[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zostali sami w przestronnej kabinie.
127
RS
- Przepraszam, Anno. - Usiadł w fotelu naprzeciwko. - Zawaliłem,
wiem. Ale przysięgam, działałem dla twojego dobra.
Co do tego nigdy nie miała wątpliwości. Jej brat poświęcił większość
życia, by ją chronić. Próbując jej dostarczyć wszystko, czego pragnęła lub
potrzebowała. Ale to... !
- Dlaczego to zrobiłeś? - Niepohamowany gniew ustąpił miejsca
zimnej złości. - Jak mogłeś zmusić Landera do poślubienia mnie i to dla
mojego rzekomego dobra?
- Zasługujesz na to, by być księżniczką. - W jego głosie słychać było
upór. - Królową, jeśli tak zdecyduje lud Verdonii.
- Jak śmiesz! - wysyczała - Co ci pozwoliło myśleć, że tego chcę?
Od dawna nikt nie kwestionował jego decyzji, a fakt, że teraz robiła
to jego mała siostrzyczka, pozbawił go zwykłej pewności siebie.
- Myślisz, że nie wiem, jak trudne było dla ciebie ostatnie
siedemnaście lat? - próbował wyjaśnić. - Ile wycierpiałaś z powodu
mediów? W pewnym momencie myślałem, że masz to już za sobą.
Wydawałaś się kochać swoją pracę, aż pojawił się Stewart.
-I dlatego zmusiłeś Landera, żeby mi się oświadczył? Kontraktowe
małżeństwo miało mnie przed czymś uchronić? Zapewnić, że będę żyła
długo i szczęśliwie? Jak mogłeś zrobić to mnie czy Landerowi?
- Nie widzisz? To dlatego, że tak cię kocham i chcę dla ciebie tego
co najlepsze.
- John!
- Posłuchaj, jest coś, czego ci nie mówiłem o mojej znajomości z
Montgomerym. Byłem jego dłużnikiem, dlatego przyjechałem do Verdonii
i zdecydowałem się mu pomóc.
128
RS
Zdziwiona uniosła brwi.
- O czym ty mówisz?
- Na Harvardzie rywalizowałem z nim. - Zacisnął usta. - To chyba
łagodne określenie, biorąc pod uwagę, jak bardzo nienawidziłem tego
człowieka.
- Ale dlaczego?
Oczy Johna pociemniały od emocji.
- Ponieważ reprezentował wszystko, czego nam brakowało. Miał
nazwisko, dziedzictwo, idealne życie. Był złotym dzieckiem. Zcigałem się
z nim, żeby udowodnić, kto jest lepszy. Stopnie, kobiety, sport. We
wszystkim musiałem go pokonać. I w końcu mi się udało. Ukończyłem
studia z lepszą lokatą niż on. Miał czelność uścisnąć mi dłoń i
pogratulować. Potrząsnęła głową.
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z byciem jego dłużnikiem?
-Jego kumple uważali, że oszukiwałem. Pobili mnie, zdecydowani
wyciągnąć ze mnie przyznanie się do winy.
- I Lander cię uratował?
- Taaak. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Wykosił ich
wszystkich i odwiózł mnie do szpitala. Wtedy przysiągłem mu, że gdyby
czegoś potrzebował, a będzie to w mojej mocy, pomogę mu. Widzisz
więc, nie musiał się z tobą żenić. Gdyby odmówił, wiedział dobrze, że
wypełnię moją część umowy. Jest tylko jedna przyczyna, dla której się
zgodził na mój warunek: kochał cię. Musisz w to uwierzyć.
- Nigdy nie będę na sto procent pewna. Nie będę wiedzieć, czy to
płynie z jego serca, czy to część umowy z tobą. Będę podejrzliwa wobec
129
RS
każdego słowa czy gestu, który wykona, każdego prezentu, który mi
podaruje. Nigdy nie będę mieć pewności.
John przyglądał jej się w zdumieniu.
- Nie... to nie w porządku...
- Prawda?
Nigdy nie czuła się tak zmęczona ani tak pokonana.
- Idę na tył, żeby się położyć. Poproś stewardesę, żeby mi nie
przeszkadzano.
Złapał ją za rękę i ścisnął.
- Będę cię chronił.
- Zawsze tak robisz i w tym jest problem. Jestem już dorosła i muszę
sama o siebie dbać, nawet jeśli czasami będzie to oznaczać upadek i
zdarcie kolan. Czas, żebyś mi na to pozwolił. Masz swoje życie do
przeżycia. Pozwól mi się zająć moim.
Nie czekała na odpowiedz. Nie miało znaczenia, co John powie.
Nadszedł czas, by wzięła odpowiedzialność za swoje życie.
130
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Julianna nigdy nie próbowała sobie przypominać tych pierwszych
dni, gdy z powrotem była w Dallas. Upłynęły pełne bólu i rozpaczy. W tej
samej minucie, kiedy wylądowała w Teksasie, chciała zawrócić i polecieć
do męża, ale nie mogła.
Do centrum nie jechało się długo. John był właścicielem biurowca w
sercu Dallas. Ten wieżowiec ze szkła i chromu miał skromny neon z
napisem: Arnaud. Ochrona skierowała ją do prywatnej windy Johna, a na
górze spotkała jego asystentkę, Maggie, siedzącą na swoim stanowisku
przed wejściem do jego biura.
Starsza kobieta spojrzała na nią znad okularów, przerywając na
chwilę pracę.
- Cześć, dziewczyno. Czy może powinnam powiedzieć: Wasza
Wysokość?
- Nie. - Julianna przeniosła wzrok na drzwi prowadzące do
wewnętrznego sanktuarium Johna. - Czy jest tam?
- Sądząc po pomrukach i warczeniach dochodzących zza drzwi, tak.
- Jest aż tak zle?
- Dawno go nie widziałam w takim stanie. Może ty potrafisz coś
zaradzić.
- Zobaczę, co się da zrobić.
- Pracownicy będą ci wdzięczni.
Julianna wzięła głęboki oddech i weszła do gabinetu. John siedział
tyłem do drzwi, patrząc przez szybę na wieżowce Dallas.
131
RS
- Do diabła, chcę jakiejś odpowiedzi - ryknął, kiedy Julianna
wśliznęła się do pokoju.
Rozmawiał przez głośnik telefonu. Czekała cicho.
- Słyszysz mnie? - Julianna, aż podskoczyła, słysząc głos swojego
męża. - Nie chcę jej tu z powrotem. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, po
prostu trzymaj ją w Dallas. Czy to jasne?
- Nie wydawaj mi rozkazów, Montgomery. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl