[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkich. Zdawało się, że gdybyś od nich zażądał serca, bez wahania ofiarowaliby je z równą
skwapliwością, jak herbatę lub kawę.
Wtem zabrzmiały dzwony, wzywające pobożnych do kościoła. Wkrótce ulice zaroiły się
ludzmi, którzy przywdzieli nie tylko odświętne szaty, ale także uroczyste, świąteczne miny.
Jednocześnie z bocznych ulic, uliczek i zaułków bez nazwy wypłynęło mnóstwo ludzi, którzy
nieśli swój obiad do piekarza, aby go odgrzać.
Widok tych biednych, a jednak tak szczęśliwych w tej chwili, zdawał się najwięcej
interesować ducha, zatrzymał się bowiem wraz ze Scrooge em przy drzwiach jednej z piekarń i
28
podnosząc pokrywy naczyń w chwili gdy ludzie przechodzili obok niego, oświetlał ich posiłek
swą pochodnią.
Była to iście cudowna pochodnia; gdy bowiem kilku ludzi poczęło się o coś spierać i nawet
padły dość ostre wyrazy, duch pokropił ich kilkoma kroplami ze światła swej pochodni, a
natychmiast wrócił im pogodny nastrój. Przyznawali, że wstyd sprzeczać się w dzień Bożego
Narodzenia.
Niebawem dzwony umilkły, a sklepy piekarzy zamknięto. W powietrzu unosiły się smaczne
zapachy odgrzewanych obiadów, a kominy pieców wyrzucały kłęby dymu pomieszanego z parą.
Zapewne twoja pochodnia ma jakąś szczególną właściwość? zapytał Scrooge.
Tak, czynienia wszystkiego przyjemnym i dobrym.
Czy działa tak na każdy obiad w tym dniu? pytał dalej Scrooge.
Na każdy podawany z dobrą wolą. Szczególnie na obiad ubogich.
Dlaczego?
Ponieważ oni tego najwięcej potrzebują.
Wciąż niewidzialni, duch wraz ze Scrooge em, udali się na przedmieście.
Duch, pomimo olbrzymiej postaci, wszędzie dostawał się z łatwością, i zarówno w niskiej
lepiance, jak i we wspaniałej sali pałacu przedstawiał się imponująco.
Być może powodowany radością, jaką odczuwał z posiadania władzy, a może powodowany
serdeczną naturą i współczuciem dla biednych duch zaprowadził Scrooge a, wciąż
trzymającego się jego szaty, do mieszkania jego pomocnika. Na progu duch zatrzymał się z
uśmiechem i pobłogosławił mieszkanie Boba Cratchita światłem ze swej pochodni.
Pomyślcie Bob miał tylko piętnaście szylingów na tydzień, które każdej soboty chował do
kieszeni, jednak duch błogosławił dzisiejszej nocy jego domowi.
Małżonka Cratchita, w ubogiej, dwa razy już przerabianej sukni, przystrojonej tanimi
wstążkami, ale wyglądająca wcale ładnie, nakrywała właśnie stół. Pomagała jej córka Belinda. W
tym czasie syn Piotr sprawdzał, czy gotują się ziemniaki w garnku. Założył dziś olbrzymi
kołnierzyk, który pożyczył od ojca, aby wyglądać świątecznie. Napełniło go to taką dumą, że był
nawet w parku, aby pokazać się rówieśnikom.
Po chwili wbiegły dwie młodsze latorośle rodziny Cratchit, dziewczynka i chłopczyk,
opowiadając głośno, że zza drzwi piekarza doszedł ich zapach pieczonej gęsi i że ta gęś należy do
nich. Z wielkiej radości dzieciaki zaczęły tańczyć dookoła stołu, podnosząc Piotra Cratchita pod
niebiosa, podczas gdy on dmuchał w ogień, a ziemniaki gotujące się w garnku pukały o pokrywę,
jakby błagały, by je wypuszczono i obrano z łupiny.
Gdzie też ojciec tak długo siedzi? odezwała się pani Cratchit i twój brat, Tiny Tim? A
Marta zeszłorocznej Wigilii przyszła o pół godziny wcześniej.
Oto jest Marta, mateczko odpowiedziała dziewczyna, która w tej właśnie chwili weszła do
pokoju.
Bóg z tobą, drogie dziecko! Jakże pózno przychodzisz! rzekła pani Cratchit, całując córkę
a równocześnie zdejmując z niej szal i kapelusz.
Miałyśmy wiele roboty - odparła dziewczyna na dziś trzeba było wykończyć ją, mamo.
Wszystko już dobrze, skoro jesteś rzekła pani Cratchit. Usiądz przy kominku, drogie
dziecko, ogrzej się.
Ojciec idzie odezwało się dwoje najmłodszych dzieci, które zawsze trzymały się razem
schowaj się, Marto, schowaj się!
Marta ukryła się, a po chwili wkroczył uroczyście do pokoju Bob, ojciec.
Długi szal zwieszał się z szyi, znoszone zaś okrycie było w wielu miejscach połatane i
powycierane szczotką, aby ratować jakoś przyzwoity pozór. Na jego barkach siedział Tiny Tim.
29
Biedny Tiny Tim.
W rączkach miał kule do podpierania, a jego członki opasywały metalowe taśmy, które
utrzymywały go na słabych nóżkach.
Gdzie nasza Marta? zapytał Bob Cratchit, rozglądając się po pokoju.
Nie przyjdzie odrzekła pani Cratchit.
Nie przyjdzie? powtórzył Bob, tracąc humor. Był w tak dobrym nastroju, że w drodze z
kościoła do domu dziarsko galopował, udając konia dla Tiny Tima, który był tym zachwycony.
Nie przyjdzie? powtórzył raz jeszcze z żalem. Nie spędzi z nami wieczoru wigilijnego?
Marta nie chciała dłużej sprawiać ojcu przykrości. Wyszła z ukrycia i otoczyła rękoma jego
szyję. Dwoje małych Cratchitów zajęło się Tiny Timem i zaprowadziło go do kuchni, aby
pokazać mu, jak się gotuje świąteczny budyń.
Czy mały Tim dobrze się sprawował? zapytała matka, gdy już nażartowała się do syta z
łatwowierności Boba.
Bardzo dobrze odrzekł Bob. To złote dziecko. Nie wiem, jak to się dzieje, może to z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]