[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozdrażnieniem.
- Tylko dlatego, że nie grałeś fair - powtórzyła przekornie.
Otoczył dłonią jej szyję i przyciągnął ją do siebie.
- Najwyższy czas, bym odebrał nagrodę - powiedział,
wychylając się z siodła i czule dotykając jej warg swoimi ustami.
Gdy się od niej odsunął, przez chwilę przyglądała mu się z
rozpromienioną twarzą. Nagle wybuchnęła radosnym, pełnym
szczęścia śmiechem.
- Gdybym wiedziała, co jest nagrodą, szybciej przegrałabym
gonitwę!
- Ależ z ciebie kokietka! - zaśmiał się Jim.
157
R S
Mimo że skłonił swego ogiera do kłusa, nie zaproponował
następnego wyścigu. Brandy popędziła Rashada i jechali teraz obok
siebie.
- W tym tygodniu prawdopodobnie będę bardzo zajęty -
powiedział po pewnym czasie Jim. - Będę pracował do nocy, tak więc
pewnie nie zobaczymy się aż do przyszłego weekendu. Oczywiście,
spróbuję do ciebie zadzwonić.
- W porządku, rozumiem.
Brandy jednak wolała, żeby wypowiedział się bardziej
konkretnie w sprawie weekendu, zamiast pozostawiać ją w dręczącej
niepewności.
Ze smutkiem przypomniała sobie, że LaRaine będzie widywać
Jima każdego dnia. Zazdrość dzgnęła ją w serce i odbiła się w jej
oczach ciemnozielonym cieniem.
158
R S
ROZDZIAA DZIEWITY
- Brandy, telefon do ciebie. - Karen podeszła do lady. - Ja się
panią zajmę - uśmiechnęła się uprzejmie do klientki, którą Brandy
właśnie obsługiwała i dodała konspiracyjnym tonem: - To on!
Brandy wytężyła całą siłę woli, aby podejść do aparatu
spokojnym krokiem, choć najchętniej poleciałaby jak na skrzydłach.
Po dwóch dniach udręki prawie już straciła nadzieję, że Jim w ogóle
się do niej odezwie.
Nim podniosła słuchawkę, chwyciła głęboki, uspokajający
oddech.
- Słucham?
- Tu Jim. - Nie potrzebował się przedstawiać. Wszędzie
rozpoznałaby jego niski, zduszony głos. - Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam w pracy?
- Ależ skądże! - upewniła go z mocno bijącym sercem.
- Masz dziś wolny wieczór?
- Tak... - Przyjemny dreszcz przebiegł jej po ciele.
- Wiem, że zawiadamiam cię zbyt pózno, ale tak się złożyło, że
Tom McWade, jeden z kaskaderów, i asystentka reżysera, Ginny
Baker, wyjechali wczoraj wieczorem do Meksyku, żeby wziąć ślub -
wyjaśnił. - W związku z tym dziś po zakończeniu zdjęć ekipa filmowa
wydaje na ich cześć przyjęcie. Przyjdziesz?
Zdusiła w sobie okrzyk radości i zgody zarazem, ponieważ
natychmiast zrodziło się w jej głowie pytanie, dlaczego nie zaprosił
159
R S
LaRaine, albo czy przypadkiem znów nie zostanie wykorzystana dla
wzbudzenia czyjejś zazdrości...
- Brandy? - spytał zaniepokojony przedłużającą się ciszą.
- Jestem tu... - Nerwowym ruchem owijała sznur wokół palców.
- Być może powinieneś zaprosić LaRaine - powiedziała po chwili z
właściwą sobie szczerością. - Ona tam wszystkich zna i bardziej
pasuje do towarzystwa...
- Jeśli chciałbym zaprosić LaRaine, nie zapraszałbym ciebie -
przerwał jej stanowczo. - Chcesz więc przyjść, czy nie?
- Tak, chcę.
