[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okolicznych posiadłosci, ustawili się za rodzina i wyciagali szyje, próbujac w
niezdrowej ciękawosci przyjrzec się oblubienicy Randa. Słu\ba,jąsper i Betty
staneli dalej w luznej grupie, która zajeła taras i schody, a za nimi ustawili
się
wiesniący z Malkinhampsted.
Zbyt wielu ludzi. Zbyt mocne wiezy. Ktos wło\ył Sylvan do reki równie
cię\ki pierscięn. Miała go wsunac na palec Randa. Byłaby to ostatnią czesc
ceremonii, moment, w którym Sylvan Miles przestanie istniecjąko osoba i
stanie się przedłu\eniem Randa Malkina.
Nie chciała tego zrobic. Jej matka to zrobiła i, od kiedy tylko Sylvan
pamietała, matka była blada, wzdychajaca istota, próbujaca nieustannie
zadowolic
me\a.
Clover Donald to zrobiła i od czasu przyjazdu Sylvan nie słyszała, \eby
powiedziała cos, co nie było odbicięm słów jej me\a.
- Sylvan. - Lady Emmie dzgnełają w plecy. - Musisz zało\yc Randowi
pierscięn.
Sylvan spojrzała beznamietnie na pierscięn.
- jeśli tego nie zrobisz, pewnie zrobi to sam.
Sylvan spojrzała na Randa. Pewnie tak. Po raz pierwszy od jej przyjazdu do
Clairmont miał uczesane włosy, starannie ogolona twarz, wypastowane buty,
wyszczotkowane ubranie, zapiety surdut i nieskazitelnie zawiazany krawat. Jego
wyglad i maniery uosabiały bogatego angielskiego szlachcica. Usiłował byc dla
niej wsparcięm, ale nie oszukał jej. W swietle dnią widac było malujaca się na
jego twarzy determinacje. Dzisiaj nic nie mogło go powstrzymac. Z pewnoscia
nie jej wydumane i niezrozumiałe pragnienie pozostanią w staropanienstwie.
- Włó\ mi go na palec, Sylvan. - Patrzył jej wyczekujaco w oczy. - Wtedy
bedzie koniec i wszystko bedzie dobrze. Zobaczysz. Włó\ mi go na palec.
Z wahaniem uniosła sygnet do jego wyciagnietej dłoni. Wielebny Donald
wypowiedział formułke, która nie miała wiekszego sensu; powtórzyła słowa,
które miały wielkie znaczenie. Oddawała się Randowi w najbardziej ryzykownej
rozgrywce. Została jego \ona.
Rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi.
Pochyliła się, by wymienic z Randem pocałunek pokoju, ale on zaczekał a\
straciła równowage i usiadła mu na kolanach. Westchnienie przerodziło się w
smiech, a pózniej wiwatowanie, gdy Rand odchyliłją do tyłu i pocałował. To
był bardzo przyjemny, goracy pocałunek, którego swiadomosc miała jej towarzyszyc
przez reszte dnią.
To pewnie się uda. Podczas swego pobytu na dworze w Clairmont była dla
Randa pielegniąrka, podpora i obronca. Wjąkis sposób, przynajmniej dzisiaj,
wydawało się, \e role się odwróciły. Nie podobało jej się to - nigdy nie chciała
na nikim polegac - ale czerpała siłe z jego pocałunku i czułych ramion.
Dlaczego za niego wyszła?
Teraz sobie przypomniąła. Poniewa\ rozpoznała wsciękłosc, która
doprowadziła go do tego, \e był gotów poswiecic własne \ycię. To była ta sama
wsciękłosc, która zawiodłają do Brukseli.
A co gorsza, poniewa\ go kochała.
Rand obsypywał jej szyje delikatnymi pocałunkami i mruczał: - Jestes
najdzielniejsza kobieta,jąka znam.
- Nie badz niemadry. - Odepchneła go i wstała, wygładzajac szykowna,
zdobiona koronkami spódnice.
Rodzina rzuciła się ku nim. Najpierw objałją Garth, ksia\e Clairmont,
okazujac oficjalna aprobate \onie brata. - Modliłem się o to od samego poczatku
- powiedział. - Przywróciłas go do \ycia.
Strona 70
Nora Roberts - Potęga miłości
To nieją przywróciłam go do \ycia, miała ochote powiedziec Sylvan, ale
swiadomosc tego, \e jest niewinny. Zanim zda\yła się odezwac, lady Emmie
odsuneła
syna i przycisneła Sylvan do swej bujnej piersi. - Moja kochana, zawsze
chciałam miec córke.
Sylvan pokiwała głowa, oszołomiona takim entuzjazmem.
Ciotka Adela objełają mniej \arliwie, ale przytakneła: - To prawda. Zawsze
jej powtarzałam, \e to niemadre marzyc o córce, która wyjdzie za ma\ i odejdzie
z rodziny, ale ona wiedziała swoje.
- One nie odchodza z rodziny po slubie - powiedziała lady Emmie.
- Nie ma tutaj matki Sylvan - zauwa\yła ciotka Adela.
- Ju\ zaprosilismy lorda i lady Miles, \eby nas odwiedzili. Sa zawsze mile
widziani.
Sylvan jekneła cichutko, ale Garthją uspokoił. -Wyslemy was z Randem w
podró\ poslubna, jeśli pobyt twojego ojca bedzie się przedłu\ac.
Schowawszy modlitewnik do kieszeni, wielebny Donald podszedł i potrzasnał
reka Sylvan. - Nie moge sobie wyobrazic, aby lady Sylvan była niezadowolona
z wizyty lorda Milesa.
- Nie poznałes go - Garth zamilkł gwałtownie i zacisnał usta.
Sylvan współczuła księciu. Jej ojcięc był wyjatkowo słu\alczy, gdy Garth
zawitał w ich domu, i wyjatkowo nieprzyjemny, gdy uswiadomił sobie, \e
ksia\e przyjechał tylko po to, aby namówic Sylvan do opieki nad Randem.
Matka oczywiscię najpierw \ałosnie usiłowała zadowolic księcia, a pózniej, pod
wpływem me\a, była \ałosnie oburzona. Wspomnienie tej farsy mogło jedynie
zwiekszyc obawy Sylvan, wiec odwróciła się od badawczego spojrzenią
wielebnego Donalda.
Najwyrazniej nie wystarczajaco szybko, poniewa\ scisnał jej ręke i
powiedział: - Mój ojcięc był równie\ trudnym człowiekiem, który nie zdawał
sobie sprawy, \e moim powołaniem jest kapłanstwo, ale teraz patrze na moje
młodziencze trudnosci i wiem, \e dzieki nim ukształtował się mój niezłomny
charakter. - Zamachał reka nad głowami ludzi. - Słonce opromienią ten
uroczysty dzien. W góre serca i radujcię się.
Zaskoczona Sylvan nie mogła oderwac wzroku od pastora. A wiec tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]