ucieszy go bardzo,
gdy mu zaproponuję, aby przyłączył się do pańskiej
karawany. Zdaje mi się tedy, że Baynes będzie towarzyszył
panu. Proszę tu wstąpić z rana, a teraz dobrej nocy i
dziękuję panu za opiekę nad Meriem.
Hanson, podchodząc do swojego wierzchowca, uśmiechnął
się skrycie, Bwana zaś udał się do gabinetu, gdzie Baynes,
bardzo zmieszany, przechadzał się wielkimi krokami.
- Panie Baynes - rzekł Bwana prosto z mostu. - Hanson
wyjeżdża jutro na północ, a że polubił pana bardzo, prosił
mnie, abym pana zawiadomił, że będzie bardzo rad mieć
pana za towarzysza podróży. Dobranoc panu.
Nazajutrz rano Meriem, na życzenie Bwany, pozostała w
swoim pokoju, aż do wyjazdu Baynes'a i Hansona, który
nadzwyczaj punktualnie stawił się o świcie, by zabrać
towarzysza.
Pożegnanie pomiędzy gospodarzem, a młodym Anglikiem,
było bardzo ceremonialne i skoro wreszcie gość odjechał,
Bwana odetchnÄ…Å‚ z ulga.
Był to bardzo niemiły obowiązek. Bwana jednakże nie
żałował swego postępku.
Zauważył on pociąg Baynes'a do dziewczyny, znając zaś
dumę rodową młodego arystokraty, nie posądzał go o
zamiar poślubienia jej, gdyż pomimo jasnej cery, jak na
rodowita Arabkę, wierzył, że dziewczyna była córką
szejka.
Nie rozmawiał z Meriem o całym zajściu i tu popełnił błąd,
gdyż dziewczyna, pomimo całej wdzięczności jaką czuła
dla Bwany i "Duszki", była dumną i wrażliwą, tak że
Bwana, odsyłając Baynes'a i nie dopuszczając żadnego
wyjaśnienia, zraził ją i przygnębił. Przy tym Baynes urósł
w jej oczach na męczennika, sympatia jej więc do tak
pokrzywdzonego przyjaciela wzmogła się jeszcze.
Baynes jechał w milczeniu obok Hansona, który nie
posiadał się z radości i ukrywał starannie chęć do śmiechu
z pułapki, w którą wpadł dumny arystokrata. Postanowił
nawiązać z nim rozmowę.
- yle pana potraktowali, nie ma co! - odezwał się wreszcie,
wskazując ruchem głowy folwark Bwany. - Stary wielce
sobie ceni tę dziewczynę, nie chce wydawać jej za mąż, aby
zawsze tu z nim tkwiła, ale widzi mi się, że ją mocno
skrzywdził, wysyłając pana - będzie przecież musiała
kiedyś wyjść za mąż, a na pewno nie znajdzie prędko tak
eleganckiego kawalera jak pan.
Baynes, który z razu miał oburknąć się na poufałość
Hansona, udobruchał się słysząc te słowa i zaczął go
uważać za człowieka o wysokiej inteligencji.
- Nieznośny despota - mruknął Baynes - ale potrafię
wyrównać z nim rachunki. Może tu sobie królować w
Zrodkowej Afryce, ale w Londynie pokażę mu, kto ma
większe znaczenie.
- Gdybym był na pańskim miejscu - zawołał Hanson - nie
pozwoliłbym, aby ktokolwiek stanął mi na przeszkodzie.
Mówiąc między nami, jeżelibym się mógł na co przydać,
jestem do pańskich usług.
- Bardzo to poczciwe z waszej strony, Hansonie - odparł
Baynes - ale cóż można tu przedsięwziąć, w tej zatraconej
dziurze?
- Już ja wiedziałbym, co mam robić - rzekł Hanson. -
Zabrałbym dziewczynę ze sobą, zgodziłaby się na to z
pewnością, jeżeli pana kocha.
- To niemożliwe - zauważył Baynes - tu w tym kraju on
rządzi na obszarze kilkunastu mil. Złapałby nas bez
wÄ…tpienia.
- Nie złapałby, gdybym ja się zajął całą wyprawą -
zapewnił Hanson. - Toć ja od dziewięciu lat handluję w
tych stronach i znam okolicę równie dobrze jak on. Jeżeli
pan chce zabrać dziewczynę, ja panu pomogę i zaręczam,
że nikt nas nie dogoni, zanim dostaniemy się na wybrzeże.
