[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obserwacyjnym. Zapomniała zabrać lornetkę, ale nie
przeszkadzało jej to.
Czas mijał, myśli płynęły leniwie. Antylopa przyszła do
wodopoju. Ptaki nawoływały się w sobie tylko zrozumiałym
języku.
Czyżby pomyślał, że to wszystko mu się tylko przyśniło?
Rand nie zjawił się w porze lunchu.
A za to około pierwszej po południu przed dom zajechał
zakurzony land cruise, z którego wyskoczyła młoda dziewczyna
RS
115
o rudych włosach, ubrana w dżinsy i krótką koszulkę. W lewej
ręce ściskała plastikową torbę z supermarketu. Zbliżyła się
niepewnie do domu, jakby obawiała się. że ktoś ją zaatakuje.
Zaintrygowana Shanna wyszła na ganek.
- Cześć - powitała nieznajomą. Dziewczyna patrzyła na nią z
przestrachem.
- Dzień dobry - wyjąkała nerwowo. - Chciałabym... Czy mogę
mówić z panem... z Randem Caldwellem?
Była urocza z tymi rudymi włosami i zielonkawymi oczyma,
z których wyzierał przestrach.
- Nie ma go w domu.
- Och!
- Nic nie szkodzi, możesz poczekać. Proszę wejść - zaprosiła
ją Shanna.
- Nazywam się Holly... Holly Cooper.
- Miło mi. A ja jestem Shanna.
Przechodząc przez salon, dziewczyna rozglądała się z
zaciekawieniem. Usiadły na zalanej słońcem werandzie z
widokiem na dolinę.
- Zlicznie tu - skomentowała.
- Tuk, weranda to moje ulubione miejsce - przyznała Shanna.
- Czy ojciec...? Czy starszy pan Caldwell jest w domu?
Pytanie zaskoczyło Shannę.
- Ojciec Randa zmarł wiele lat temu.
- Ach, tak - w głosie dziewczyny zabrzmiała wyrazna ulga. -
To się dobrze składa.
Nie wiedzieć czemu, jej słowa rozśmieszyły Shannę.
Dziewczyna speszyła się.
- Och, przepraszam, nie miałam nic złego...
- Nic nie szkodzi - uspokoiła ją Shanna. - Rozumiem.
To jednak nie pocieszyło dziewczyny. Upuściwszy plastikową
torbę na podłogę, zakryła twarz dłońmi i jęknęła:
- Boże, jak mogłam coś takiego powiedzieć!
RS
116
- Naprawdę nic nie szkodzi. To było bardzo, dawno temu No,
już dobrze, może się czegoś napijesz?
Dziewczyna opuściła ręce.
- Tak, cokolwiek, może być woda - powiedziała słabym
głosem.
Shanna zawołała Catherine, która i tak kręciła się
zaciekawiona w pobliżu, i poprosiła ją o dwie cole. Potem
zwróciła się do gościa:
- Rand wróci dopiero na kolację. Co mogę dla ciebie zrobić?
Dziewczyna przygryzła nerwowo wargi.
- To już lepiej od razu powiem, kim jestem. - Splotła dłonie
nerwowo jak dziewczynka przy tablicy. - Widzi pani, jestem
jego siostrą.
- Randa? Pokiwała głową.
- Tak. Przyrodnią siostrą. Nawet nie jestem pewna, czy on o
tym wie.
- Nic nie rozumiem. - Shanna potrząsnęła głową z
niedowierzaniem.
- Nie opowiadał pani o swojej matce? Nie, na pewno nie. On
jej nienawidzi. - Skrzywiła się boleśnie. - Proszę mi wybaczyć,
to wszystko strasznie dużo mnie kosztuje. Tak się bałam tej
wizyty, ale wiedziałam, że muszę tu przyjechać. Dobrze, że
najpierw spotkałam panią.
- Nadal nic nie pojmuję.
- Zacznę od początku. Ja sama nie wiedziałam, że mam brata.
Dopiero gdy umarł tata, mama mi powiedziała. Od tego czasu
nie mogłam przestać o tym myśleć. Niczego nie oczekuję. Chcę
go tylko poznać. Chcę... mieć brata. A poza tym... - zawahała
się, jakby z obawy, że to, co powie, będzie zbytnią śmiałością. -
Pragnę tego dla mamy. Bardzo go kochała. Obojgu stała się
wielka krzywda.
Shanna siedziała bez ruchu. Strzępy myśli, urywki zdań,
fragmenty obrazów przepływały jej przez głowę lekko jak lisek
na wietrze.
RS
117
Była taka Zliczna i urocza... Grała dla nas na pianinie...
Uczyła dzieci śmiesznych piosenek... Tańczyła z nami w
ogrodzie...
- Kochała syna, ale nie mogła zostać. Pan Caldwell nie był dla
niej... był wobec niej... - Holly wyraznie wiedziała więcej, niż
chciała powiedzieć.
- Dlaczego nie zabrała syna ze sobą?
- Bo należał do Afryki. Tak mówiła. Od małego polował w
buszu, łowił ryby, żył za pan brat z przyrodą. Nie mogła mu
tego zrobić, to byłoby zbyt okrutne. A potem ojciec Randa
zakazał matce wszelkich kontaktów z synem. Nigdy więcej go
nie widziała.
- Gdzie ona jest teraz?
- W Nyahururu, w motelu, ,,Rhino Lodge". Przyjechałyśmy
wczoraj.
A więc matka Randa jest w Kenii! Shannę ogarnęło dziwne
uczucie. Lekkość oczekiwania. Drżenie stopy przed wejściem na
nieznaną ścieżkę. Niczym początek nowego dnia...
- Najpierw chciałam ja sama... - ciągnęła Holly. - Mikt nie
może nienawidzić, chyba nawet nie wie o moim istnieniu,
prawda?
- Nie wiem, chyba nie. Niechętnie wraca do przeszłości.
Shanna siedziała bez rucha, próbując ochłonąć.
- Holly. posłuchaj. Rand nie wróci do wieczora. Może ja z
nim porozmawiam? Tak będzie lepiej.
- Dziękuję, także w imieniu mamy. - Mówiąc to, schyliła się i
podniosła z podłogi plastikową torbę. - Proszę, to od niej. Dla
niego. - Wstała i podała rękę Shannic. - Myśli pani, że będzie
chciał się ze mną spotkać?
- Tego nie wiem.
I naprawdę nie wiedziała.
Rand wrócił do domu pózno. Zjadł odgrzany obiad w
milczeniu.
RS
118
Shanna zastała go w salonie, gdzie szukał jakiejś książki na
półce.
- Miałeś gościa dziś po południu - zagadnęła bez zbytecznych
wstępów.
- Dlaczego nie odesłałaś go do biura?
- Myślałam, że pojechałeś w teren, skoro nie zjawiłeś się na
lunch. A poza tym to nie był on, tylko ona.
- Tak? A kto? - Wciąż stał tyłem do niej, z uwagą
przeglądając książki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl