[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zdusił śmiech.
- To jakie masz plany na wolną noc? - spytał.
Anna postawiła koszyk na małym stoliku przy
drzwiach.
- Obejrzę jakiś film, poczytam, może pójdę wcześnie
do łóżka.
-Nie.
W pierwszej chwili wydawało się, że go nie zrozumiała.
Po chwili uśmiechnęła się niepewnie.
- Co znaczy  nie"? - spytała.
- Książka? Wcześnie do łóżka? I to ma być wolna noc?
- Masz lepszy pomysł? - Zaśmiała się.
- Tak. Zabieram ciÄ™ ze sobÄ….
Delikatny rumieniec pojawił się na jej policzkach.
Podniosła wysoko brodę. Usiłowała wyglądać na niepo-
ruszonÄ….
- Czy to ma być propozycja?
Pomału pokiwał głową. W jej obecności stale czuł się
jak uczniak.
- Trochę to zwariowane - powiedziała i zmarszczyła
nos. - To znaczy, że nie mam wyboru?
- Bardzo mi przykro.
- Nieprawda.
- To prawda.
- W porządku. - Ze wszystkich sił starała się ukryć
uśmiech. Skrzyżowała ramiona na piersi. - Dokąd mnie
zawieziesz, panie Ashton, kiedy już wywleczesz mnie za
włosy z mojej jaskini? Chciałabym wiedzieć, jak mam się
ubrać.
- Przepraszam. Nie mogę powiedzieć.
-Ale...
- Bądz gotowa o wpół do ósmej, panno Sheridan. -
Odwrócił się i odszedł.
- Tiramisu, galaretka czekoladowa i ten cudowny ser­
nik w polewie karmelowej...
Kiedy kelnerka skrupulatnie recytowaÅ‚a dostÄ™pne w kar­
cie desery, Anna zerknęła na swojego partnera. Zawsze my­
ślała, że Grant nie może już być bardziej przystojny.
Myliła się.
Tego wieczora miał na sobie białą koszulkę i dżinsy.
Ale byÅ‚o w nim coÅ› innego. PrzechyliÅ‚a gÅ‚owÄ™ i przyglÄ…­
dała mu się w zadumie. Może zmienił coś w uczesaniu?
A może sprawiła to biel koszulki tak podkreślająca jego
opaleniznÄ™?
Cokolwiek to byÅ‚o, Anna miaÅ‚a nadziejÄ™, że Grant po­
jedzie do niej po kolacji.
- ...i tort dyniowy - skończyła kelnerka z uśmiechem,
dumna, że zdołała wszystko zapamiętać.
- Brzmi wspaniale. - Anna spojrzała pytająco na
Granta.
Ten skinął głową.
- Tak, brzmi wspaniale - powiedział - ale wolelibyśmy
coÅ› bardziej tradycyjnego.
- Jak już powiedziałam, mamy galaretkę. - Kelnerka
pochyliła się i szepnęła konfidencjonalnie: - No i mogą
być jeszcze lody.
Grant uśmiechnął się do dziewczyny tak uroczo, że
Anna poczuła ukłucie zazdrości.
- Dziękujemy - rzucił. I znów wrócił spojrzeniem do
Anny. - Nie macie przypadkiem kawaÅ‚ka zwykÅ‚ej szar­
lotki?
Anna poczuła dziwne mrowienie w żołądku.
- Nie - odparła kelnerka. - Bardzo mi przykro.
- Nic się nie stało - powiedziała Anna. - Poprosimy o
rachunek.
- Zaraz przyniosÄ™.
Kiedy kelnerka odeszÅ‚a, Anna pochyliÅ‚a siÄ™ nad stoli­
kiem i szepnęła:
- Masz już chyba obsesję na punkcie mojej szarlotki.
Myślisz, że to jest normalne?
Zielone oczy Granta zamigotały.
- Może i nie. Ale każdy nałóg ma swoje przyczyny.
- Jaka jest przyczyna tego?
- Rozpaczliwa potrzeba smakowania raz za razem bez
możliwoÅ›ci zaspokojenia. Zawsze mam ochotÄ™ na jesz­
cze więcej.
Anna poczuła dreszcz emocji. Na chwilę zabrakło jej
oddechu.
- Ten problem wygląda naprawdę poważnie.
-Tylko wtedy, gdy obiekt pragnieÅ„ jest poza zasiÄ™­
giem.
- Uważasz, że pewnego dnia może się tak stać?
- Przyszłość zawsze jest nieznana. - Jego spojrzenie nie
wyrażało niczego.
- To prawda - powiedziaÅ‚a. - Ale tak wcale nie mu­
si być.
Wiedziała, że wkracza na niebezpieczny grunt. Ten
niewinny flirt mógł zmienić miły, romantyczny wieczór
w coÅ› znacznie poważniejszego, a tego nie chciaÅ‚a. Przy­
najmniej nie tym razem.
Przyniesiono rachunek. Grant zapÅ‚aciÅ‚ i wyszli z re­
stauracji. Wolnym krokiem szli przez parking do samo­
chodu.
Anna pierwsza przerwała milczenie.
- To był uroczy wieczór - powiedziała. - Dziękuję.
Uśmiechnął się do niej i wziął ją za rękę.
- Nie ma za co - powiedział. - To jeszcze nie koniec.
- Co ci chodzi po głowie? - Uśmiechnęła się samymi
kÄ…cikami warg.
- Nic szczególnie szalonego.
- O, kurczÄ™!
Zachichotał i otworzył przed nią drzwi samochodu.
- Może pózniej. Teraz chcę ci tylko coś pokazać.
- Chciałabym dostawać tylko centa za każdym razem,
kiedy to słyszę...
Å›wiatÅ‚o wielkiego, żółtego księżyca sprawiaÅ‚o, że ol­
brzymi, stary dom wyglądał miło i przytulnie. Zachęcał,
by w nim zamieszkać.
StaÅ‚ na koÅ„cu cichej uliczki na obrzeżach miasta. Z jed­
nej strony roztaczaÅ‚ siÄ™ piÄ™kny widok na pobliskie wzgó­
rza, z drugiej na winnice. Wokół rosły stare jodły, dęby
i klony. Z tyłu zaś był uroczy taras.
Grant zatrzasnÄ…Å‚ drzwi i spojrzaÅ‚ na AnnÄ™ wyczeku­
jÄ…co.
- Co o tym myślisz? - spytał.
- No cóż. Szkoda, że jest tak ciemno. Ale to, co wi­
dzÄ™, wyglÄ…da cudownie. Wymaga trochÄ™ pracy, ale to jest
śliczne miejsce. - Niepewnie spojrzała mu w twarz. - Po
co tu przyjechaliśmy?
- Tak tylko żeby zobaczyć. - Tyle chciaÅ‚ jej w tym mo­
mencie powiedzieć i rad był, że nie zadawała więcej pytań,
chociaż był pewien, że miała ochotę.
Wziął ją za rękę i poprowadził za dom. Wielkie okna
na tarasie porastał gęsty bluszcz.
- Możemy siÄ™ tak tutaj krÄ™cić? - spytaÅ‚a Anna niespo­
kojnie. - Wiem, że dom jest na sprzedaż, ale czy wÅ‚aÅ›­
ciciele nie bÄ™dÄ… mieli nam za zÅ‚e, że depczemy im traw­
nik?
- Ten dom miał tylko jedną właścicielkę, która umarła
sześć lat temu - powiedziaÅ‚ Grant. - ZapisaÅ‚a go przyja­
cielowi, ale umarł wkrótce po niej. Daleki krewny walczył
o ten dom w sÄ…dzie ponad dwa lata.
-O!
Grant parsknÄ…Å‚ szyderczo.
- Wcale nie chciaÅ‚ domu. ChodziÅ‚o mu tylko o pieniÄ…­
dze.
- Zastanawiam się, jak długo już jest na sprzedaż? -
spytała Anna, kiedy znalezli się na małym, kamiennym
patio.
- Prawie dwa lata.
PrzyglÄ…daÅ‚ siÄ™ jej uważnie. Z zainteresowaniem podzi­
wiała murowane palenisko do barbecue.
- Dlaczego tak długo nikt go nie kupił? - spytała. - Coś
jest z nim nie tak?
- Wymaga wiele pracy. WÅ‚aÅ›ciciele zatrudniali ogrod­
nika, żeby dbał o dom. Teraz nie sądzę, żeby znalazło
się wielu chętnych do wykonania takiej pracy, gdy za
podobne albo i mniejsze pieniądze można kupić now-
szy dom. - Wzruszył ramionami. Powiódł spojrzeniem
po farbie odpryskujÄ…cej z okiennych framug. - Trze­
ba szczególnego człowieka, żeby zechciał kupić taki
kawaÅ‚ek ziemi, w który bÄ™dzie musiaÅ‚ wÅ‚ożyć tyle pra­
cy. Rozumiesz?
Wpatrywała się w niego w skupieniu, jakby usiłowała
odgadnąć jego myśli.
- SkÄ…d wiesz o kuzynie i ogrodniku?
- Rozmawiałem z agentem nieruchomości.
- Po co? - spytała wyraznie zaskoczona.
- Z ciekawości.
Nie uwierzyła mu.
- Zaczekam, aż będziesz chciał mi powiedzieć, chociaż
czujÄ™, że to nie nastÄ…pi. Po co wÅ‚aÅ›ciwie tu przyjechali­
śmy?
Grant przeczesał palcami włosy.
- Zamierzasz zamieszkać w Napa, kiedy skończy się to
całe zamieszanie? - ciągnęła z błyskiem w oku.
- Nie, ależ skąd!
Anna wydęła wargi. Nawet jeden mięsień nie drgnął
w jej twarzy. Grant nie był spokojny. Nie przyjeżdżał
w to miejsce tyle razy dlatego, że czuÅ‚ siÄ™ w Napa tro­
chę samotny, a ono przypominało mu dom rodzinny.
Wmawiał to sobie tylko, żeby usprawiedliwić przed
samym sobÄ… te wizyty. Tak naprawdÄ™ bywaÅ‚ tam dlate­
go, że oczarowała go nowa rodzina i że poznał kobietę,
która sprawiła, że...
Odetchnął głęboko. Nie, nie mógł pozwolić sobie
na takie myśli. Miał swoje życie i dom w Nebrasce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl