[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oficer skrzywił się z wyraznym rozbawieniem.
- Masz przed sobą Dowódcę Floty. Komandora Zecola z Formacji Naukowej Sił
Wojennych Ra. Jestem specjalistą od Chaosu, Nad-inspektorze Wildheit.
Kasdeya tłumaczył dosłownie, starając się oddać zarówno znaczenie słów, jak i intonację
głosów.
- Wobec tego znajdziemy wspólny język - odparł Wild - heit, skubiąc w zamyśleniu
podbródek. - My również jesteśmy fachowcami: Różdżka - od Chaosu, a ja - od obrony Federacji.
To szczęście dla ciebie, Komandorze, iż odznaczam się tolerancją, w przeciwnym razie miałbym ci
za złe, że tak nas potraktowaliście. Rozumiem twoją wprost rozrzewniającą potrzebę zachowania
ostrożności, ale brak ci podstawowego zrozumienia tego, co czynisz.
- Och? Doprawdy? - Zecola rozbawiło to jeszcze bardziej. - Rozumiem, masz coś
przeciwko temu, że zostałeś pozłocony. Kasdei z dużą wiernością udało się oddać sarkazm w głosie
komandora.
- Ależ wcale nie! - szyderczo uśmiechnął się Wildheit. - To był błąd, który gra na naszą
korzyść. Złote bestie istniały również i w naszej zamierzchłej historii. My jednak wciąż nie
wyrośliśmy z naszych legend. W ostatecznym rozrachunku, ze wszystkich istot żywych przetrwają
bestie. W ten sposób dopomagasz nam wyobrazić sobie nie tylko twoich przodków, lecz również
następców. Dlatego wypada, byś okazał pokorę.
Zecol zmarszczył brwi. Przez jego twarz przemknął gniew. Popatrzył na Kasdeyę, by
sprawdzić czy przekład jest wierny, następnie przerzucił leżący na stole stos zapisanych białych
klisz.
- Tego się nie spodziewałem. Nic tu nie wskazuje na megalomanię, ani też na nadmierne
rozwinięte pragnienie śmierci. Wnioskuję, Nad-inspektorze, że prowadzisz ze mną jakąś grę. To
bardzo nierozsądne. Z pewnością będziesz żałował.
Skinieniem ręki przywołał strażników.
- Zabierzcie stąd inspektora - powiedział - i poddajcie jakiemuś zabiegowi, który
wyleczyłby go z nieposłuszeństwa. Po powrocie chcę go widzieć na kolanach, błagającego.
Zabierzcie również dziewczynę, by była świadkiem tej lekcji. Pózniej poprowadzę dalsze
przesłuchanie.
- Ty cholerny głupcze! - wykrzyknął Kasdeya z wściekłością. - Dotknąłeś go w czułe
miejsce, mówiąc o złotych bestiach. Czy naprawdę sądziłeś, że on to zniesie?
- Teraz jeszcze nie, ale niedługo tak - odparł Wildheit. - Na początek trzeba, by trochę
zmiękł.
Strażnicy z powrotem założyli Wildheitowi jarzmo na ramiona i zabrali go do przyległego
pomieszczenia. Tam powieszono jarzmo na uchwytach i skrępowano jeńcowi stopy. Jeden z Ra, o
wyglądzie fachowca wysokiej klasy, zaczął do czerwoności rozgrzewać w palenisku drugie
metalowe szpile. Potem odwrócił się do bezbronnej ofiary i z uwagą obejrzał udo i ramię.
- Inspektorze, radzę ci, abyś już teraz zaczął błagać o litość
- powiedział Kasdeya. - Wtedy, być może, skończy się na minimalnym bólu.
- Tłumacz dalej - powiedział Wildheit. - Nie zrozumiesz tego, ale wszystko idzie po mojej
myśli.
- O anioły przestrzeni! Chyba wiesz, co on z tobą zrobi?!
- Wiem, ale on nie wie, co ja mam dla niego w zanadrzu.
Oprawca zacisnął uchwyt na rozżarzonych szpilach, podniósł w górę jedną z nich i
przybliżył do oczu inspektora.
- Zobaczymy, złota bestio, ile wytrzymasz, zanim się ugniesz. Większość wytrzymuje
tylko trzy, cztery. Widzisz, sztuką jest wiedzieć, gdzie to przyłożyć, aby uzyskać najlepszy rezultat.
- Nie radziłbym ci próbować - powiedział chłodno Wildheit.
- Inspektorze, zaklinam cię na wszystkie demony przestrzeni! - Kasdeya, pełen desperacji
spojrzał na Różdżkę oczekując wsparcia, lecz twarz jej jak zwykle wyrażała jedynie spokój.
Ra cofnął stygnącą igłę, by ponownie rozgrzać ją do odpowiedniej temperatury. Następnie
wybrał miejsce na udzie Wildheita i wbił szpilę precyzyjnie i z premedytacją. Rozszedł się swąd
przypalanego ciała, zabrzmiał jęk bólu, ale to Ra był tym, który się zatoczył, gdy szpila w całości
wbiła się w jego własne ramię. Przez ułamek sekundy gapił się na nią ogłupiały, a jego mózg
odmawiał pojmowania tego, co zmysły odebrały jako przerazliwą prawdę - że to, co przeszył igłą
to jego własna ręka. Gdy ostatecznie fakt ten dotarł do jego świadomości, zawył z przerażenia.
Może właśnie wtedy mignęła mu sylwetka brzydkiego, ulotnego bóstwa, które żyło na ramieniu
Wildheita. Trudno odgadnąć, czy zrozumiał to, co zobaczył, w każdym razie wykrzyknął z siebie
coś w dialekcie, którego nie znał nawet Kasdeya i uciekł.
- Dzięki ci, Coul - odetchnął z ulgą Wildheit. - Zrobiłeś dobrą robotę.
- Obiecałem ci przecież specjalną dyspensę, skoro wkrótce mam cię opuścić. Myślę
jednak, że jeszcze będziesz mnie potrzebował.
Niebawem zjawiło się trzech strażników Ra, a wśród nich niedoszły oprawca Wildheita z
rozpylonym na ręce opatrunkiem chirurgicznym. Wszyscy trzej wdali się w namiętną dyskusję.
Wreszcie dwóch podeszło do skutego inspektora a trzeci, pełen obaw, pozostał z tyłu.
- Dyskutują na temat możliwości... że siedzi na tobie... - Sam Kasdeya nie rozumiał jeszcze
istoty zaistniałego zdarzenia.
Dwaj strażnicy dokładnie obejrzeli szyję i ramiona Wildheita. Niczego oczywiście nie
znalezli, chociaż Coul pozostawał nadal ulotnie obecny. Pierwszego strażnika zachęcano do
dalszego torturowania jeńca, lecz odmówił, tłumacząc, że nie jest w stanie pracować z powodu
odniesionych obrażeń. Wobec tego jeden z pozostałych wyciągnął szpilę z paleniska i z groznym
narzędziem w dłoni pospieszył w stronę Wildheita. Zraniony strażnik cofnął się natychmiast
przekonany że, zobaczył przycupnięte, złowrogie wcielenie bóstwa. Krzykiem przestrzegł swojego
kolegę ze szpilą, który to zlekceważył. Wildheit poczuł gwałtownie wzmagający się ból ramienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl