[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ojciec zatrzymuje go, wołając:  Góie ióiesz? dajże się wyspać nieborakowi; upada ze
znużenia. Na jego miejscu czy byłbyś kontent, gdyby cię ktoś niepokoił? .
de is dide ot Kubuś fatalista i jego pan 108
PAN: A Justysia słyszała to wszystko?
KUBUZ: Tak jak pan mnie słyszy.
PAN: I cóżeś ty zrobił?
KUBUZ: Zmiałem się.
PAN: A Justysia?
KUBUZ: Zerwała czepeczek z głowy, targała włosy; wznosiła oczy ku niebu,
przynajmniej tak przypuszczałem; łamała ręce.
PAN: Kubusiu, jesteś barbarzyńca, masz kamień w piersiach.
KUBUZ: Nie, panie, nie; mam serce, ale chowam je na lepszą okazję. Kto zbyt
hojnie szafuje tym bogactwem, tyle go roztrwoni wówczas, kiedy trzeba było oszczę-
óać, że zbraknie mu go w porze, kiedy trzeba być rozrzutnym& Tymczasem, ubie-
ram się i schoóę. Byk-ojciec powiada:  Potrzebowałeś tego, dobrze ci zrobiło; kiedy
przyszedłeś, wyglądałeś jak z krzyża zdjęły, a teraz, ot: świeży i rumiany jak óieciąt-
ko, gdy possało piersi. Sen, to dobra rzecz!& Byczku, mój synu, zejdz no do piwnicy
i przynieś buteleczkę, pośniadamy sobie. Teraz, chrześniaczku, pośniadasz chętnie?
 Baróo chętnie& Zjawia się butelka, stawia ją na warsztacie, my stoimy dokoła.
Byk-ojciec nalewa sobie i mnie; Byk-syn, usuwając szklankę, powiada opryskliwie:
 Nie miewam pragnienia tak rano .
 Nie chcesz pić?
 Nie.
 Ho, ho! już ja wiem, co w trawie piszczy: wierz mi, chrześniaczku, to rączka
Justysi; musiał wstąpić do niej i albo jej nie zastał, albo też zastał z innym: te dąsy na
butelkę, to nie jest rzecz naturalna, ja ci to powiadam.
JA: Hm, może pan i trafił.
BYK SYN: Jakubie, dość tych żartów; trafił czy nie trafił, nie lubię tego.
BYK OJCIEC: Nie chcesz pić, to nie: nam to nie przeszkoói. Twoje zdrowie,
chrześniaczku.
JA: Za wasze, chrzestny ojcze; Byczku, przyjacielu, wyp3 z nami. Zanadto się
sumujesz dla tak drobnej rzeczy.
BYK SYN: Powieóiałem już, że nie p3ę.
JA: I cóż? jeżeli ojciec zgadł, cóż u diaska, zobaczysz ją, porozumiecie się i przy-
znasz, że nie miałeś słuszności.
BYK OJCIEC: Ech, zostawże go; czyż nie goói się, dalibóg, aby ta ladaco ukarała
go za strapienie, jakiego mi przysparza? No, jeszcze łyk i przejdzmy do twojej sprawy.
Domyślam się, że choói o to, abym cię odprowaóił do ojca; ale co ja mu powiem?
JA: Co pan zechce; wszystko to, co pan słyszał od niego sto razy, ilekroć przy-
prowaóał tutaj pańskiego syna.
BYK OJCIEC: Chodzmy&
Wychoói, idę za nim, zbliżamy się do drzwi, puszczam go do wnętrza samego.
Ciekawy rozmowy Byka-ojca z moim, chowam się w jakimś zakątku, za przepierze-
niem, skąd nie tracę ani słóweczka.
BYK OJCIEC: Ech, kumie, trzeba mu jeszcze darować tym razem.
 Darować, a co?
 Udajesz, że nie wiesz.
 Nie udaję, naprawdę nie wiem.
 Jesteś zgniewany i masz słuszność.
 Nie jestem zgniewany.
 Jesteś, powiadam.
 Jeśli chcesz koniecznie, nie mam nic przeciw temu, ale niechże się wprzódy
dowiem, co znów zmalował.
de is dide ot Kubuś fatalista i jego pan 109
 No, zdarzy się, raz, drugi, z tego jeszcze óiury w niebie nie bęóie. Ot, zdybie
się gromadka chłopaków i óiewcząt: p3ą, baraszkują, tańczą; goóiny lecą; szast,
prast, brama zamknięta&
Tutaj Byk, zniżając głos, dodał:  Nikt nas nie słyszy; tedy, mówiąc szczerze, czy
my byliśmy lepsi w ich wieku? Wiesz, jacy ojcowie są najgorsi? ci, co zapomnieli
o błędach swej młodości. Powieó, czy nam się nigdy nie zdarzyło przespać poza
domem? .
 A ty, Byczku, mój kumie, powieó, czy nigdy nie trafiło się nam zadurzyć
w spódniczce wbrew chęciom roóiców?
 Toteż ja krzyczę głośniej niż mnie boli. Rób tak samo.
 Ale Kubuś nie spał poza domem, przynajmniej nie tej nocy, jestem tego pew-
ny.
 No, dobrze już, dobrze, jeśli nie tej, to innej. Zatem, nie masz urazy do chłop-
ca?
 Nie.
 I gdy odejdę, nie bęóiesz się znęcał nad nim?
 Ani trochę.
 Dajesz słowo?
 Daję.
 Słowo honoru?
 Słowo honoru.
 Rzecz tedy załatwiona, wracam do domu&
Kiedy ojciec chrzestny był na progu, roóony mój, klepiąc go lekko po ramieniu,
mówił:  Byczku, mój przyjacielu, czuję w tym wszystkim jakieś szelmostwo. Nasze
chłopaki to dwa szczwane lisy; boję się, że óiś wzięli nas grubo na kawał; ale z czasem
oliwa wyjóie na wierzch. Bywaj, kumie .
PAN: A jakże się skończyła sprawa pomięóy Byczkiem junio e a Justysią?
KUBUZ: Tak jak musiała. On się pogniewał, ona jeszcze mocniej; rozpłakała się,
on się rozczulił; przysięgła, że jestem najwierniejszym z przyjaciół; ja przysiągłem, że
jest najuczciwszą óiewczyną we wsi. Uwierzył, przeprosił, kochał i cenił nas odtąd
tym więcej. I oto początek, środek i koniec utraty mego klejnotu. A teraz, panie, rad
bym, aby mi pan wyłożył sens moralny całej tej głupiej historii.
PAN: Lepiej poznać kobiety. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl