[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nigdy nie sądziłem, że znajdziesz sobie chłopaka z miasta, ale skoro
chcesz właśnie jego, pokocham go. Tylko pamiętaj, że jak nie będzie
dla ciebie dobry, to go zastrzelę".
Cam zaczęła się niespokojnie wiercić w pościeli, bo poczuła
gwałtowny przypływ tęsknoty za rodzicami. Znów chciała być małą
dziewczynką, bezpieczną w ich objęciach.
Potem we śnie powróciła Daisy, która zawsze w porównaniu z
siostrami była taka egzotyczna, seksowna i oszałamiająca.  Nie jedz
do Bostonu - powiedziała. - On jest miły, ale nie wytrzymasz z nim
długo. Wybierz sobie mężczyznę, który otworzy ci świat. Nie jedz do
Bostonu".
Potem sen stał się mroczny. Zlub zamienił się w burzę, piękna
biała suknia w czarną jak smoła chmurę, która zaczęła ją dławić,
dusić. Nagle powrócił ból, gdy pięść wylądowała na jej twarzy.
Słyszała krzyki Roberta wijącego się z bólu, potem obudziła się w
szpitalu, obolała, przerażona. Wciąż mdliło ją na wspomnienie
śmiechu napastników w ciemności...
- Uspokój się, nie jesteś sama. - Choć był to tylko sen,
rozpoznała natychmiast głos Pete'a. Jakimś cudem zjawił się w chwili,
gdy najbardziej go potrzebowała.
107
RS
Objęła go mocno za szyję i szepnęła:
- Mam dość tego koszmaru.
- Jestem przy tobie. Zaraz go przegonimy - powiedział łagodnie.
Pocałunek wydawał się zbyt realny jak na marzenia senne.
Poczuła zapach skóry Pete'a, dotyk miękkiej flaneli jego koszuli,
ciężar jego ciała na łóżku obok siebie. Przez okno wpadał powiew
chłodnego powietrza Killer mruknął z niezadowoleniem i zeskoczył z
łóżka.
Zadziwiające, jak do złudzenia realistyczne potrafią być sny.
Przyjemna była świadomość, że może robić i mówić rzeczy, których
nie robiłaby w prawdziwym życiu.
- Boję się, Pete - wyszeptała.
- Nic dziwnego.
- I wciąż czuję się... winna. %7łe on umarł, a ja nie. %7łe bronił mnie
przed nimi, a ja nie zdołałam go obronić...
- Nie będziemy już o nim mówić - powiedział Pete i znów ją
pocałował.
Oczywiście miewała wcześniej erotyczne sny - któż ich nie ma?
- ale nigdy nie były takie jak ten.
Znów obsypał ją pocałunkami - które były jak prezenty, każdy w
innym opakowaniu. Każdy z nich był niespodzianką - niektóre
okazały się śliczne i czułe, inne miękkie i błyszczące, jeszcze inne tak
erotyczne i egzotyczne, że aż zapierało jej dech.
Jedyną rzeczą, która nie pozwalała jej całkiem zatracić się w tym
śnie, było sumienie. Z bólem uświadomiła sobie, że nigdy nie czuła
się tak z Robertem. Tak pociągająca, tak podniecona. Jakby mogła
108
RS
latać, wznosić się w powietrzu dzięki rozpierającemu ją uczuciu, że
pożąda i jest pożądana, że kocha i jest kochana.
- Zapomnij o wszystkim, Cam - szepnął Pete. - Po prostu bądz. I
pozwól mi się kochać.
Obudziło ją słońce wlewające się cienkimi smużkami przez
żaluzje. Czuła ciepło swojej skóry, miała niezwykłe poczucie
bezpieczeństwa, była cudownie odprężona. Killer stał przy łóżku i
patrzył na nią wyczekująco.
- Chyba chcesz wyjść? - spytała. - A kto ci w ogóle pozwolił
spać w mojej sypialni?
Pies polizał ją po ręce.
- Nie zostajesz u mnie, pamiętasz? Nie należysz do mnie, Killer,
nic do mnie nie należy, więc się nie przywiązuj.
Pies zaskomlał i polizał ją po twarzy. Camille natychmiast
wyskoczyła z łóżka. Wypuściła go na zewnątrz, wróciła do sypialni i
przysiadła zaspana na brzegu łóżka.
To wszystko na pewno jej się przyśniło, pomyślała. W
prawdziwym życiu nigdy nie robiła takich rzeczy i nie czuła nic
takiego. Głupio byłoby czuć się winną z powodu snu. Choć z drugiej
strony, wszystko zdawało się takie realne... I nie chodziło tylko o sam
seks, który był taki cudowny, ale przede wszystkim o to, co czuła w
owym śnie do Pete'a, i o uczucia, jakie on jej okazywał. O czułość i
troskę, które miał dla niej. Oczywiście to wszystko tylko fantazmaty.
Cudowne, ale powstałe w jej bujnej wyobrazni.
109
RS
Nagle zauważyła skarpetkę leżącą na podłodze. Nie było w tym
nic dziwnego, bo w domu panował straszny bałagan, szczególnie po
wczorajszym przeglądzie rzeczy.
Jednak ta wielka skarpetka na pewno nie należała do niej.
Camille nie mogła już dłużej udawać, szczególnie przed sobą samą, że
miała po prostu piękny sen.
Skończyła przycinanie całego rządka lawendy w rekordowym
czasie - miała wystarczająco wiele pęcherzy na rękach na
potwierdzenie swoich wysiłków.
Rozejrzała się po polu. Nie przypominało już tego zarośniętego
uroczyska sprzed paru tygodni. Oczywiście pole nie było doskonałe.
Trudno było doprowadzić je w tak krótkim czasie do wzorowego
stanu. Jednak po nawiezieniu mierzwy rzędy roślin wyglądały bardzo
schludnie, szczególnie tych, które zostały już przycięte. Krzaczki
jeszcze nie pokryły się fioletowymi kwiatkami, ale unosiła się już nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl