[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jów, a skaczą po tysiącleciach chyżo i pewnie, wmawiają we mnie, że
zburzyszcze na szczycie Aysicy, osędziałe od mchów, utkane paprocią i
kwieciem, że kwarzec świetlisty od miki i połyskliwy od górskiego
kryształu, co w szczycie pasma zalega  tai w sobie odgnioty wielko-
okich raków morskich, zagrzęzłych ongi w piachach tego przed wie-
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
89
kami wybrzeża oceanu północy. Tak jest czy inaczej  niechże oni zaj-
mują się tymi pośmiertnymi raków dziejami. Ja śmierci nienawidzę.
Uwielbiam nowe życie tej krainy, choćby ta jego nowość sięgała
pierwszego porostu trawy morskiej na tym raczym cmentarzu.
Widzę jeszcze dziecięcymi oczami wielkie raki żywe, stwory czar-
ne o formie dziwacznej, straszącej wyobraznię dziecięcą, jak suną po
jasnym, gliniastym dnie potoku, co z mej góry rodzimej spada w roz-
pędach, zakrętach, półkolistych obiegach i nagłych w dół popławach.
Soczyste nad nim trawy, kaliny, tarki, wilcze łyko i bujne łodygi, we-
wnątrz puste, wielkimi liśćmi nakryte, których pień łyczkiem cienkim
obciągnięty tak się świetnie nadaje do wciągania w usta lodowatej wo-
dy ze zródła, wody, co łupie w zębach. Zarośla z brzegu na brzeg prze-
rzucone splatają się między sobą. Chmiel je obwija, a przetykają leśne
maliny. Srokosze w ich gęstwinie kują swe dzwonne pieśni, a zatajona
kędyś kukułka bawi się w chowanego z rozbawioną, z rozigraną dzie-
cięcą duszą. Czarne cienie jodeł kołyszą się rytmicznym tanem na wio-
sennej murawie bezmiarem kwiatów zasłanej. Wielorakobarwne, na-
krapiane i pisane motyle latają z miejsca na miejsce, jakby szukały tego
tajnego schowania, gdzie się kukułka ukryła. Dzwonny szmer ponika
wyrywa się z łożyska, chcąc się do zabawy przyłączyć, lecz żywe jego
wody, porozdzierane przez głazy na liczne strumienie, muszą uciekać,
uciekać w dolinę. Migocą tam w słońcu, mienią się, połyskują, błysz-
cząobraz wieczny jedynego prawdziwego szczęścia, istotnej, niepo-
dzielnej i skończonej radości życia. O potoku, potoku, gdzieżeś to po-
niósł, gdzieżeś to podział tamte wody!...
Zaznajomiłem się był dobrze w ciągu wielu młodości lat z wodami
żywymi tej leśnej Nidy, co się z czystych potoków w bujną rzekę roz-
rasta. Obejmowała mię niegdyś przychylnym, lodowatym ogarnięciem,
gdym się w jej czarne głębie ufnie rzucał po twardym, po kamiennym
śnie, skoro tylko świt za szczytem Aysicy niebo zrumienił. Nosiła mię
na łonie swym jak dobra matka, gdym pływał stojąc, na wznak, na
piersiach i na bokach. Wyrzucała mię z wnętrza swego na powierzch-
nię siłą potężną głębiny niezgruntowanej, najeżonej rosochatymi kło-
dami drzew puszczy ongi zwalonych, w dno wrosłych  gdym zbyt
długo nurkiem po jej tajnikach chodził. Znałem się wówczas na oby-
czajach i naturze ryb, na chytrości, mądrości i instynkcie dzikich ka-
czek, cyranek, bekasów, kurek wodnych, grzywaczy i jastrzębi. Prze-
szpiegami i chytrością ludzką odpowiadałem na przeszpiegi i obronne
sposoby rogaczy, lisów i zajęcy. Byłem myśliwcem i rybakiem  z na-
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
90
zwy zresztą bardziej niż ze skutecznego efektu łowieckich zabiegów.
Byłem bowiem największym (bo jedynym) na całe Zwiętokrzyskie Gó-
ry poetą udającym myśliwca i rybaka. Miałem w sobie lekkość lisa,
nogi jelenia i jak gdyby skrzydła bekasa u ramion. Pisałem swe marne
wiersze w lasach i wertepach  w ciągu długich letnich deszczów pod
cieniem olchy obwisłej w nadnidziańskim smugu  pod daszkiem bro-
gu na wilkowskim ugorze  oraz w leśnych kapliczkach obok klasztoru
Zwiętej Katarzyny.
Układałem dramaty, już wówczas niesceniczne i chybione, z po-
wstańczych legend tego zapadłego kraju, gdzie jeszcze był nie wy-
tchnął ślad stopy skrwawionej pokonanych bojowników  gdzie jeszcze
ściany przydrożnej austerii czarne były od kul i podziurawione jak rze-
szoto, a każdy człowiek dojrzały, co krwawe czasy przeżył, tylko o
nich mówił, kładł je w moje uszy jak do składu  a czasem tym dzielił
na części swe życie przed  i popowstaniowe. Układałem nieskończone
i, oczywiście, zle zbudowane powieści o chłopie Marku z Krajna, co w
powstaniu własną swoją, chłopską partią dowodził, i wyciągałem epos
o przeklętym i wyklętym zdrajcy z tejże wsi  Janicu  co za wydanie
spisku Zciegiennego  chwały naszych czarnych lasów  ordery, pięć
kolonii w nagrodę otrzymał, a sam rozpił się, na dziada zeszedł i w
przydrożnym sypiał rowie.
Widzę cię we wspomnieniu, świątyńko mała, dawnego eremity
domku, kołysko moich  żal się Boże!  poezji... Otoczona ze wszech
stron płotem z żerdzi jodłowych, stoisz pośrodku łąki pachnącej. Drzwi
twe dawno spróchniały, zamek ich zardzewiał i już nie spaja połowic.
Wiatr, nie znoszący tajemnicy i zamknięcia, rozwalił je we dwie stro-
ny, przyparł do ścian i raz na zawsze otworzył. Zgniły i zapadły się
drzwi w podłodze, prowadzące do sklepu pod ziemią. Oglądaj każdy,
ktoś ciekaw, co tam jest w głębi! Leżą na dnie wyschłe, suche, w zbu-
twiałej trumnie zwłoki niewiadomego polskiego rycerza. Jest to może
ten sam rycerz, co na żelaznej pięści podparty, a przyłbicę zamczystą
mając u wezgłowia, śpi na marmurowym pomniku w starym klasztor-
nym kościele Zwiętej Katarzyny. Ten sam to może, którego życie, ła-
cińskim wysławione opisem, siostry zakonne w chwalebnej gorliwości
o czystość świątyni rokrocznie na Godne Zwięta malują wapnem od
góry do dołu tak porządnie i skutecznie, iż z peanu sławy rycerskiej
widać jedynie liczne, lecz nieczytelne wgłębienia, a i sam rycerz wraz
ze swą epopeją w wapienną bryłę się zmienił i stał niejako podwaliną
niemej ściany.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
91
W kapliczce leśnej można pewno i dziś jeszcze czytać napisy po
ścianach, ostatni raz bielonych  na szczęście!  przed powstaniem.
Jeden z nich, wyryty jakimś ostrzem, głosił słowo mało zrozumiałe:
 Szczyt moich cierpień zrównał się z tą górą. 1863 w Nie było imienia
i nie było nazwiska. To jakby ów rok wszystek  1863  ostrzem strza-
skanego pałasza czy złamanego bagneta na niemym murze, dla nikogo,
te słowa wypisał. Obok tego oświadczenia, które się stało osnową pew-
nej krwawej tragedii, co całkowity brulion za całe czterdzieści groszy
wypełniła sobą od deski do deski  widniały wydrapane na murze na-
zwiska:  Stefan %7łeromski, uczeń klasy drugiej  a niżej, tuż pod tam-
tym:  Jan Strożecki, uczeń klasy drugiej . O ile ów, z roku 1863, za-
nadto pilnie swe nazwisko zataił, o tyle mydwaj, uczniowie klasy dru-
giej, czyniliśmy wówczas dla uwiecznienia naszych, co się tylko dato,
co było w naszej mocy. Jan Strożecki i pózniej czynił, co się tylko dało,
co było w jego mocy: w najsroższy Sybir na wytrwaną z moskiewskim
caratem chodził bez trwogi, a potem, po latach walki, we Francji, god-
nie, jak przystało na towarzysza naszej ławy w kieleckiej szkole, zginął
ratując tonącego człowieka. Ale  o Janku!  jeśli siostry zakonne na
któreś Godne Zwięta odmalują kapliczkę bożą u podnóża Aysicy na
leśnym skraju, i twoje jedyne epitaphium, i ślad mej glorii, największe-
go poety między Aysicą i Radostową Górą, wniwecz pójdzie, w nieme i
martwe wapno się zamieni, tak samo jako chwała rycerza w dole. Tyl-
ko konwalie i poziomki nię zapomną o wolnych duszach rycerzy. Do-
okoła starej kaplicy w trawach bujnych woniejąc, pchać się będą, jak
zawsze na wiosnę, ku drzwiom roztworzonym, przechylać owoc rubi-
nowy i kwiaty białe poza próg spróchniały, jakby w zbożnym zamiarze, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl