[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umiałem wyodrębnić ich z otoczenia. Jedynie jarzący się na ścianie fresk wyglądał na
rzeczywisty, trwały, prawdziwy.
- Czy oni już na zawsze uszkodzili mój wzrok? - spytałem.
Wydawało mi się, że w drzwiach celi mignął mi jakiś anioł, lecz nie był to ani Seteus,
ani Ramiel. Czy owa istota miała pajęczynowate skrzydła? Skrzydła demona? Wzdrygnąłem
się ze strachu.
Postać owa zniknęła. Posłyszałem jeszcze delikatne szelesty i wyszeptane słowo:
Wiemy .
- Gdzie są moi aniołowie? - pytałem. Krzyczałem. Wymieniłem nazwisko swojego
ojca i dziadka oraz wszystkich di Raniarich, których mogłem przywołać na pamięć.
- śśś... - uciszył mnie młody zakonnik. - Cosimo już wie, że tu jesteś. Ale to jest
naprawdę okropny dzień. Pamiętamy twojego ojca. A teraz zdejmij to brudne odzienie.
Głowa moja rozpływała się, kołysała. Pokój zniknął.
I znowu ten narkotyczny sen, w którym widzę moją wybawicielkę, Urszulę. Biegnie
przez falującą łąkę. Ktoś ją goni, wypędza spośród rozsnutych dokoła kwiatów. Wszędzie
fioletowe irysy, gnące się pod jej stopami. Odwraca się. Nie! Nie odwracaj się, Urszulo! Zali
nie widzisz tej rozpalonej szabli?
Zbudziłem się w ciepłej kąpieli. Czyżbym znajdował się w tym przeklętym
baptysterium? Nie. Widziałem niewyraznie fresk, święte postacie oraz jak najbardziej
prawdziwych zakonników, którzy klęczeli przy mnie na kamiennej posadzce. Mieli zakasane
rękawy i obmywali mnie ciepłą, pachnącą wodą.
- Ach, ten Francesco Sforza... - rzekł po łacinie jeden z mnichów do swego
towarzysza. - Najechać na Mediolan i objąć władzę nad księstwem! Jakby Cosimo miał mało
kłopotów...
- Naprawdę tego dokonał? Przejął władzę nad Mediolanem? - spytałem.
- Co powiedziałeś? Tak, synu, tak się stało. Naruszył panujący dotąd pokój. A twoja
rodzina, cała twoja biedna rodzina zginęła z rąk rozbójników. Nie myśl atoli, że ominie ich
kara, że ci przeklęci wenecjanie będą dalej plądrować ten kraj...
- Nie, nie powinniście... Niech dowie się o tym Cosimo... To nie działania wojenne
miały wpływ na losy mojej rodziny... Nie zrobili tego ludzie...
- Ciszej, chłopcze.
Cnotliwe dłonie mnichów oblały wodą moje ramiona, gdym tak siedział przygarbiony,
opierając się o ciepły metal wanny.
- ...di Raniari był zawsze lojalny - mówił do mnie jeden z zakonników. - A brat twój
Matteo miał pobierać tutaj nauki...
Wydałem z siebie przerazliwy jęk, lecz miękka dłoń natychmiast zasłoniła mi usta.
- Sforza ukarze ich osobiście. On oczyści cały kraj.
Krzyczałem i jęczałem. Nikt mnie nie rozumiał. Nie chcieli mnie nawet słuchać.
Mnisi postawili mnie na nogi. Ubrano mnie w długie, miękkie, wygodne płócienne
szaty. Pomyślałem, że przygotowują mnie do egzekucji. Ale tamto już przecie minęło.
- Nie jestem szaleńcem! - powiedziałem wyraznie.
- Nie, bynajmniej. Trapi cię jedynie smutek.
- Zrozumieliście mnie!
- Jesteś wyczerpany.
- To miękkie łóżko przyniesiono tu specjalnie dla ciebie. Ciszej. Nie krzycz już jak
opętany.
- To wina demonów - szepnąłem. - To nie byli żadni wojacy.
- Wiem, synu, wiem o tym. Wojna to rzecz straszna. Wojna to sprawka samego diabła.
Nie. To nie wojna. Posłuchacie mnie wreszcie?
Zamilknij. Słyszysz w tej chwili głos Ramiela. Czyżbym nie mówił ci, że masz spać?
A może ty posłuchasz nas? Dotarły do nas twoje słowa, ba, nawet twoje myśli!
Położyłem się na brzuchu. Zakonnicy uczesali moje długie włosy. Długie,
rozczochrane włosy młodego panicza spoza Florencji. Ta kąpiel, to mycie przyniosły mi
wielką ulgę.
- Czy to są świece? - spytałem. - Słońce już zaszło?
- Tak - odrzekł stojący najbliżej mnich. - Spałeś.
- Czy mógłbym dostać więcej świec?
- Tak, przyniosę więcej.
Leżałem w ciemności. Mrugając, usiłowałem odmówić Zdrowaś Maryjo.
W drzwiach pojawiło się sześć lub siedem kształtnych płomyczków, które zamigotały,
kiedym posłyszał miękki odgłos stóp zbliżającego się do mnie zakonnika. Widziałem
wyraznie, jak klęka, aby postawić świecznik obok mojego łóżka.
Był to chudy i wysoki młodzieniec, odziany w przewiewne, powłóczyste szaty. Miał
nad wyraz czyste dłonie.
- Znajdujesz się w bardzo szczególnej celi. Cosimo wydał swoim ludziom rozkazy, by
pochowali twoją rodzinę.
- Bogu niech będą dzięki - odparłem.
- Tak.
A zatem mogłem już normalnie mówić!
- Na dole toczy się jeszcze rozmowa - rzekł mnich. - Cosimo jest zaniepokojony.
Spędzi tu noc. Całe miasto pełne jest weneckich podżegaczy, którzy podburzają przeciwko
niemu ludność Florencji.
- Ciszej już - powiedział inny zakonnik, który zjawił się nagle w mej celi. Pochyliwszy
się nieco, uniósł moją głowę, aby wsunąć pod nią kolejną grubą poduszkę.
Poczułem się błogo, lecz po chwili myśl moja skierowała się ku więzniom zagrody.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]