[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świecy. W pobliżu morze grzmiało. Z daleka nadciągał wzmagający się miarowo pochód hu-
ku, zbliżał się, wznosił i bił w jakieś skały czy mury. Te rytmiczne grzmoty oceanu zespoliły
się z biciem serca. Zaiste, nie było wiadomo, czy to serce, czy morze bije.
Ryszard nie przypominał sobie Xeni ani wydarzeń, ani faktów dokonanych, tylko pewne,
doprawdy, podrzędne szczegóły  ściślej  wrażenia przez szczegóły wywarte. Jej spojrzenie
w głąb sali... Zmiech, gdy jedna z dam śpiewała:
C est l o j oublie
Ma malheureuse patrie...
Pewien nie do zniesienia gest figlarności, gdy podawała rękę...
Zgasił świecę w nadziei, że po ciemku mniej będzie widział uśmiechów i słyszał głosów
pracujących w głębi jego duszy. Nie rozbierając się, bez snu leżał do świtu, w męczarni, którą
daremnie opisywać...
78
Gdy się zaczął ruch w hotelowym obejściu, wstał, umył się i poszedł nad morze. Zapowie-
dział gospodarzowi, że chciałby w tym miejscu przebywać dłużej, na co tamten skwapliwie
przystał. W tej okolicy brzeg był skalisty i poszarpany, lecz między skałami były jak gdyby
jamy rozległe, gdzie morze powydrążało głębokie zatoki, dosięgające aż do wydm piaszczy-
stych. Jedno z takich szerokich zalewisk było własnością Ryszarda. Jakże się też naśmiał
przypatrując się pierwszy raz w życiu tej swojej posiadłości! Te rozłogi, gdzie poprzez nie-
przejrzane stulecia ocean, splatając się z wielką rzeką Girondą, miotał w czasie i przy posłu-
dze wściekłych burz głazy po sto cetnarów wagi, czynił z nich bulwy, okruchy, obtaczał je
niby chleby, rozdrabniał i mełł na piasek  były jego własnością. Wartość tej pracy wieków,
wykonanej przez siłę nie do ogarnięcia rozumem, mógł nosić w jednej przegródce pugilaresu.
Niewiarygodne dla wyobrazni boje, straszliwe akty zniszczenia, które tu szerzyła w pomroce
czasów, za dnia i w nocy, dzika kipiel olbrzymich przypływów  dla niego pracowały. Tlen i
sole w wodzie morskiej rozpuszczone gryzły tu i rozmywały nadbrzeże to skaliste. Armie
niewidzialnych skałotoczów, małżów, jeżowców i gąbek wierciły i rozgryzały jego spoistość
wpuszczając czynniki zniszczenia do wyżyn niezdobytych  ażeby on mógł zgarnąć w kie-
szeń zysk z ich pracy. Długolistne morszczyny korzeniami i mnóstwem rozgałęzień czepiały
się głazów dalekich i wprowadzały wilgoć na szczyty najwyższe  po to, żeby odrywać się
mogły głazy, spadać w głębinę i ustępować miejsca znużonej stopie właściciela.
Plaża należąca do Nienaskiego była szeroka, gładka, bez alg i kamieni, jak sierp wygięta.
Na wzgórzach diun rósł las gęsty sosen południowych, długoiglastych. Sterczała w głębi nie
dokończona budowla wielkiego hotelu, który Ogrodyniec stawiać począł. Czas zimowy i
śmierć właściciela przerwały tę fabrykę. Poprzez otwory okienne widać było daleko nie-
zmierną przestrzeń innej plaży piaszczystej, rozległej na kilkanaście kilometrów, zwanej
Grande Cote. Nowy właściciel patrzał na czerwony mur przyszłego hotelu z nienawiścią.
Mierziła go i napawała odrazą chropawość i zimna szorstkość tych cegieł. To on miał teraz
kończyć to dzieło!
Bałwany morskie w tej burzliwej porze przedwiośnia, zapewne podczas nocy minionej,
przyniosły na plażę olbrzymie wały piasku i nowe nakreśliły linie wybrzeża. W owej chwili
trwał odpływ i morze, zheblowawszy wszelkie miały aż do ich ciemnej calizny, grzmiało da-
leko, mocując się z odległymi ławicami, których w dali nie ujmowały oczy.
Nienaski przeszedł wzdłuż tę  swoją plażę i wdrapał się na skały, które niby wrota ol-
brzymie ujmowały wylot zatoki. Znalazł tam istne pole skalne, wynurzone z odpływu, rodzaj
morskiego boiska, po którym teraz można było deptać spokojnie. Tu i tam w tej jednostajnej i
pozrastanej przegubami masie skaliny, porzniętej przez żłoby, szczerby, pęknięcia, trafiały się
jamy, rodzaj studni, które miały połączenia, kędyś w olbrzymiej głębinie, z oceanem. Woda w
tych basenach wznosiła się i opadała. Człowiek, w sposób maniacki zajęty wewnętrzną swą
sprawą, dopatrzył i tutaj podobieństwa. Tak jego boleść przychodziła znikąd, z niewidzial-
nych, podświadomych dróg, a opadała nie wiedzieć czemu, jak i dokąd.
Ponad największą z tych sadzawek morza Ryszard zatrzymał się i patrzał w głębinę. Gdy
nadchodziła z przepaści fala, dzikie wody zaiste kwitły od tryskania pian w tej skalistej jaski-
ni. Strzelały po zrębach, wiły się nićmi cienkimi, mknęły milionem kształtów w szczelinach.
Wówczas śliczne, wielobarwne meduzy, zapędzone pchnięciem morza w przewód podskalny
i w tajemną aż tutaj drogę, ciśnięte na ostre skalne piły, zostawały jak ciała na szubienicach.
Nienaski patrzał na jedną z nich, gdy ją morze w łonie swym nosiło. Była prześliczna jak ra-
dosne dziecięce widzenie. Było zarazem szmaragdowe i różane, miało w sobie odcienie
szkarłatu i fioletu to niewiarygodne wyśnienie bezcelowości oceanów. Pod wielobarwną ko-
pułą jego ciała snuły się jakoweś pępowiny, ni to sznury wnętrzności ślicznej kobiety, która
zdrowe dziecko porodziła. Nienaski szeptał do tej nieznajomej zjawy:
 Jesteś piękna pływając w morzu, jak była Xenia w morzu mojej miłości...
79
A gdy meduza, rzucona na skalny występ, zawisła w postaci galaretowatej, potwornie bia-
ławej masy, śmiał się:
 Jesteś jak Xenia prawdziwa...
To miejsce go oczarowało. Zakradła się do głowy myśl:
 Tutaj!
Usiadł w kucki nad samym brzegiem i patrzał w tę cysternę.
Marzył: stać się zgnilizną, która już nie czuje... Nie wracać już i nie deptać dróg zbudowa-
nych pracowicie przez ludzi, które szatan dziedziczy. Wszystko złożone jest tak: wieki, oce- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl