[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znowu odezwała się narzeczona Matthew, a ja dzisiaj chcę sobie
wyobrażać, że jesteś moja. To bardziej ciekawe i bardziej zabawne, Briono.
Ale nieprawdziwe. Na wakacjach każdy jest na chwilę trochę inny.
Niech ci będzie. Dzisiaj nie zaryzykuję już żadnej kłótni. Zatrzymali się
u stromego stoku, na którego szczycie bielała budowla świątyni.
Przepiękna westchnęła dziewczyna ale w tym upale to straszna
wspinaczka.
Pojedziemy kolejką, a z powrotem zejdziemy postanowił Paul. Na
górze jest kawiarenka, w której będziemy mogli napić się herbaty, zanim
zaczniemy zwiedzać kościół.
Kiedy wjeżdżali na wzgórze, wypoczywali na kawiarnianych fotelach, a
potem oglądali wnętrze bazyliki, Briona czuła, jak ważna jest dla niej
opiekuńcza obecność człowieka, którego znała od tak niedawna. Kochała
Matthew, ale w inny jakiś sposób kochała także nie dało się już tego ukryć
Paula. I zupełnie nie wiedziała, czym się to wszystko skończy.
Chcesz wejść na galeryjkę pod kopułą? spytał szeptem Paul, gdy
cofnęła się od ołtarza, na którym ustawiła płonącą świecę.
Pewnie. Kto wie, kiedy znowu znajdę się w Paryżu odparła cicho.
Ach, ta bolesna pewność, że jak długo on tutaj jest, za nic nie chciała
opuszczać Paryża. Jakie to szczęście, że wyjeżdżali tego samego dnia.
Prowadzona przez Paula, odwróciła się jeszcze i spojrzała na świecę: ciągle
płonęła, ale już za kilka chwil miała zgasnąć.
Jak ja i Paul, pomyślała, a igła bólu przeszyła jej serce.
Zaczęli wspinać się po krętych stopniach, a kiedy Briona pomyślała, że
bez końca będą się tak wznosić aż do nieba, znienacka stanęli w pełnym słońcu.
Paul rozłożył ramiona, a ona oparła się o jego pierś, z trudem łapiąc
oddech. Zamknęła oczy, czując twardość jego ramion, które potrafiły zarazem
być tak delikatne i troskliwe. Czuła, że powinna jakoś usprawiedliwić tę chwilę
słabości.
To nie takie proste być turystą westchnęła.
Nic nie mówiąc, zajrzał jej w oczy, a wtedy Briona lekko przybliżyła
twarz i delikatnie rozchyliła usta. W powolnym ruchu zbliżenia ich wargi
zetknęły się, ale w jakiś przedziwny sposób pocałunek pełen był nie tyle
namiętności, ile spokojnego wyznania.
To... to było takie niespodziewane bąknął Paul, kiedy się rozłączyli.
Wiem szepnęła Briona i odwróciła się, chłonąc widok Paryża, bardziej
bliski i swojski niż z wieży Eiffla.
Nie gniewasz się na mnie? spytał niepewnie. Pokręciła głową, dobrze
wiedząc, że czas swarów i gniewów był już za nimi.
Wiesz, że cię kocham.
Nie, nie wiem pokręciła głową.
Co znaczy po prostu tyle, że nie możesz powiedzieć, iż ty mnie kochasz.
Chciałbyś prostych odpowiedzi. Odwróciła się z westchnieniem,
zostawiając za sobą urzekający widok miasta. Widzisz, ja niczego nie jestem
pewna. Potrzeba mi czasu...
A jego właśnie mamy najmniej!
Jeszcze cztery dni szepnęła. Daj mi cztery dni. Nie przykładaj mi
ciągle lufy do skroni. Matthew nie jest człowiekiem, o którym mogłabym
zapomnieć w jeden wieczór i...
Nie dokończyła zdania, dobrze wiedząc, że gdyby Paul znowu ją
pocałował, wszystkie zobowiązania i wszystkie dawne wartości rozpłynęłyby się
bez śladu. Ale potem wróciłyby jeszcze potężniejsze niż dawniej i zabiłyby
wszystko, co już zdobyli. Jeśli zdobyli cokolwiek...
Ale jakże mógł to zrozumieć on, żyjący chwilą i nie przepuszczający
żadnej okazji? Więc dalej brnęła w bezładne wyjaśnienia.
Jeśli... jeśli ciągle będziemy czuli... jeśli pod koniec tygodnia będziemy
czyli to, co teraz, przestanę walczyć. Nie mogę być czyjąś narzeczoną i
zarazem... Zabrakło jej słów; po chwili bezskutecznych poszukiwań
powiedziała więc tylko: To nie byłoby uczciwe.
Zapadło nieznośne milczenie, aż wreszcie na twarzy Paula pojawił się
lekki uśmiech.
Zgoda. Cztery dni jako turyści, a potem zobaczymy.
Przez długą chwilę patrzyli na siebie, co było jakby przypieczętowaniem
ugody. I całkiem naturalne wydało się teraz, że ruszyli w kierunku schodów
trzymając się za ręce.
Odwiozę cię do hotelu powiedział a o ósmej zjawię się, żeby cię
zabrać na kolację.
Nie trzeba. Zaraz naprzeciwko hotelu jest bardzo dobra restauracja. Nie
musisz troszczyć się o mnie przez cały czas.
Wprost przeciwnie powiedział Paul. Muszę, ale tylko dlatego, że
tego pragnę. A może tobie znudziło się moje towarzystwo?
Briona w milczeniu popatrzyła na czubki butów i tylko pokręciła głową.
Kiedy po dłuższej chwili ich oczy znowu się spotkały, Paul westchnął.
Nigdy nie przypuszczałem, że turystyka może być taka trudna rzekł z
goryczą.
Gdy znalezli się u stóp wzgórza, byli znowu niefrasobliwi i weseli, jak
gdyby nie padły żadne ważne słowa.
Słońce było już nisko, kiedy zanurzyli się w uliczki Montmartre u,
machając rękami jak zakochani uczniacy.
Zmęczona? zapytał Paul.
Tak odparła z westchnieniem. Najdalej za pół godziny chciałabym
już leżeć z wyciągniętymi nogami i poduszką pod głową.
I będziesz czekała na mnie o ósmej? Nie muszę już przyjeżdżać godzinę
wcześniej?
Nie musisz.
Tak jak przypuszczała, pojechali do nocnego klubu. Miała na sobie
czerwoną dżersejową sukienkę, nie najbardziej odpowiednią może na tę okazję,
ale jedyną w jej walizce poza strojem, w którym wystąpiła na przyjęciu u
Chantal. Marzyła o czymś z jedwabiu albo koronki, kiedy jednak spoglądała na
swoje odbicie w lustrze, widziała blask, który nie miał nic wspólnego z fryzurą
ani makijażem, blask, który zawdzięczała Paulowi. I to było najważniejsze.
Jedli, pili i tańczyli, a w tańcu ich ciała zaczynały żyć własnym życiem.
Wtulając się w siebie wyznawały rzeczy, których Briona nigdy nie ośmieliłaby
się powiedzieć, nawet gdyby Paul bardzo na to nastawa!. On jednak bardzo dbał
o to, by nie wprawiać jej w zakłopotanie. Kiedy wracali do stolika, podejmował
jakiś obojętny temat, tak że chwile tańca stawały się magicznymi
przerywnikami, a Briona mogła rozkoszować się nimi i nie martwić o
konsekwencje.
W hotelowym holu Paul ujął w dłonie twarz Briony i przytulił czoło do jej
czoła.
Do jutra mruknął. Zupełnie jak za sto lat Dziewczyna przytaknęła.
Wypiła tylko odrobinę wina, ale była jak odurzona. Marzyła o jego uścisku,
patrzyła na jego wargi, a oczy same przymykały się w oczekiwaniu pocałunku.
Tymczasem Paul patrzył na nią długo, a potem opuścił ręce i gwałtownym
ruchem wcisnął je do kieszeni.
Zpij słodko mruknął, musnął wargami jej policzek i odszedł.
Briona poczuła się jak oszukana: jej ciału odmówiono czegoś, czego tak
bardzo pragnęło. Na podobieństwo dziecka, któremu odebrano obiecaną
przyjemność, spoglądała nieruchomo na kołyszące się drzwi. Widziała przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]