[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej na czoło i odsunąć dłonie zakrywające oczy. Pragnął wziąć ją w ramiona i
trzymać blisko siebie, niczego więcej. Chciał rozproszyć rozpacz i smutek
wyzierające z jej oczu. Boże, zrobiłby wszystko, żeby wskrzesić dawną Maddy!
Istotę, która doprowadzała go zawsze do białej gorączki. Dziewczynę, która
była jego jedyną nadzieją w tym zwariowanym świecie.
- Maddy? - odezwał się znowu. - Co się dzieje? Stało się coś złego?
Nie odrywając rąk od twarzy, mruknęła:
- Skąd przyszło ci to do głowy?
- Nie mam pojęcia. Może sprawił to fakt, że leżysz w tym bałaganie, jesz
jakieś świństwa, nosisz na sobie męski podkoszulek i spodnie od męskiej
piżamy, podczas gdy przed laty byłaś zawsze ubrana idealnie. Bez pyłku kurzu
na wykrochmalonym, białym kołnierzyku. A dziś? Na dodatek wypiłaś sporo
alkoholu, zanim przyszedłem.
Położył ręce na odkrytych ramionach Maddy i przesunął powoli dłonie
wzdłuż ramion.
Poczuł, jak zadrżała. Odsunął jej ręce od twarzy i natychmiast pożałował
tego, co zrobił. Oczy miała opuchnięte, czerwone i pełne łez.
- W czasach szkolnych nigdy nie widziałem cię płaczącej - stwierdził
cicho. - Nawet wtedy, kiedy diabelnie ci nadokuczałem. Skoro jednak po latach
znów cię spotkałem...
Zobaczył dwie łzy płynące po policzkach Maddy.
- Idz sobie i zostaw mnie w spokoju - powiedziała drżącym głosem.
Ujął w dłoń jej podbródek. Delikatnie przesunął palcami po policzku.
- Dlaczego? - spytał.
Zladem poprzednich, popłynęły następne łzy.
- Bo... boli mnie głowa. Obwodził teraz palcem wargi Maddy.
- Nic dziwnego. Po tylu drinkach.
- Carver, idz sobie. Mówię serio. Nie chcę cię dziś tu widzieć. Skrzyżował
ręce na piersiach, żeby powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego. Na
przykład wzięcia Maddy w ramiona i całowania jej aż do utraty tchu. Sam był
zdziwiony, że tego zapragnął.
- Może nie zechcę sobie pójść - oznajmił. - I nie pójdę. A może...
potrzebuję cię. Czy nie przyszło ci to do głowy?
Maddy uniosła się i usiadła. Wsunęła ręce między kolana.
- Niby po co miałabym być ci potrzebna? - spytała opryskliwie.
Miał ochotę wyliczyć całą masę różnych powodów, ale się rozmyślił.
- Zginęła Rachel - powiedział krótko. Maddy aż podskoczyła na kanapie.
- Jak to: zginęła?
- Nie ma jej. Poszła sobie. Mieliśmy małą wymianę zdań. Znów trochę się
pokłóciliśmy. Wybiegła z mieszkania i nie wróciła. To było sześć godzin temu.
A teraz jest już dwunasta w nocy. Boję się o tę dziewczynę. Wyszła bez
płaszcza i, o ile wiem, nie ma przy sobie ani grosza. Liczyłem na to, że
pomożesz mi ją odnalezć. Znasz dobrze to miasto. Może wpadnie ci do głowy
jakiś pomysł, dokąd mogła pójść.
Maddy podniosła się z kanapy. Stała trochę niepewnie, ale trzymała się na
nogach. Wyglądało na to, że jest w stanie pomóc Carverowi w poszukiwaniach
córki.
- Ubiorę się szybko - obiecała. Rozejrzała się po pokoju. -A gdzie są moje
okulary?
Carver spostrzegł je od razu. Leżały na stoliku. Wziął je do ręki i podał
Maddy. Miał ochotę ją pocałować, lecz oparł się pokusie.
- Pospiesz się poprosił.
Wybiegła z pokoju i po paru minutach wróciła, podwijając zbyt długie
rękawy pasiastej, flanelowej koszuli, wetkniętej w dżinsy, których nie
pofatygowała się zapiąć. Podeszła do zlewu, zmoczyła ręcznik w zimnej
wodzie, zdjęła okulary i na parę sekund przyłożyła go do twarzy. Potem znów
włożyła okulary i przygładziła potargane włosy. Powiedziała do Carvera:
- Chodzmy.
- Dokąd?
Z szafy wyjęła płaszcz i włożyła go.
- Przyszły mi do głowy dwa miejsca, od których moglibyśmy zacząć
poszukiwania. Ale Rachel nie zna Filadelfii, więc pewnie tam nie pójdzie. - Z
ręką na klamce Maddy popatrzyła Carverowi prosto w oczy. - Przykro mi o tym
mówić, ale nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Może być w dowolnym miejscu.
- Sądzisz, że jest bezpieczna? Maddy wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Pewnie tak. To sprytny dzieciak.
- Po mieście włóczy się wielu bandziorów.
- Fakt.
- Chodzmy.
Maddy zamknęła frontowe drzwi i poszła za Carverem w stronę jego
samochodu.
- Kto prowadzi? - spytała.
- Ja - zadecydował.
- Powiem ci, jak jechać. Zacisnął palce na ramieniu Maddy.
- Pomóż mi ją znalezć. To wszystko, o co proszę. Obróciła się twarzą do
Carvera i dotknęła jego ręki.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ale jak już mówiłam... Westchnął
zgnębiony.
- Wiem. Może być w dowolnym miejscu.
Skinęła głową. Carver miał jedynie nadzieję, że miejsce to jest ciepłe,
suche i bezpieczne.
Siedział przy stoliku w jadłodajni znajdującej się w dolnej części miasta i
bez słowa przyglądał się towarzyszącej mu kobiecie.
Maddy nie prezentowała się lepiej niż trzy godziny temu, kiedy wpuszczała
go do swego mieszkania. Nadal wyglądała jak sto nieszczęść. Tak jakby jeden
fałszywy ruch ze strony Carvera mógł sprawić, że do reszty psychicznie się
rozleci. Jej złą formę tłumaczył faktem, że do tej pory nie udało im się odnalezć
Rachel. Był jednak przekonany, że rozpaczliwy stan ducha i melancholia
Maddy wynikały z czegoś, co gnębiło ją znacznie bardziej niż sprawy jego oraz
Rachel, i znacznie dłużej, niż trwała ich odnowiona po latach znajomość.
- Co się z tobą dzieje, Maddy? - zapytał chyba po raz dwudziesty tej nocy.
I chyba po raz dwudziesty zignorowała jego pytanie.
- Jest jeszcze jedno miejsce, które warto odwiedzić - powiedziała. - Mam
na myśli stary, opuszczony kościół przy Osiemdziesiątej Szóstej ulicy, w
którym sypiają bezdomne dzieciaki. Może Rachel tam trafiła?
Carver skinął głową.
- Dobrze. Zjedz zupę i ruszamy. Przedtem jednak powiesz, co cię gnębi.
- Zniknęła Rachel. To mnie gnębi.
- Nie wątpię. Zanim jednak zjawiłem się dziś u ciebie, zalewałaś robaka.
Coś tak bardzo dało ci w kość, że zachowywałaś się jak obcy człowiek.
- Skąd wiesz, że każdego dnia tak się nie zachowuję? Jesteś pewien, że nie
popijam co wieczór?
- Maddy, nie bierz mnie za idiotę. Mam oczy. Widzę, co się dzieje. Od
szkolnych czasów sporo się zmieniłaś, to fakt, ale nie aż tak bardzo.
Zdjęła okulary i przyłożyła dłonie do twarzy.
- Miałam koszmarny dzień - powiedziała cicho.
- Co się stało?
- Och, to, co zawsze - z udawaną nonszalancją zaczęła mówić Maddy. -
Wyszłam z domu, zapomniawszy zabrać teczki, rozlałam kawę na ulubioną
koszulę, wpakowałam się w sam środek potężnego ulicznego korka i
odmówiono mi zwiększenia funduszu, bo jakiś głupi urzędnik uznał, że na
opiekę nad dziećmi państwo już wydaje zbyt wiele pieniędzy. - Zamilkła, zdjęła
okulary, przetarła je papierową serwetką i z powrotem włożyła na nos. - No, i
jeszcze jedno. Dziecko, którym miałam właśnie zacząć się zajmować, zostało
tak pobite przez ojca, że umarło, zanim przystąpiłam do badania wniesionej
skargi.
Carver brał do ust ostatni kęs hamburgera, kiedy dotarły do niego słowa
Maddy. Zamarł i popatrzył na nią, by sprawdzić, czy mówi serio.
- Co takiego?
- Nigdy go nie widziałam. Wiem tylko, że nazywał się Kevin Conner.
Nauczyciel gimnastyki zawiadomił nas o istnieniu podejrzanych śladów na
nogach i rękach tego chłopca, a ja pozwoliłam go zabić. Bo byłam zbyt zajęta
innymi rzeczami i nie zdołałam na kwadrans wpaść do jego domu. - Carver
odłożył na talerz resztkę hamburgera i wziął Maddy za rękę, ale błyskawicznie
mu ją wyrwała. - Zamierzałam pojechać tam na krótką rozmowę. Zazwyczaj
wyczuwam, jaka sytuacja jest szczególnie niebezpieczna. Prawie nigdy instynkt
mnie nie zawodzi. Ale tym razem... Gdybym tylko...
Głos Maddy się załamał. Walczyła ze łzami. Widok tej nieszczęśliwej
istoty siedzącej naprzeciw niego do głębi poruszył Carvera. Po raz pierwszy w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]