[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powinna to okazać, czy nie.
- Wybacz - Kit przybrał ton równie uprzejmy, jak jego niewidzialny rozmówca - ale
nic mi nie wiadomo o tym, żebyś ty był panem Lindsey Hall i mógł mi rozkazywać.
Przyszedłem do Wulfryka, żeby przedstawić mu moją narzeczoną, bo, jak się wydaje,
będziemy w przyszłości sąsiadami.
Rannulf zaśmiał się cicho.
- Czy to przyszła panna młoda kuli się tam w dole? Spędziłem w Lindsey Hall
większość życia i tyle razy przychodziło mi w nim przeżywać podobne zakłopotanie, że
można by się spodziewać, iż teraz już nauczyłem się chować pod galerią, nim otworzę usta.
Najserdeczniej przepraszam, madame. Mam do wyrównania z Kitem pewne rachunki. Do
pani nic nie mam.
Lauren wyszła na środek holu i spojrzała w górę. Ralf przechylał się nonszalancko
przez balustradę. Był potężnie zbudowanym mężczyzną o gęstych, rozwichrzonych włosach i
przystojnej, wyrazistej twarzy. Przypominał jej wikingów, o których czytała w książkach
historycznych.
Przyjmuję przeprosiny, milordzie. Gdy się mimo woli usłyszy czyjeś złośliwe uwagi o
sobie, to zawsze jest to przykrym zaskoczeniem, prawda?
Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, iż ten ktoś wcale nas nie zna, a także nigdy nas nie
widział. Lekcja dyskrecji i uprzejmości każdemu się przyda. Ralf uśmiechnął się z uznaniem.
- Przedstaw mnie, Kit. Widzę, że dostałem solidną nauczkę od damy, która powinna
wziąć pod uwagę, że bardzo niegrzecznie jest upominać dżentelmena, którego jej wcześniej
nie przedstawiono.
- To lord Rannulf Bedwyn, Lauren, który docenia dobre maniery dopiero wtedy, kiedy
dostanie po nosie. To panna Edgeworth, Rannulfie, winien jej jesteś przeprosiny.
Młody olbrzym wciąż spoglądał na nią z uśmiechem.
- Do licha, co za piękność. Niesłusznie przezwałem panią Piętaszkiem, madame. Nie
powiedziałbym tego, gdybym panią wcześniej ujrzał. Najmocniej przepraszam. No cóż, może
pan Lindsey Hall zechce udzielić ci audiencji, Kit, a może każe ci powiedzieć, że nie ma go w
domu. Gdzie on się podziewa, Fleming?
Kamerdyner zignorował go.
- Proszę za mną, hrabio - rzekł do Kita, skłonił się z szacunkiem i poprowadził przez
hol w kierunku odwrotnym do galerii.
Lauren słyszała jeszcze cichy chichot Rannulfa, gdy ujmowała Kita pod ramię. Co za
zuchwały typ, pomyślała. Kit nie darmo określił Bedwynów mianem diabłów wcielonych.
Nikt by jednak tego nie powiedział na widok sceny, którą ujrzeli w salonie. Był to
obszerny pokój, a wszyscy jego mieszkańcy zebrali się razem w najdalszym jego końcu.
Wszyscy też milczeli. Kit i Lauren musieli do nich podejść, pokonując całą długość salonu.
Domyśliła się, że zrobiono to celowo. Rozmiar i przepych pokoju miały przytłoczyć gości i
wymusić na nich pokorę. %7ływy obraz, jaki tworzyli lokatorzy salonu, miał napawać lękiem.
Lauren nie była jednak osobą lękliwą. Rozglądała się, zamiast spuścić oczy i utkwić wzrok w
perskim dywanie, czego, jak przypuszczała, po niej się spodziewano.
Książę Bewcastle - z pewnością był nim wyniosły mężczyzna stojący przed
kominkiem - miał ciemną cerę i cienkie wargi. Natura nie poskąpiła mu wzrostu. W jego
przymkniętych oczach nie było najmniejszej choćby iskierki uśmiechu, żadnej oznaki
życzliwego powitania. Szczupła dziewczyna o takiej samej ciemnej cerze siedziała sztywno i
poważnie po jednej jego stronie, obok starej damy w czerni. Po drugiej stronie księcia, z
upierścienioną dłonią wspartą na poręczy sofy, stał smagły młodzieniec bardzo podobny do
księcia, tyle że niezwykle przystojny. Na jego twarzy malowało się zimne szyderstwo.
Podobny wyraz miała twarz damy na sofie. Lauren od razu domyśliła się, że ma przed sobą
lady Freję Bedwyn. Mimo że Kit ostrzegał ją przed Bedwynami, wyobrażała ją sobie jako
bladą, ładną, nieśmiałą istotkę, niezdolną sprzeciwić się woli brata.
Lady Freja miała na sobie kostium jezdziecki - w salonie! - łącznie z butami do konnej
jazdy. Nie była ani trochę filigranowa, jej kształtom brakowało też kobiecej miękkości. Jasne
włosy spływały w luznych puklach aż do połowy pleców. Siedziała z jedną nogą założoną na
drugą w zaskakująco niekobiecej pozie, kołysała stopą i zmrużonymi oczami wpatrywała się
w Lauren, taksując ją od stóp do głów.
Przejście przez pokój zajęło im ledwie kilka sekund, lecz Lauren wydało się, że było
to przynajmniej pięć minut. Kiedy podeszli bliżej, książę raczył skinąć im głową.
- Ravensberg? - spytał głosem cichym i lodowatym.
- Bewcastle? - odparł Kit swoim zwykłym, pogodnym tonem. Mogło go nawet, jak
uświadomiła sobie Lauren, bawić to zgotowane im przez sąsiadów i niegdysiejszych
przyjaciół przyjęcie, które niewątpliwie miało wprawić go w zakłopotanie. - Mam zaszczyt
przedstawić ci moją narzeczoną, pannę Lauren Edgeworth z Newbury Abbey. Lauren, jego
wysokość książę Bewcastle.
Lauren poczuła na sobie spojrzenie bystrych, błyszczących, jasnoszarych oczu
skrytych pod ciężkimi powiekami. Przywiodło jej na myśl wilka. Czyż Kit nie mówił, że dano
mu na imię Wulfryk?
- Miss Edgeworth - odezwał się tym samym, uprzejmym i lodowatym tonem, gdy
przed nim dygnęła - pozwoli sobie pani przedstawić lady Freję Bedwyn, lady Morgan i jej
guwernantkę, pannę Cowper, oraz lorda Alleyne'a.
Lauren dygnęła kolejno przed każdym z Bedwynów, a lord Alleyne odkłonił się jej,
świdrując ją wzrokiem dokładnie w taki sam sposób, jak przedtem jego siostra, tylko że jego
spojrzenie zdawało się zdzierać z niej ubranie warstwa po warstwie.
- Przyjechaliśmy z polecenia mojej matki, która zaprasza wszystkich na urodziny
mojej babki - wyrecytował Kit - choć bylibyśmy równie radzi, mogąc was gościć wcześniej.
Niedługo zaczną zjeżdżać się krewni. Bawi już u nas hrabina Kilbourne i jej córka, lady Muir.
- To wielka uprzejmość ze strony lady Redfield - odparł książę. - Zechce pani usiąść,
miss Edgeworth. Panno Cowper, proszę dopilnować, by przyniesiono tacę z herbatą.
Guwernantka wstała, dygnęła ze spuszczonymi oczami i szybko wyszła z pokoju.
Lauren usiadła na wskazanym jej krześle.
- Kilbourne? Kilbourne? - Lady Freja zmarszczyła brwi i podparła podbródek palcem
o szpiczastych paznokciach. - Coś chyba słyszałam... Ach tak. Czy obecna hrabina nie
pojawiła się w Newbury w nader niezwykłych okolicznościach, ratując hrabiego przed
popełnieniem bigamii?
- I jak mi się zdaje, Frejo, przybyła w samą porę - wycedził lord Alleyne. - Zlub się
właśnie rozpoczął, panna młoda już zaczynała się czerwienić...
- Ach, teraz sobie przypomniałam - przerwała mu lady Freja i nagle urwała. - Ta
porzucona panna młoda... czyżby to była pani, miss Edgeworth? - Oczy zabłysły jej złośliwie.
- Poinformowano panią najzupełniej prawidłowo - odparła Lauren.
- Ach, jakim niewybaczalnym grubiaństwem z mojej strony jest przypominanie pani
tego upokorzenia. - Lady Freja wciąż nonszalancko kołysała nogą. - Zechce mi pani łaskawie
wybaczyć.
Właśnie takich szyderstw najbardziej bała się Lauren, jadąc do Londynu, lecz to tutaj
doznała ich po raz pierwszy.
- Nie trzeba niczego wybaczać. Każdemu z nas zdarza się przecież powiedzieć coś
zupełnie bezmyślnie. - Zwróciła się z miłym uśmiechem do księcia: - Podziwiałam dębowe
rzezby w holu, wasza miłość. Czy te zaskakująco dobrze zachowane zabytki są oryginalne? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl