[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewyrazne postacie: mężczyznę, kobietę obok kopczyk wydobytej ziemi.
Mężczyzna stał w grobie unosząc do góry kilof. Potem rozległ się trzask rozłupywanego
drewna.
Ciekawość zawsze cechowała starego Ryle a. Interesował się wszystkim, co działo się wokół
niego. Słyszał o ludziach, którzy umarli na straszną chorobę i musieli być pochowani w dzień po
śmierci. Nie zawadzi ostrożnie rzucić okiem...
Ryle przekradł się ostrożnie w cień wielkiego, rodzinnego grobowca, skąd bezpiecznie mógł
obserwować kopaczy. Wielki facet grzebał w odkrytym grobie, a dziewczyna przyświecała mu
pochodnią.
Może wykradali trupa do badań naukowych. Było to bardzo intrygujące.
Mężczyzna dzwignął coś z wysiłkiem w górę, dysząc przy tym i chrząkając.
Przedmiot został wypchnięty na powierzchnię siłą potężnych ramion. Wylądował na szczycie
ziemnego kopca, balansował tam przez sekundę czy dwie, a potem powoli stoczył się na dół
i spoczął obok rodzinnego grobowca.
Ryle spojrzał. Rozpoznał. To był okryty całunem trup. Starzec pierwszy raz w życiu poddał
się panice. Rzucił się do ucieczki, z popękanych warg wyrwał mu się ochrypły okrzyk. Ktoś
młodszy mógłby przeskoczyć zwłoki, ale Ryle potknął się, zaplątał i runął wprost na trupa.
W następnej chwili poczuł, jak dwie potężne ręce dzwigają go w powietrze i przygważdżają
do ściany grobowca. Pochodnia zaświeciła mu prosto w oczy.
Włóczęga! wykrzyknął w zdumieniu ochrypły kobiecy głos.
Szpieg głos mężczyzny brzmiał obco i gardłowo. Musi umrzeć, by nie zdradził, co
zobaczył.
Ryle próbował krzyczeć, ale z ust wydobył mu się tylko przestraszony skrzek. W następnej
sekundzie ostry koniec kilofa uderzył w jego czaszkę i przebił ją na wylot. Cios wyrył szczerbę
na granitowym pomniku.
Cornelius wyszarpnął narzędzie i uderzył znowu. Tym razem uderzenie rozpłatało czaszkę aż
po gardło.
Zwierzęce okrucieństwo opanowało Cygana. Rzuciwszy bezwładne ciało na granitową płytę,
zaczął rwać i rabacje ostrzem. Krew tryskała na wszystkie strony.
Wnętrzności wyślizgiwały się na ziemię. Minęło pełne pięć minut, zanim się opamiętał.
Jenny Lawson patrzyła z zachwytem, na widowisko rozgrywające się w chybotliwym świetle
pochodni. Budziło wspomnienia. Jenny pożałowała, że nie bierze w nim bardziej aktywnego
udziału. A właściwie dlaczego nie? Nagłe pożądanie zmieniło ją z widza w głównego aktora.
Odnalazła mały scyzoryk. Uwolniła ostrze.
Będzie milczał. Cornelius zwrócił ku niej swą złą twarz. W kręgu światła pochodni Jenny
zobaczyła tylko krwawą miazgę poszarpanego ciała. Rozłupana głowa zdawała się szczerzyć do
niej zęby w uśmiechu, kiedy wbiła w nią głęboko ostrze, tnąc, kręcąc i obracając nim.
Cornelius szarpnął ją z wściekłością za ramię.
Głupia! warknął. Tracisz czas. Nasza misja jeszcze nie jest skończona.
Chodz ze mną. Jenny poczuła się dotknięta, ale jej towarzysz nie należał do osób, którym
można się sprzeciwiać.
Niechętnie wytarła ostrze o ubranie i schowała nóż do kieszeni.
Cornelius zarzucił owinięte ciało na szerokie ramiona i chwiejnym krokiem ruszył
z powrotem wąską ścieżką w kierunku Lasu Hopwas. Mgła zdawała się gęstnieć jeszcze bardziej
i Jenny zgasiła pochodnię, stwierdzając, że łatwiej iść śladem ciężko stąpającej postaci przed nią.
Słabe światło księżyca przesączało się przez kłębiące się opary, ukazując masywną sylwetkę
Corneliusa. Dyszał ciężko, ale nie zwalniał kroku. Jenny dwukrotnie potknęła się na spalonych
wrzosach, lecz jej towarzysz nawet się nie zatrzymał. Wydawał się nie zauważać, że z trudem za
nim nadąża. Jenny musiała sama pozbierać się po upadku i w pośpiechu biec jego śladem.
Las był nawet bardziej posępny niż cichy cmentarz. Gęste drzewa iglaste zasłaniały światło
księżyca, przepuszczając jednak szarą mgłę. Teraz dopiero mogła właściwie ocenić bezszelestny
krok Cygana. Podskoczyła nerwowo, kiedy tuż nad jej głową zahukała sowa. Gdzieś zaszczekał
lis, drugi odpowiedział mu z oddali. Wydawało się, że nocni mieszkańcy Lasu Hopwas
pozdrawiają Toma Lawsona.
Nagle Jenny wpadła na Coreliusa i zatoczyła się w tył. Zaklęła pod nosem, ale potem
zrozumiała, że stoją na szczycie urwistego, porosłego trawą zbocza. Mgła zasłaniała widok.
Niewyrazny bulgot powiedział jej, że osiągnęli swój cel byli nad Ssącym Dołem.
Cornelius ostrożnie złożył swój ciężar na ziemi. Odwrócił się do młodej dziewczyny.
Jak dotąd, wszystko idzie dobrze szepnął ledwo dosłyszalnie. Teraz tylko musisz oddać
to ciało Ssącemu Dołowi w taki sposób, który jest zgodny z życzeniem naszego Pana. Patrz
uważnie, ale nie przeszkadzaj.
Jenny usłyszała oszalałe walenie swego serca. Pomimo swej zwielokrotnionej mocy czuła,
jak mało znacząca jest jej obecność tutaj. Nie miała pojęcia, co ten człowiek zamierza, ale
cokolwiek to było, nie należało do tego świata.
Cornelius zszedł kilka jardów niżej i wyciągnął ramiona do mglistego nieba. Z jego warg
wydobywały się dziwne zaklęcia w języku, którego dziewczyna nie mogła zrozumieć. Myślała,
że jest to może starohiszpański, którego używali przodkowie Corteza.
Zpiew Cygana przeszedł w creszendo, Cornelius zwrócony tyłem do niej błagał kogoś lub
[ Pobierz całość w formacie PDF ]