[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Owszem, ale ten jest tylko jeden - odparłem zagadkowo. - I co pan jeszcze pamięta?
- Nim mnie zamroczyło, jakiś inny pojazd przemknął koło naszego wozu, jakby ten
samochód chciał się również zatrzymać... Ale, ale, to może tylko było złudzenie, proszę
pana... - i rozłożył ręce w geście ni to pewności, ni to niepewności.
Serce zaczęło mi bić coraz szybciej, gdy nagle usłyszałem głos chłopców z lasu, jakby
stało się coś niebywałego! I rzeczywiście.
Niczym stado dzików ruszyliśmy kto żyw w stronę dolatującego nas krzyku:  Tutaj,
ludzie, tutaj!"
To  tutaj" okazało się głębokim dołem, który został wykopany pośród młodych świerków
nie wiadomo przez kogo, a na dnie jego leżały trzy żelazne skrzynie po żydowskich
skarbach, jakie znalezliśmy uprzednio w Mogilnie.
Popatrzyłem najpierw bez słowa na szefa policjantów w stopniu aspiranta, ale nie
wytrzymałem i sarkastycznie zauważyłem: - Widzi pan, panie aspirancie, co brzdące
73
mogą znalezć?! Nie wstyd panu?
Już chciałem odejść, ale dokończyłem tym samym tonem:
- Reszta śladów do pana dyspozycji! Chłopcy, jesteście wspaniali!
Cisza zaległa w lesie jak makiem zasiał, lecz ktoś niebacznie się roześmiał, więc reszta
zgodnie odreagowała i zaczęła bić brawo moim zastępcom, którzy niczym bohaterowie
wyciągnęli się jak struna i przemaszerowali koło nas w szyku: najpierw Leszek, potem
Czesiek, a na końcu Rysiek, zadzierając nosy ku niebotycznym świerkom. Moja
siostrzenica jednak nie wytrzymała, tylko podbiegła do nich i wycałowała ich tak, że
aż się zmieszali ze wzruszenia.
- Będziecie w mojej pracy! Wszak wszystko dzieje się na Szlaku Piastowskim koło
Poznania, gdzie w 997 roku przybył Wojciech, aby nawracać północnych Prusów na wiarę
chrześcijańską. Brawo, koledzy! Czy nie tak, stryju?
- Oczywiście, siostrzenico.
A Paweł również podszedł do nich i każdemu po prostu uścisnął rękę. Ja tymczasem
zwróciłem się do aspiranta:
- Czy pan może sobie przypomina pana Jana Wróbla, nadkomisarza Jana Wróbla z
komendy wojewódzkiej w Poznaniu?
- Ależ tak, przypominam sobie! To przecież mój przełożony - odpowiedział aspirant i
stanął przede mną na baczność.
Machnąłem ręką na spocznij i zapytałem:
- To poproszę o jego numer telefonu, jeśli można?
- Ależ nie ma sprawy, proszę pana - pospiesznie odpowiedział i podał mi
bezpośredni numer telefonu zwierzchnika. -Ale, ale... - zaczął się jąkać - niczego złego
pan o nas nie powie, prawda?
- Nie śmiałbym. Tylko w szkołach bywają skarżypyty. Pamięta pan? I zacytowałem
wierszyk Jana Brzechwy:
Któż się ciebie o to pyta? Nikt. Ja jestem skarżypyta.
I roześmiałem się, a za mną parsknęli również śmiechem moi młodzi pomocnicy.
Nadkomisarza Wróbla poprosiłem, aby nas przyjął u siebie za godzinę.
Ale nim ruszyliśmy do nadkomisarza, wcześniej uzgodniłem z Pawłem i moją
siostrzenicą strategię odszukania naszego odwiecznego konkurenta, Jerzego Batury. Nie
czekając, oboje wskoczyli na harleya i pomknęli w kurzu drogi, a ja zabrałem pana
Antoniego i razem z chłopcami również pojechaliśmy w stronę Poznania.
Ale nawet nie pomagając sobie światłami migacza na dachu, przemknęliśmy przez
rogatki miasta, Ostrów Tumski i stanęliśmy na placu Wolności w Poznaniu, gdzie
zaparkowałem koło Hotelu Rzymskiego, co wzbudziło - jak zwykle! - niezłe zamieszanie
pośród przechodniów.
Do komendy poszliśmy całą piątką: to była ważna wizyta, mimo że starego druha
Wróbla znałem od wielu lat, a więc od czasu, gdy poznańska policja prowadziła śledztwo
w sprawie kradzieży sarkofagu świętego Wojciecha z katedry gnieznieńskiej.
- Ach, jak ten świat się kręci! - wrzasnąłem głośno do siebie, wspominając tamte czasy,
ale nikt w gwarze miasta i stukocie tramwajów mi nie odpowiedział, chłopcy zaś byli zbyt
przejęci wielkim miastem, by zwrócić uwagę na moje okrzyki.
Kiedy oczekiwaliśmy w sekretariacie nadkomisarza wreszcie otworzyły się drzwi
gabinetu i Jan Wróbel zaprosił nas do środka.
Po serdecznym powitaniu, krótko streściłem sytuację, nie omieszkając wspomnieć
również o moich pomocnikach, których rozanielone twarze aż świeciły z podniecenia, a
74
potem poprosiłem szefa wydziału dochodzeniowego o pewną przysługę dotyczącą
odnalezienia i skontrolowania dwóch samochodów.
- Jakich samochodów? Ty wiesz, ile mamy ich w Poznaniu? - wykrzyknął
nadkomisarz Wróbel. - Szukanie igły w stogu siana!
- Nic nie szkodzi! - odparłem. - Tylko proszę o przysługę!
Niechętnie, ale się zgodził. - Jakich samochodów?
- Granatowego volvo Jerzego Batury i srebrno-zielonej skody Gabrieli Wścibskiej! I
dobrze by się stało, gdyby te wozy zostały pod jakimś pretekstem fachowo przebadane.
Pod każdym względem. Dokładnie i drobiazgowo, ponieważ - powtarzałem bez
zająknięcia  mogły w nich być przewożone zrabowane dzieła sztuki, czyli judaica z
Mogilna, które zrabowano z samochodu pana Antoniego, konserwatora wojewódzkiego!
Nadkomisarz popatrzył na nas ze zrozumieniem.
- Dobrze. Ale trudno będzie w sześćsettysięcznym mieście i wśród tylu samochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl