[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pozwól mi chociaż wytłumaczyć. Proszę...
- Nie ma cotłumaczyć.
- Naprawdę dużo zrobiłem, żeby jakoś przywyknąć
do myśli o tymdziecku -mówienie sprawiało Mike'owi
niesłychaną trudność. - Daj mi jeszcze trochę czasu.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
123
- To nie takie proste - gwałtownie pokręciła głową.
- Samwiesz o tymnajlepiej.
- To jest proste - Mike opanował się trochę.
-Tylko że ty robisz wszystko co wludzkiej mocy, żeby
całą sprawę maksymalnie skomplikować.
- Niechcę poraz drugi popełnić tegosamegobłędu
- oparła się o krzesło. - Tychcesz mnie, ale...
- Kochamcię, docholery! Czytonic nie znaczy?
- Nie wątpię, że mnie kochasz, ale toza mało. Ty...
- Joanno.
- Daj mi skończyć. Oświadczyłeś mi się z niewłaś-
ciwego powodu.
- Jedynym powodem, dla którego poprosiłem cię
o rękę, jest miłość.
- Tak, gotów jesteś nawet zaakceptować dziecko,
ale tylko dlatego, że mnie kochasz - musiała zdusić
ogarniającą ją rozpacz, żeby mówić dalej. - Nie chcę
żyć z mężczyzną, który ma fioła na moim punkcie,
a dziecko traktuje jak zło konieczne. Chcę, żebyś
pragnął naszego dziecka i kochał je tak samo, jak
pragniesz i kochasz mnie.
- I nawet na kroknie ustąpisz?
- Nie mogę sobie na to pozwolić.
- Naprawdę potrzebuję tylko trochę czasu. Czy to
tak wiele?
- Za wiele.
Mike potrząsnął głową.
- Dokądnas to zaprowadzi?
- Naprawdę nie wiesz? Już raz przez to przeszłam
i nie mam ochoty powtarzać tego doświadczenia
- przerwała na chwilę. - Andy też nie chciał naszego
dziecka i, tak samo jak ty, błagał, żebym mu dała
trochę czasu. Tylko że czas mijał, a nic się nie zmieniło.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
124
Obraził się na Megan za to, że śmiała się urodzić bez
jego zgody. Chwilami myślałamnawet, że nienawidził
jej za to, że odebrała mu mnie.
- Do jasnej cholery, Joanno, zrozum wreszcie, że
nie jestem podobny do tego potwora, za którego
wyszłaś za mąż.
- Oczywiście, że nie - usta jej drżały, mimo to
spróbowała się uśmiechnąć. - Poza tym jednym:
nienawidzisz naszego dziecka, a to o jedno podobieńst-
wo za dużo.
- Tonieprawda!
- Udowodnij to - broda jej drżała. - Powiedz, że
cieszysz się z naszego dziecka, że nie możesz się
doczekać, kiedy zostaniesz ojcem.
- Wiesz, że nie mogę tego zrobić - nachmurzył
się Mike. - Przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale to
wcale nie znaczy, że go... nie pokocham.
- No widzisz, nawet teraz zająknąłeś się. A naj-
smutniejsze jest to, że doskonale zdajesz sobie z tego
sprawę.
- Czytywogóle chcesz się ze mną porozumieć?
- Nie!
- Totwoje ostatnie słowo?
- Tak.
- Jeśli tego właśnie chcesz, to żadne tłumaczenia
i taknie odniosą skutku.
- Twoja złośliwość jest zupełnie nie na miejscu.
- Wszystko, co dotąd powiedziałaś, także nie trzy-
ma się kupy. Widzę, że już podjęłaś decyzję i ja nie
mam tu nic do powiedzenia. Wychowuj sobie sama
swoje dziecko. Mnie to już przestało obchodzić.
W pokoju zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
Joanna zrobiła krok w stronę drzwi.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
125
- Dokąd idziesz?
- Zadzwonię potaksówkę.
- Nie zadzwonisz po żadną taksówkę. Ja cię od-
wiozę do domu.
Joanna weszła do domu, zamknęła za sobą drzwi
i oparła się o nie plecami. Zalała się długo po-
wstrzymywanymi łzami.
- Jasna cholera! Niech go szlag trafi - szepnęła,
zaciskając pięści.
Wszystko szło dobrze, dopóki dawałam mu to,
czego ode mnie zażądał. Akiedy trzeba wziąć na siebie
odpowiedzialność, wykręca się sianem. Dlaczego mu
zaufałam? Głupia, głupia idiotka!
Jeśli uda mi się uczepić tej złości, pomyślała, to
wytrwam w swoim postanowieniu. A jeśli nie... Za-
drżała na samą myśl o tej drugiej, przerażającej
możliwości.
Chciała wejść do pokoju, ale nogi miała miękkie jak
z waty.
- Mike - załkała żałośnie. - Mike!
- Patrz, mistrzu. Taksię torobi.
- Fantastycznie, wujku! - Peyton, ośmioletni siost-
rzeniec Mike'a, uśmiechnął się do niego promiennie.
- Możemy się boksować cały dzień?
- Coś ty - zaśmiał się Mike. - Strasznie byś się
zmęczył.
- Ale...
- Nie kłóć się ze mną. Jutro też jest dzień. Poza tym,
o ile wiem, nie odrobiłeś jeszcze lekcji.
- Wujku - Peyton popatrzył na niego z nie ukrywa-
ną dezaprobatą - zapomniałeś, że dziś jest sobota?
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
126
- Ach, rzeczywiście! - Ależ ten czas leci, pomyślał
Mike przypomniawszy sobie miniony weekend z Joan-
ną. - Bardzo cię przepraszam. Ale i tak dość na dzisiaj.
- Czy wy kiedyś wreszcie skończycie? - zawołała
Marta, siostra Mike'a.
Mike patrzył na siostrę i pomyślał, że jest naprawdę
ładna. Kilka lat temu owdowiała. Zamieszkała wLong-
viewi sama wychowywała syna i córkę.
- Mamo, chcesz zobaczyć, jak walczę z workiem?
Wujek Mike mówi, że mam wielki talent.
- Skoro wujek tak mówi, to na pewno masz talent
- Marta uśmiechnęła się do chłopca - ale jeśli nie
sprawi ci to różnicy, popatrzę innym razem. Teraz
chciałabym porozmawiać z wujkiem.
- Czy mogę pójść do Joeya? - Peyton wyraznie
posmutniał.
- Możesz, ale wróć na kolację.
- Nie ma sprawy - wskoczył na rower i tyle go
widzieli.
- Wspaniały dzieciak - Mike uśmiechnął się do
siostry. - Dobrze go wychowujesz.
- Dzięki. Nie myśl tylko, że to takie łatwe - przy-
gryzła wargę. - Trzy lata minęły od śmierci Larry'ego,
a ja ciągle za nimtęsknię.
- Dlaczegonie wyjdziesz za mąż?
- Nie mogę znalezć człowieka, który mógłby zająć
jego miejsce.
- Doskonale cię rozumiem- Mike spoważniał.
-. Zaparzę kawę. Musimypogadać.
Właśnie po to tu przyjechał. Spośród całego rodzeń-
stwa Marta zawsze była mu najbliższa. Po zerwaniu
z Joanną nie mógł sobie znalezć miejsca. Zadzwonił
więc do siostry i zapytał, czy może ją odwiedzić.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
127
- Idziesz? - Marta przerwała jego zamyślenie.
- Za moment. Zdejmę worek treningowy i wprowa-
dzę twój samochód do garażu.
Mike zdjął z haka worek, ale zamiast zająć się
samochodem, podszedł do płotu i patrzył na roz-
ciągające się za nimpuste pole. Puste jak moje życie,
pomyślał. Powiedział Joannie, że nic go nie obchodzi.
Te słowa dzień i noc nie dawały mu spokoju. Tak
naprawdę bardzo go obchodziła. Nie zdawał sobie
z tego sprawy, dopóki na dobre nie zniknęła z jego
życia. Czuł się całkiempusty w środku. Nigdy dotąd
czegoś podobnego nie odczuwał i zupełnie nie wiedział,
jak ma sobie poradzić z samym sobą.
Boże, tak bardzo kocham Joannę, pomyślał. Nie
przypuszczałem, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Ale czy dość mocno ją kocham? Czy potrafię tak
zupełnie się poświęcić, zamienić się w troskliwego,
kochającego tatusia? Od tygodnia powtarzał sobie to
pytanie i wciąż nie potrafił znalezć na nie odpowiedzi.
Bez przerwy myślał o dziecku. O swoimdziecku.
- Mike! Gdzie jesteś?
- Już idę! - Westchnął i powlókł się dodomu.
Gorąca kawa już stała na stole.
- Siadaj - powiedziała Marta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]