[ Pobierz całość w formacie PDF ]
taksówkę, która zawiezie mnie do Kruczego Dworu.
- Nawet nie wysłali po ciebie samochodu?
- Mieli to zrobić, ale nikt nie przyjechał. Devon wyciąga z kieszeni kurtki portfel, wyjmuje dwa
dolary i kładzie je na kontuarze. Podwiózł mnie tu tamten gość.
Andrea spogląda na Montaigne a i krzywi się.
- Chyba nie zadajesz się z Rolfe em Montaigne em? pyta.
- Nie, on tylko mnie tu podwiózł. Dlaczego pytasz? Nie powinienem się z nim zadawać?
Uważnie patrzy na Andreę. Powiedział mi, że siedział w więzieniu za morderstwo. Czy to
prawda, czy też tylko próbował mnie przestraszyć?
Dziewczyna prycha.
- Na dziś opowiedziałam ci już dość okropnych historii. Nie każ mi zaczynać nowej.
Odchodzi obsłużyć innych klientów starszego pana i młodą kobietę. Devon przygląda się im,
starając się coś wyczuć. Nic. Głos milczy. %7ładnego żaru. Ani energii.
Devon wie, że w tym miasteczku są ludzie znający prawdę, której szuka. Odnajdzie ich.
Opatrzność czy cokolwiek innego już skontaktowała go z jednym z nich: tajemniczym Rolfe em
Montaigne em.
- Hej! woła do niego Andrea., pokazując palcem. Masz wolny telefon.
Devon rozgląda się. Rolfe już wyszedł. Na zewnątrz słychać warkot zapalanego silnika. Przez
okna za barem wpada światło reflektorów.
- Bez słowa pożegnania mruczy Devon.
Zsuwa się ze stołka i przechodzi przez pomieszczenie. Nad telefonem wisi tabliczka z numerami
firm przewozowych. Dzwoni do jednej z nich, podaje gdzie jest, i słyszy, że taksówka będzie za
mniej więcej pięć minut.
- Wpadaj tu często mówi mu Andrea, gdy Devon wraca do baru. Utrzymam cię przy zdrowych
zmysłach.
Devon składa obietnicę. Kiedy przed barem rozlega się klakson taksówki, deszcze nieco ustaje.
Devon wybiega z baru i siada na tylnym siedzeniu. Taksówkarz jest krępym mężczyzną o ogorzałej
twarzy (zapewne w dzień zajmuje się łowieniem ryb) i czarnych, głęboko osadzonych oczach. On
tez sprawia wrażenie zdziwionego, kiedy Devon podaje jako cel podróży Kruczy Dwór. W lusterku
widać, jak lekko unosi krzaczaste brwi. Mimo to nic nie mówi i jedzie.
Księżyc ponownie wyłania się zza ciemnych chmur, jak nieśmiałe dziecko, które wygląda zza
drzwi, choć już powinno leżeć w łóżku. Jego blask jest słaby, niepewny. Pojawia się i znika, ale
daje wystarczająco dużo światła, żeby ukazać poszarpane skały obok drogi i wzburzone morze na
dole. Białe grzywy fal wydają się Devonowi nieznośnie zimne. Chłopiec słucha, jak rozbijają się na
plaży.
W końcu dostrzega Kruczy Dwór, wznoszący się na tle księżycowej poświaty na szczycie
Czarciej Skały. Z początku widać tylko nikły cień, zarys, jakby kontur naszkicowanych dekoracji.
- To tam mówi chrapliwie taksówkarz.
- Tak potwierdza Devon, nie odrywając oczu od tego widoku.
- Niewiele mówię ludziom, których wożę dodaje taksówkarz, zerkając przy tym w lusterko. A
Bóg wie, że widuję takie rzeczy, że powinienem coś powiedzieć. Zabieram pijaków i odwożę ich do
żon. Zabieram polityków i zawożę ich do kochanek. Nic nie mówię. Nigdy. Jednak dziś dam ci
pewną radę.
- Jaką? pyta Devon.
Minęli zakręt nadmorskiej drogi i zaczęli wjeżdżać na wzgórze. Kruczy Dwór wznosił się teraz
nad nimi, stercząc na skraju urwiska.
- Załatw sprawę, którą przyjechałeś tu załatwić, i wyjedz mówi taksówkarz. Nie zadawaj
żadnych pytań. Po prostu zrób to, co masz zrobić, i zmykaj.
Devon nie odrywa oczu od ciemnej bryły budowli. Tylko w dwóch oknach na parterze pali się
światło. Wydaje się nikłe i słabe, jakby bało się przerwać spokój cieniom. Na wschodnim końcu
domu ku fioletowo-czarnemu niebu wznosi się wieża.
- Obawiam się, że to będzie trudne wyjaśnia Devon. Mam tutaj mieszkać.
Taksówkarz mruczy:
- No cóż, współczuję ci, chłopcze. Kiedyś pracowałem u Edwarda Muira, na jednym z jego
statków. Traktował mnie jak niewolnika. Nie pozwól mu na to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]