[ Pobierz całość w formacie PDF ]

duszę od każdego mondela, aż Danusia z Hanką nie obłożyły jej
snopkami. Wiatr rzeczywiście owiał wilgoć z kłosów, a przed zachodem
wyszło jaskrawe i po dawnemu gorące słońce lipcowe, więc można było
dokończyć stawianie całego skoszonego kawałka pola.
Stanęły mondele równiutkim rzędem jak wojsko. Odsłoniło się
popielatorude ściernisko z bladymi trawkami, kopcami kretowizn,
dziurami od myszek polnych. Józek zdążył pędem przynieść kopaczkę i
jak wszyscy zeszli z pola, on, kryjąc się poza mondele, rozpoczął cierpliwe
poszukiwanie tego swojego skarbu w każdej kreciej kupce ziemi. Danusia
obejrzała się i chciała mu pomóc w tej dziwnej robocie, ale Hanka
pociągnęła ją na miedzę.
 Zostaw  powiedziała szeptem.  Niech kopie!
 Kopie? A co on tam kopie?  dopytywała się Danusia, bardziej
zaciekawiona szeptem Hanki niż tym Józka kopaniem.
 Cicho!  zgromiła ją Hanka.  %7łeby babka nie usłyszała! Babka nie
lubi, jak po zachodzie słońca kopie się w polu. Starzy mają takie swoje
przesądy, wiesz? A Józek zaraz przyjdzie. Tylko nie wypytuj się znowu
przy stole, on tak kopie dla niespodzianki i nikt nie śmie wiedzieć o tym.
Wytłumaczę ci, ale nie teraz, zgoda?
Kamienie z dna rzeki
%7łniwa trwały długo, jakby nigdy nie miały się skończyć. A może
wydawało się tak tylko Hance zaciskającej zęby w nieludzkim zmęczeniu,
gdy kosa ojca brzęczała jednostajnie na każdym nowym polu pszenicy i
owsa. A kiedy ostatnie pole pokryło się mondelami, z pierwszego trzeba
było już zwozić wystałe snopy. Danusia dwoiła się i troiła w polu i w
stodole. Ale zamiast konkretnej pomocy były to nieustanne zachwyty nad
umiejętnościami Hanki. W końcu okazało się, że Danusia  najwoli"
kierować koniem przy zwózce. Zapaliła się tak do roli woznicy, tak
wywijała batem i pokrzykiwała grubym głosem na Siwego, że babka
podpierała się pod boki wołając:
 Napatrzcie się, świecie kochany! Jakie to wartkie do roboty! Widział to
świat? Ady jedzie koniem jak chłopaczysko abo nie
139
przymierzając jak ty, Misiałku! Bodej to bodej! Będzie miał ktosik
pociechę z takiej dzieuszki!
Przychwalali Danusi wszyscy, tylko Hanka udawała obojętność, bo gryzła
ją chwilami zazdrość, że to nie ona tak sobie  przyjechała na wakacje",
aby móc robić tylko to, na co przyjdzie ochota.
W któreś popołudnie umknęła Hanka cichcem do sadu. Musiała odetchnąć
w samotności. Pragnęła wyciągnąć się po prostu w cieniu na trawie i
patrzeć choć chwilę w wysokie niebo między gałęziami, i liczyć białe
baranki obłoków tak, jak bywało w dawne wakacje.
Wyciągnęła płasko nogi, położyła ramiona pod głowę i słuchała
jednostajnego rytmu pszczelego miodobrania z pobliskich lip.
Pogwizdywał też szpak przedziwnym fiukaniem naśladującym głosy
różnych ptaków. Lekki powiew wiatru niósł zapachy róży i kopru z
grządek przed domem. Czuła ostre grudki ziemi pod plecami, poprawiała
się jak kot, szukając miękkości pod sobą. Mrówka za-łaskotała drobniutko
po szyi, ogarnęła ją ręką. Obłoki płynęły jak okręty w nieskończoność
błękitnego morza.
Hanka zamknęła oczy. Przez chwilę szumiało jeszcze w uszach odgłosami
z powietrza i ziemi. Uniosła się Hanka wysoko, wysoko nad wiatr, nad
lasy i sady. Leciuchna jak pszczele przygrywki... zasnęła.
 Haneczka, dzień dobry!
Skoczyła na równe nogi, nie wierząc oczom, i oparła się ciężko o pień
jabłoni, bo pociemniało wszystko nagle wokół od przerazliwego
zdumienia.
 Cześć! Ale spałaś! W samo południe?  wyciągnął do niej rękę na
powitanie Zbyszek Morawski.
Był rzeczywisty. Uśmiechnięty. Zasapany zmęczeniem. Nowy jakiś.
Odpowiedziała szeptem:
 Zbyszek? Ty? Nie... Ja wcale nie spałam...
 Akurat!  zaśmiał się serdecznie.  Nie powinienem cię budzić, ale
twoja mama wskazała mi drogę i powiedziała, że dopiero co poszłaś do
sadu, to przyszedłem. Nie cieszysz się? Czekałem na list. Ale upał, pewnie
atrament tu wysycha od upału. Siadaj, to pogadamy. Widać to, że jestem
już studentem pierwszego roku Akademii Medycznej w Krakowie?
Wszyscy z naszej budy
140
zdali i przyjęci. To jest szczęście, co? Wiesz, ilu odpadło! Człowieku, co
piąty leżał przy egzaminie. No, powiedz teraz, jak żyjesz. Ale tu ciężko
wykaraskać się do ciebie! Upał, góra, koniec świata. Ledwie trafiłem. Wóz
stoi na dole. W takiej zagrodzie z czerwonym dachem. Tak przy drodze po
lewej...
 U Czernika  powiedziała Hanka nabierając oddechu.  Wóz?
Przyjechałeś?
 Przyjechałem!  pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.  Pisałem do
ciebie, że przyjadę. Dostałaś list?
 Tak... Miałam odpisać. Ale przychodzi z dnia na dzień... U nas żniwa... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl