[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dni bardzo przywiązała się do tej zrównoważonej
kobiety i bardzo jej współczuła.
- Wszystko będzie dobrze - zaczęła ją pocieszać,
nie bardzo wierząc we własne słowa.
TymczasemHugh wrócił, prowadząc ze sobą Sama.
Eve zrobiła mu miejsce. Objął żonę i mocno przytulił.
- Boże, dlaczego właśnie tobie musiało się to
przytrafić? Powinnaś była wcześniej iść na zwolnienie.
- Wiem, wiem, ale się nie martw, będzie dobrze.
Teraz z kolei Mollyzaczęła pocieszać Sama. - Setki
razywidziałam, jakHughtorobi. Przecież tyteż
wielokrotnie takpomagałeś rodzącym.
- Racja, ale cobędzie, jakmu się nie uda?
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
92
- Uda się.
- Pamiętaj - Hugh zwrócił się suchym tonem do
Eve - nigdy nie lecz znajomych po fachu. Za dużo
wiedzą. To dlatego, kiedy przyjdzie co do czego,
wszyscy biorą nogi za pas.
- Ja nigdzie się nie wybieram. Chcę się przyjrzeć,
jak to robisz.
- Nieprawda. Chcesz zobaczyć moją porażkę - od-
parował. -No, gdzie Peter? Przygotujcie znieczulenie,
a ja zabieramsię do dzieła. Eve, idziesz się przebrać
i umyć?
Dopiero teraz oczy wszystkich zwróciły się w jej
stronę. Zobaczyli i obcisłą bluzeczkę, i wysokie ob-
casy. Eve zarumieniła się, zażenowana.
- Dobry pomysł - bąknęła i umknęła do przebie-
ralni.
Cholera jasna, Hugh przeklinał wduchu. Zaufanie,
jakie Molly wnimpokładała, ciążyło mu, a na dodatek
Sambędzie stał obok i obserwował każdy jego ruch.
Nienawidził takichsytuacji.
- Hugh? Wszystkopójdzie dobrze. Zobaczysz.
Spojrzał na Eve, już przebraną wspodnie i bluzę,
i wcale przez to nie wyglądającą mniej ponętnie.
Psiakrew, ale wpadłem, pomyślał. Nie, to na pewno nie
jest odpowiednia pora na analizowanie własnych
uczuć.
- Chciałbymmieć twoją wiarę.
- To nie kwestia wiary, ale umiejętności, a tego nie
można ci odmówić. Po prostu zrobisz to, co zawsze.
Przecież potrafisz. Wiem, że tak.
- Skądwiesz?
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
93
- Od Molly. Powiedziała, że setki razy widziała,
tak to robiłeś.
- Ale tymrazemmoże mi się nie udać.
- Ona zdaje sobie z tegosprawę. Jest realistką.
- Będę potrzebował twojej pomocy. Musisz popy-
chać dziecko z jednej strony, podczas gdy ja będę
popychał z drugiej, tak żeby się obróciło wokół środ-
kowej osi. Rozumiesz?
Kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Pokażesz mi tylko, gdzie mam naciskać i jak
mocno.
- I pilnuj, żeby Samsię nie wtrącał.
- Dobrze - rzekła Eve ze śmiechem.
Wezwali anestezjologa na wypadek, gdyby jednak
trzeba było zastosować znieczulenie zewnątrzopono-
we, i przystąpili do działania.
Tobył cud. Ułożone poprzecznie dzieckoopierało
się, jakmogło, lecz nagle Hughnacisnął kolejnyraz
i Eve poczuła, jakpodjej dłońmi maleńkie pośladki
przesuwają się na właściwe miejsce.
- Zwycięstwo! - oznajmił.
Samodetchnął z ulgą, a jego żona uśmiechnęła się
z wdzięcznością. Lecz szczęście okazało się przed-
wczesne. Nagle woczach Molly pojawiło się przeraże-
nie. Płyn owodniowy obfitymstrumieniemchlusnął na
podłogę.
Istnypotop. Nic dziwnego, żedzieckodałosię tak
łatwoobrócić - stwierdził Sam.
Czysty? - spytała Molly, lecz Sue, zajęta czymś
innym, nie odpowiedziała.
Eve przysunęła się bliżej.
Hugh! - krzyknęła. - Pępowina wypadła.
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
94
Sam rzucił się do przodu, lecz Hugh brutalnie
odsunął go łokciem. Szybko ocenił sytuację i zaklął
pod nosem.
- Posłuchaj, Molly - zwrócił się do rodzącej.
- Masz dwie minuty. Rozwarcie jest pełne. Uda ci się
urodzić samej, czydecydujesz się na cięcie?
- Cięcie - odpowiedział Sam.
- Poradzę sobie - oświadczyła Molly. - Sam!
Pomóż mi uklęknąć.
Udało się. Główka dziecka ukazała się prawie na-
tychmiast. Hugh sprawdził, czy pępowina nie jest owi-
nięta wokół szyi noworodka, i chwilę potem maleńki
chłopczyk wysunął się na jego podstawione dłonie.
Zapanowała ogólna radość. Sam wyściskał Eve,
a potem nagle znalazła się w objęciach Hugh.
- Nie mogliście zaczekać na mnie! - rozległ się
głos Josha Lancastera.
- To ty się spózniłeś. Już nie trzeba było pić tej
drugiej kawy - zażartowała Molly.
- Bardzo śmieszne. Pędziłem na złamanie karku,
na asfalcie widać ślady. - Pochylił się nad Molly,
ucałował ją w policzek, potem palcem wskazującym
pogładził jej synka po główce. - Czy ktoś nas sobie
przedstawi? - spytał.
- Sądząc po ilości płynu owodniowego, powinien
się nazywać Noe - zażartował Sam.
Mollyskarciła męża spojrzeniem.
- ToMax.
- No, Maksie, przykro mi bardzo, ale muszę cię
obejrzeć. Chodz do wujka Josha. Czy coś koniecz-
nie powinienem wiedzieć? - zwrócił się do kole-
gów.
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
95
- Nic specjalnego. Poród bardzo przyspieszony,
hektolitry płynów owodniowych, wypadnięcie pępo-
winy, a jeszcze przedtem zewnętrzny obrót płodu...
Josh wzniósł oczy do nieba. Kiedy zajmował się
Maxem, Hugh zbadał Molly.
Przykromi, ale potrzebne jest kilka szwów-
stwierdził.
- Ja to zrobię - zaproponowała Sue. - A wy za-
bierzcie Sama na śniadanie, dobrze?
Samspojrzał na żonę.
- Idz. Mnie nic nie będzie. I porozmawiaj z nimi
o wasektomii.
- Zniadanie ja funduję - oznajmił Sam, odrobinę
zażenowany wzmianką o wycięciu nasieniowodów.
Kiedy wychodzili z sali porodowej, objął Eve ramie-
niem. - Dziękuję za pomoc.
- Właściwie nie miałamwyboru. Hugh udzielił mi
gościny, bo zapomniałamkluczy i nie mogłamdostać
się do mieszkania. Ale nie żałuję. To było cudowne
doświadczenie.
Ponad jej głową Samspojrzał na Hugh.
Dziękuję za wszystko i przepraszam, że sprawia-
łemtyle kłopotu.
Nie ma za co.
Proponuję, żebyście się przebrali, a ja w tym
czasie zadzwonię wkilka miejsc. Spotkamy się za pięć
minut w stołówce, dobrze?
Zwietnie - przystał na propozycję Hugh.
Po drodze do stołówki Eve zadzwoniła do agenta,
który wynajął jej mieszkanie. Zgodził się przyjechać
z zapasowymi kluczami, lecz niestety mógł się z nią
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
96
spotkać tylkozaraz, a tooznaczało, żemusiała zrezyg-
nować ze wspólnego śniadania.
- Wez mój samochód - zaproponował Hugh. - Ja
zostanę, żebyjeszcze raz zbadać Molly, a twoje panto-
fle raczej nie nadają się do spacerów.
- Raczej nie. Dziękuję. Muszę się tam szybko
dostać.
Hughwręczył jej kluczyki.
- Dozobaczenia pózniej.
- Zadzwonię i przyjadę pociebie- zaoferowała się.
- Może ja podejdę do twojego domu za... powiedz-
my pół godziny? Trzy kwadranse?
- Za godzinę - wybąkała.
Kiwnął głową i lekkopocałował ją wusta.
- Będę za godzinę.
- Hej! Coja widzę!
Hughspojrzał na Sama.
- Noco? - mruknął.
- Todobrze.
- Dobrze?
- Idealnie do ciebie pasuje. Rozsądna, przemiła
kobieta, mająca określony cel wżyciu, która nie zechce
wywrócić ci domu do góry nogami ani skonfliktować
się z twoimi dziećmi. Przyjemny romans bez zobowią-
zań dobrze ci zrobi. Przecież właśnie tego chcesz, nie?
Hugh zmarszczył brwi. Czy rzeczywiście chcę wła-
śnie tego? Po śmierci Jo zawsze tak było. %7ładnych
zobowiązań, nic, co by skomplikowało jego już i tak
pogmatwane życie. Wszystko, co mówi Sam, ma sens,
lecz brzmi tak pusto, tak... tak płytko.
Czywłaśnie to oferuje mi Eve?
janessa+Endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
97
Przypomniało mu się, jak wczoraj wieczorem od-
dała mu pocałunek, w jaki sposób patrzyła na niego
cały dzisiejszy ranek i ogarnęły go wątpliwości. Nie
zamierzał spierać się z Samem. Nie dzisiaj. Właściwie
nigdy. Objął przyjaciela ramieniem i rzekł:
Nie rozmawiajmy omnie. Chodzmyna śniada-
nie, potemzajrzę do Molly.
Apotempójdę do Eve, dokończył już wmyśli.
Zadziwiające, ile można zdziałać wgodzinę.
Przed drzwiami wejściowymi spotkała się z agen-
tem, przeprosiła za kłopot, weszła do mieszkania, ze
stolika porwała własne klucze, włożyła inne buty,
pobiegła do najbliższego sklepu, kupiła chleb i - po
chwili namysłu - opakowanie prezerwatyw. Po po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]