Powiem panu coś: proszę do niej napisać bilecik, ja go
wyślę przez jednego z moich ludzi. Niech ją pan poprosi,
aby przyszła pożegnać się z panem, przez ten czas obóz
nasz posunie się nieco na północ, a pan może się z nią
umówić, aby była gotowa w oznaczonym dniu. Ja wówczas
wyjdÄ™ na jej spotkanie i przywiozÄ™ jÄ… do obozu.
- Ale jeżeli ona się nie zgodzi? - poddał Baynes.
- Wówczas uprosi ją pan, by przyszła jeszcze raz na
ostatnie pożegnanie; ja na nią będę czekał i przywiozę ją
na miejsce przeznaczenia. Będzie z początku trochę pisku,
ale nasza turkaweczka oswoi się wkrótce, pan przecież
będzie ją umiał przyhołubić!
Baynes, zrażony grubiańskim tonem Hansona, chciał
nakazać mu milczenie, zrozumiał jednak, że pomoc ta jest
mu niezbędna, więc skinął twierdząco głową.
* * *
Korak, który nie mógł zapomnieć o zwinnej dziewczynie
nasuwającej mu wspomnienie Meriem, postanowił
powrócić na miejsce napadu lwa, gdy wtem tętent
nadjeżdżających koni zwrócił jego uwagę. Mając nadzieję,
że zobaczy i dziewczynę, człowiek-małpa postanowił ich
śledzić.
Skoro weszli do obozu Hansona, Morison nakreślił parę
słów i Hanson wręczył bilecik jednemu ze swoich ludzi,
który wkrótce zniknął w zaroślach dżungli, kierując się na
południe.
Baynes przechadzał się niespokojnie po obozie, Hanson
leżał w hamaku, paląc fajkę i uśmiechając się do własnych
myśli.
Przez ten czas Meriem przechadzała się po ogrodzie,
cierpiąc nad pozornie niesprawiedliwym postępkiem
Bwany. Tak Bwana jak i "Duszka", chcąc jej oszczędzić
przykrości, nie wyjawili jej prawdziwych zamiarów
Baynes'a względem niej. Wiedzieli dobrze to, czego nie
rozumiała Meriem: Baynes, gdyby ją chciał poślubić,
byłby się zwrócił wprost do nich z prośbą o jej rękę i nie
otrzymałby odmowy, o ile by ona sama wyjawiła swą
zgodÄ™.
Meriem kochała serdecznie swoich opiekunów, ale w
serduszku jej tkwiła wielka tęsknota za bezgraniczną
swobodą, w której upłynęły jej dziecinne lata w dżungli.
Teraz oto, po raz pierwszy w życiu, czuła się niewolnicą w
domu swoich opiekunów.
Niby uwięziona w klatce lwica, przechadzała się po
ogrodzie. Nagle drgnęła, krzaki rosnące wzdłuż płotu,
poruszyły się lekko, wprawne jej ucho dosłyszało odgłos
bosych nóg, stąpających cichutko po żwirze. Szmer
powtórzył się raz jeszcze. Wróciwszy w to samo miejsce,
Meriem spostrzegła kopertę, bielejącą w świetle księżyca.
Za krzakami czarny goniec przypatrywał się jej pilnie.
Skoro zauważył, że podnosi list, wymknął się z powrotem
tam, skąd przyszedł. Meriem z bijącym sercem,
pochwyciła białą kopertę, wiedziała, że to wieści od
Baynesa. Z łatwością przeczytała jej zawartość przy
jasnym blasku miesięcznych promieni.
- Nie mogę odjechać, nie widząc pani - brzmiał list. -
Proszę przyjechać na polankę jutro o świcie, aby mnie
pożegnać. Proszę przybyć sama!
Było tam jeszcze kilka słów więcej, które wywołały
rumieniec szczęścia na twarzy dziewczyny.
ROZDZIAA XX
W KTÓRYM MERIEM ODNAWIA NIEMIA
ZNAJOMOZ
Było jeszcze ciemno, gdy Morison Baynes wyruszył na
wyznaczone przez siebie miejsce spotkania. Nalegał, by mu
dano przewodnika, twierdząc, iż nie będzie mógł trafić na
polankę, właściwie jednak dlatego, iż przejmowała go
trwoga na myśl o samotnej przejażdżce po dżungli przed
wschodem słońca. Przewodnik tedy szedł nieco przed nim,
Korak zaś, przebudzony niezwykłym ruchem w obozie
Hansona, postanowił towarzyszyć mu, nie będąc przez
niego widzianym i, obierając sobie drogę po wierzchołkach
drzew, przeskakując jak zwykle z gałęzi na gałąz.
Była już dziewiąta, gdy Baynes zajechał na polankę.
Meriem nie zjawiła się jeszcze. Baynes kiwał się na siodle,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]