- To dobrze - skwitował. - Zawiadomię strażnika, żeby cię
wpuścił między szóstą a siódmą. A teraz muszę już lecieć na plan -
dodał szybko. - Do zobaczenia wieczorem. - I nie czekając na
odpowiedz, odłożył słuchawkę.
Brandy jeszcze dłuższą chwilę wpatrywała się w milczący
aparat, żałując teraz, że od razu Jimowi nie odmówiła, bez względu na
to, jak bardzo pragnęła go zobaczyć.
Kilka minut po szóstej podjechała na parking pod Old Tucson.
Wyłączyła silnik i siedziała jeszcze chwilę w samochodzie,
ubolewając w duchu, że zabrakło jej silnej woli, by tu nie przyjeżdżać.
Ale były to już próżne żale... Teraz musiała zaufać intuicji i uwierzyć,
że Jim naprawdę chciał ją zabrać na to przyjęcie.
160
R S
Wysiadła z samochodu i zbliżyła się do wejścia. Przy bramie
powitał ją ten sam łysawy mężczyzna, którego poznała podczas swojej
pierwszej wizyty.
- Dzień dobry, panno Ames - pozdrowił ją z sympatycznym
uśmiechem. - Czekałem na panią. A oto i Troy, który zaprowadzi
panią na imprezę.
Po drugiej stronie wejścia jak spod ziemi pojawił się strażnik
ubrany w kowbojski strój. Był nieco starszy od Dicka Murphy'ego,
który towarzyszył jej i Karen poprzednim razem, ale równie uprzejmy
i nie zadający zbędnych pytań. Poprowadził Brandy na tyły
filmowego miasteczka, skąd dochodziły odgłosy zabawy.
- Przyjęcie już się zaczęło - zauważyła z uśmiechem.
- Jakieś dwie godziny temu - poinformował. - W każdym razie
dla tych, którzy skończyli już pracę.
- Ale niektórzy jeszcze pracują? - Brandy oczywiście miała na
myśli Jima, lecz nie musiała tego tłumaczyć.
- Pan Corbett długo nagrywał jedną scenę - brzmiała odpowiedz.
- Ale powinien już skończyć.
Gdy podeszli do rozbawionej grupki ludzi, od razu jakiś
znajomy mężczyzna żwawym krokiem podskoczył ku Brandy.
- No, no, no! - Patrzył na nią jasnoniebieskimi, błyszczącymi
oczami. - I kogo my tu widzimy? Czyż to nie nasze blond niewiniątko
przyszło, żeby znów spróbować szczęścia? - dodał rozbawionym
tonem.
161
R S
- Dzień dobry, panie Conover. - Brandy powitała go chłodno, nie
reagując na zaczepki.
- Mów mi Bryce - poprawił ją i dodał, patrząc z góry na
strażnika: - Jesteś wolny, Smith. Zajmę się panną Ames.
Mężczyzna ukłonił się Brandy, choć znać było, że autokratyczny
ton Bryce'a Conovera nie przypadł mu do gustu. Brandy podziękowała
mu pospiesznie, on zaś dotknął rąbka kapelusza i oddalił się bez
słowa.
- Dlaczego zachowałeś się tak obcesowo? - Brandy popatrzyła
na Bryce'a oskarżycielskim wzrokiem. - Mogłeś być trochę
grzeczniejszy.
- A z jakiego to niby powodu? - spytał arogancko.
- Bez powodu. Po prostu okazałbyś uprzejmość. Czy każdy nasz
odruch musi czemuś służyć?
- Oczywiście. - Bryce wziął ją za rękę i z uśmiechem pełnym
zadowolenia wsunął ją sobie pod ramię.
- W takim razie, w jakim celu jesteś dla mnie miły? - spytała
chłodnym tonem.
- W bardzo pożytecznym celu - zapewnił ją.
- To znaczy? - naciskała.
- LaRaine prosiła, bym cię zabawiał.
- I dlaczego to dla niej robisz? Czyżbyś się w niej nieszczęśliwie
zakochał? - Zaczęła wyrywać rękę, ale on mocno ją ściskał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]