[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wokół szyi Taza, zdawał się całkowicie zagłębiony w lekturze komiksu.
- Czy naprawdę uważasz, że byłoby tak strasznie, gdyby chłopak zobaczył, jak cię
całuję?
- Nie. Ale teraz nie o to chodzi.
- Więc o co?
Dotknął złotego kolczyka w jej uchu.
- O to, że muszę porozmawiać z Rosenem i wyjaśnić mu, że ty tylko... jak to
powiedzieć? Fantazjujesz.
- Tak, często - przyznał, dotykając jej policzka. - Ale to nie jego zakichany interes.
Opowiedzieć ci, jak razem płyniemy na tratwie ratunkowej po Oceanie Indyjskim, szaleje
burza, rekiny ostrzą sobie zęby...
- Nie. - Tym razem musiała się roześmiać, choć sytuacja wcale nie była wesoła. -
Wiesz co? Zabierz już Rada i wracajcie do domu. Mam zaplanowane spotkanie, a potem
muszę wszystko wyjaśnić panu Rosenowi.
- Nie jesteś już zła? Pokręciła głową.
- Chciałeś tylko mi pomóc, to bardzo miłe. Pomyślał, że Hester odnosi się tak samo do
Radleya, gdy ten, pomagając w zmywaniu, stłucze porcelanową filiżankę. Pocałował ją.
Poczuł jej reakcję. Najpierw szok, potem napięcie, wreszcie - pragnienie. Gdy cofnął głowę,
zobaczył w jej oczach ogień. Zaraz jednak się opanowała.
- Chodz, Rad, twoja mama musi pracować. Hester, gdy wrócisz, jeśli nie będzie nas w
domu, to znaczy, że jesteśmy w parku.
- Zwietnie. - Nieświadomie zacisnęła usta, by przechować dłużej wspomnienie
pocałunku. - Dziękuję.
- Do usług.
- Cześć, Rad, ja też niedługo wrócę.
Uściskał ją.
- Nie złościsz się już na Mitcha?
- Nie - szepnęła. - Nie złoszczę się na nikogo. Gdy się wyprostowała, uśmiechała się,
lecz Mitch dostrzegł w jej oczach niepokój. Zatrzymał się z ręką na kłamcę.
- Naprawdę chcesz pójść do Rosena i powiedzieć, że wszystko zmyśliłem?
- Muszę. Ale nie martw się, jestem pewna, że sobie poradzę. Już wiem. Jako niemowlę
wypadłeś z kołyski i rozbiłeś sobie główkę...
- A gdybym ci powiedział, że naprawdę moja rodzina czterdzieści siedem lat temu
założyła Trioptic?
- Nie zapomnij o rękawiczkach, na dworze jest zimno.
- Dobrze, ale zanim otworzysz duszę przed Rosenem, zajrzyj do  Who is Who .
Odprowadziła ich do drzwi. Zobaczyła, że Radley założył rękawiczki, a potem
chwycił dłoń Mitcha.
- Masz uroczego syna - wykrzyknęła z entuzjazmem Kay. Starcie z Rosenem, którego
była świadkiem, sprawiło, że całkowicie zmieniła zdanie o pani Wallace.
- Dziękuję. - Hester się uśmiechnęła, co utrwaliło nową opinię Kay. - Także za to -
dodała - że sprytnie wymyśliłaś tę przerwę.
- Nie ma o czym mówić. Co w tym złego, że twój syn wpadł na minutę?
- Regulamin banku. Kay prychnęła z pogardą.
- Chyba regulamin Rosena. Ale nie przejmuj się. Dowiedziałam się, że uważa cię za
najbardziej wydajnego pracownika. Jeśli o niego chodzi, nic bardziej się nie liczy.
Kay zawahała się, gdy Hester skinęła głową i zaczęła przeglądać przygotowane akta.
Po chwili jednak dodała:
- Musi ci być trudno samej wychowywać dziecko. Moja siostra ma pięcioletnią
córeczkę. Wiem, ile to wymaga starań i ile kłopotów.
- Aha, tak.
- Rodzice chcą, żeby wróciła do domu. Mogliby zajmować się Sarah, gdy Annie jest w
pracy, ale ona nie może się na to zdecydować.
- Niekiedy trudno jest przyjąć czyjąś pomoc - zauważyła Hester, mając na myśli
Mitcha. - A czasami zapominamy o wdzięczności, gdy ktoś ją oferuje. - Wsunęła akta pod
pachę. - Czy pan Greenburg już przyszedł?
- Tak, przed chwilą.
- Dobrze, przyślij go do mnie. - Ruszyła w kierunku drzwi swego pokoju, lecz
zatrzymała się. - Aha, Kay, znajdz mi egzemplarz  Who is Who .
ROZDZIAA 6
Kay znalazła.
Gdy Hester wchodziła do mieszkania, nie ochłonęła jeszcze ze zdumienia. Jej sąsiad z
dołu, bosy i w dziurawych dżinsach, okazał się dziedzicem jednej z największych fortun w
kraju.
Zdjęła płaszcz i powiesiła go w szafie. Człowiek, który wymyślał całymi dniami
przygody komendanta Zarka, pochodził z rodziny mającej na własność konie do gry w polo i
letnie rezydencje. Mimo to mieszkał na trzecim piętrze zwykłej kamienicy na Manhattanie.
Podobała mu się. Musiałaby być ślepa i głucha, żeby w to wątpić. A przecież znała go
już od kilku tygodni i nigdy nie wspomniał o rodzinnym bogactwie, by wywrzeć na niej
wrażenie.
Kim on jest? - zastanawiała się. Myślała, że już go rozgryzła, teraz jednak znów stał
się obcy.
Musiała zadzwonić, powiedzieć, że wróciła do domu i oczekuje Radleya. Spojrzała z
zakłopotaniem na telefon. Awanturowała się za rozmowę z panem Rosenem. Potem
pobłażliwie, jak dziecku, mu wybaczyła. Zrobiła więc coś, czego nie lubiła najbardziej:
wygłupiła się.
Sięgnęła po słuchawkę. Poczułaby się znacznie lepiej, gdyby mogła palnąć Mitchella
Dempseya II w głowę.
Zaczęła wybierać numer, gdy usłyszała śmiech Radleya i odgłos kroków. Otworzyła
drzwi w chwili, gdy syn szukał w kieszeni klucza.
Obaj obsypani byli śniegiem. Nie było wątpliwości, że się w nim wytarzali.
- Cześć, mamo, byliśmy w parku. Potem wstąpiliśmy do Mitcha po moją torbę i
weszliśmy, bo uznaliśmy, że jesteś już w domu. Chodz z nami na dwór.
- Nie jestem właściwie ubrana do wojny na śnieżki. Uśmiechnęła się, patrząc na
zaśnieżoną czapkę syna.
Mitch zauważył, że starannie unika jego wzroku.
- Więc się przebierz - zaproponował.
Opierał się o framugę, nie zwracając uwagi na kałużę, która powstawała u jego stóp z
topniejącego śniegu.
- Mamo, zbudowałem zamek. Wyjdz i zobacz, proszę. Miałem już ulepić wojownika,
ale Mitch powiedział, że powinniśmy się pokazać, bo inaczej byś się denerwowała.
Spojrzała na Mitchella Dempseya II.
- Miło, że o tym pamiętałeś. Patrzył na nią z namysłem.
- Rad mówił, że potrafisz ulepić wojownika ze śniegu.
- Proszę, mamo. A jeśli się ociepli i jutro cały śnieg stopnieje? Może tak się stać, efekt
cieplarniany, wiesz, czytałem o tym.
No cóż, nie miała wyboru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl