[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzwięki. Potem zaczął zaglądać
za kotary, szukając ukrytych za nimi drzwi.
Zeriti przeciągnęła się i wypuściła z ręki ciężki bat.
Ciało przywiązanej do posłania nagiej
dziewczyny poznaczone było od karku po kostki czerwonymi
pręgami. Jednak był to
zaledwie wstęp do czegoś daleko okropniejszego.
Czarownica wyjęła z szafki kawałek węgla i nakreśliła nim
na podłodze skomplikowany
wzór, opatrując go słowami z tajemniczych rękopisów
wężowego ludu władającego Stygią
przed Kataklizmem. W każdym z pięciu narożników figury
Strona 33
Howard Robert E - Conan pirat.txt
zapaliła małą złotą lampkę i
sypnęła w płomienie pył purpurowego lotosu, który rośnie
na bagnach południowej Stygii.
Dziwny, odrażająco słodkawy zapach rozszedł się po
komnacie. Pózniej Zeriti zaczęła
mamrotać coś w języku, który był już stary, zanim w
zapomnianym imperium Acheronu,
przed trzema tysiącami lat powstał Python miasto
czerwonych wiez.
Powoli z nicości wyłaniał się jakiś mroczny kształt.
Półżywej z bólu i strachu Rufii wydał
się słupem dymu. Wysoko w górze pojawiła się w tej
bezkształtnej masie para błyszczących
punkcików, które mogły być ślepiami. Rufia poczuła
przenikliwy chłód, jakby to coś samą
swą obecnością odbierało jej ciału całe ciepło. Chmura,
chociaż zdawała się zupełnie czarna,
była niezbyt gęsta. Rufia widziała przez nią przeciwległą
ścianę.
Zeriti nachyliła się i zdmuchnęła lampy: jedną, drugą,
trzecią i czwartą. W komnacie,
oświetlonej teraz przez pozostałą lampkę, zrobiło się
mroczno. Gdyby nie para jarzących się
ślepi słup dymu byłby niemal niewidoczny.
Zeriti odwróciła się, słysząc jakiś dzwięk: daleki,
stłumiony ryk, osłabiony odległością,
lecz mimo to donośny. Dobywał się z tysięcy gardzieli.
Wróciła do swych zaklęć, ale tym razem przeszkodziło jej
coś innego. Gniewne słowa,
głos Zuagira, krzyk, odgłos potężnego ciosu, łoskot
padającego ciała i do komnaty wpadł
Imbalayo. W nikłym świetle tym jaśniej zabłysły białka
jego oczu i wyszczerzone zęby; jego
szabla ociekała krwią.
Ty psie! wykrzyknęła Stygijka, prężąc się jak
rozwścieczona żmija. Co tu robisz?
Kobieta, którą mi zabrałaś! ryknął Imbalayo. W
mieście wybuchł bunt i
zapanowało szaleństwo! Oddaj mi kobietę, zanim cię
zabiję!
Zeriti zerknęła na rywalkę i chwyciła za wysadzany
klejnotami sztylet, krzycząc:
Hotepie! Chafro! Na pomoc!
Czarny generał runął na nią z rykiem. Gibka i zwinna
Stygijka nie miała żadnych szans;
szerokie ostrze przeszyło ją na wylot, wychodząc między
łopatkami. Runęła ze zduszonym
krzykiem, a Kuszyta wyszarpnął ostrze z ciała padającej.
Strona 34
Howard Robert E - Conan pirat.txt
W tej samej chwili na progu
komnaty stanął Conan z szablą w dłoni. Kuszyta widocznie
wziął Cymeryjczyka za jednego
ze służących czarownicy, bo runął na niego jak burza,
podnosząc szablę do ciosu. Conan
odskoczył; ostrze o włos minęło jego gardło i rozłupało
futrynę. Uskakując, barbarzyńca ciął
na odlew. Wydawało się niemożliwym, by czarny olbrzym
zdołał zasłonić się w porę i
odparować cios, lecz Imbalayo jakoś wykręcił jednocześnie
tułów, ramię i ostrze
przechwytując cięcie, które rozpłatałoby innego
przeciwnika.
Atakowali i cofali się wśród brzęku stali. Nagle w oczach
Imbalayo pojawił się błysk
rozpoznania. Odskoczył z krzykiem:
Amra!
Teraz Conan wiedział, że musi go zabić. Chociaż nie
przypominał sobie jego twarzy,
Kuszyta rozpoznał w nim przywódcę czarnych korsarzy,
który pod imieniem Amra, czyli
Lew, plądrował wybrzeża Kush, Stygii i Shemu. Gdyby
Imbalayo wyjawił Pelishtianom, kim
jest Conan, mściwi Shemici rozszarpaliby Cymeryjczyka na
strzępy, nawet gołymi rękami.
Chociaż Shemici zażarcie walczyli ze sobą, zjednoczyliby
się, aby zniszczyć krwawego
barbarzyńcę, który grasował u ich brzegów.
Conan pchnął, zmuszając Imbalayo do cofnięcia się o krok,
zrobił fintę i ciął Kuszytę w
głowę. Siła ciosu przełAmala zastawę przeciwnika, szabla
z potworną siłą uderzyła w
spiżowy hełm i osłabiona głęboką szczerbą ułAmala się
przy samej rękojeści.
Przez krótką chwilę dwaj barbarzyńcy spoglądali na siebie
bez słowa. Imbalayo napiął
mięśnie, szykując się do zadania śmiertelnego ciosu;
nabiegłymi krwią oczami szukał
odpowiedniego miejsca na ciele przeciwnika.
Conan cisnął rękojeść w głowę czarnego. Gdy Kuszyta
uchylił się przed pociskiem,
barbarzyńca owinął sobie lewe ramię płaszczem, a prawą
ręką dobył sztyletu. Nie miał
złudzeń co do swoich szans w walce z uzbrojonym w dłuższe
ostrze wrogiem. Skradający się
jak kot na lekko ugiętych nogach Kuszyta nie był ociężałą
górą sadła jak Keluka, lecz
wspaniale umięśnioną machiną wojenną, niemal równie
Strona 35
Howard Robert E - Conan pirat.txt
grozną jak Cymeryjczyk. Uniósł
szablę do ciosu i&
Bezkształtna, kłębiasta masa, do tej pory niewidoczna w
półmroku, przesunęła się i
przywarła do pleców Imbalayo. Kuszyta wrzasnął jak
człowiek palony żywcem. Wierzgał i
miotał się, próbując sięgnąć napastnika swoją szablą.
Lecz gorejące ślepia wciąż jarzyły się za
jego plecami i czarna mgła otoczyła go zupełnie, powoli
odciągając go w tył.
Conan wzdrygnął się na ten widok, a w jego duszy odżyły
wszystkie przesądne obawy,
ściskając mu gardło lodowatymi palcami.
Wrzaski Imbalayo ucichły. Czarne ciało z cichym
plaśnięciem osunęło się na podłogę.
Chmura zniknęła.
Cymeryjczyk ostrożnie podszedł do wroga. Ciało Imbalayo
było dziwnie odbarwione i
płaskie, jakby demon wyssał z niego wszystkie kości i
krew, zostawiając jedynie pusty worek
skóry i kilka wewnętrznych organów. Conan zadrżał.
Ciche łkanie przypomniało mu o Rufii. Jednym susem
znalazł się przy łożu i przeciął jej
więzy. Usiadła płacząc i w tej samej chwili ktoś zawołał:
Imbalayo! Na demony, gdzie się podziewasz? Czas siadać
na koń i jechać! Widziałem,
jak tu wchodziłeś!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]