[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przymknęła na moment oczy. Czy naprawdę zgodziła się spę-
dzić weekend z białym mężczyzną, w dodatku z Armstrongiem? Co innego pocałunki w tańcu, a co innego chata na odludziu... To szaleństwo.
Rozum mówił jej, że nie powinna ufać Danowi, ale od jakiegoś czasu miała rozum w głębokim poważaniu.
Przez chwilę było jej żal, że tak wiele wspaniałych rzeczy ominęło ją w zeszłym tygodniu. Przytknęła palec do plastra na czole. Nie. Nie będzie o
tym myślała. Tyle innych spraw zaprzątało jej teraz głowę. Na przykład widok Dana wracającego znad poto-ku z wiadrem wody dla koni. Jakież on
ma pięknie umięśnione ciało!
Nie mogła oderwać od niego oczu. Szczotkował konie, wolno, starannie. Oczywi-
T L R
ście wiedziała, że tak trzeba, że najpierw należy oporządzić zwierzęta, a dopiero pózniej można zająć się sobą, ale bała się, że dużo dłużej nie
wytrzyma. Była podniecona, a widok Dana jeszcze bardziej wzmagał jej pożądanie. W końcu najwyższym wysiłkiem woli oderwała od niego wzrok
i wyciągnęła z torby paczkę prezerwatyw.
Rozejrzała się po chacie. Przy łóżku brakowało szafki nocnej. Samo łóżko było sta-romodne, na sprężynach, składane, za to pościel była świeża i
zadziwiająco miękka. O
wiele miększa od tej, którą miała w domu. Hm, ciekawe, czy łóżko bardzo skrzypi? Po chwili wahania położyła prezerwatywy na podłodze, w
zasięgu ręki. Do procesu zostały trzy tygodnie. Zamierzała dobrze wykorzystać ten czas. Nie wiedziała, co będzie potem: czy Dan zostanie dłużej
w Dakocie, czy wróci do Teksasu.
Wyprostowała się, słysząc, jak ściąga za drzwiami buty. Stała tyłem, bez ruchu; gdyby obróciła się, pewnie od razu rzuciłaby mu się na szyję.
- Ale jesteś pracowity
Objął ją w pasie i przytulił. Pachniał końmi i dymem, czuła też nutę drzewa sanda-
łowego. Na moment oderwał od niej rękę, ściągnął z głowy kapelusz i cisnął go na ko-
ślawy stolik, jedyny mebel poza łóżkiem, jaki znajdował się w chacie. Właściwie nie ro-biło jej różnicy, jak bardzo łóżko będzie skrzypiało.
- Pałac to to nie jest, ale jak ci się podoba? - szepnął nad jej uchem, a potem poca-
łował ją w szyję.
Wszystko się jej podobało, i chata, i mężczyzna, i to, co zamierzali tu robić.
- Bardzo.
- Przywiozłem kolację. - Aaskocząc jej ucho zarostem, objął ją jeszcze mocniej.
Jedną rękę przyłożył do jej piersi, drugą zacisnął na biodrze i zaczął się kołysać w rytm muzyki, którą tylko on słyszał. Tańczyli wolno, a żar bijący z
jego ciała przenikał ją na wskroś. - Jeśli jesteś głodna...
Nie gubiąc rytmu, obróciła się w jego ramionach. Patrzyli sobie w oczy. Miała wrażenie, że w powietrzu unosi się zapach oczekiwania, zapach
seksu.
- Nie przyjechałam tu, żeby jeść.
- Ja też nie.
Tym razem nie czekał na pozwolenie. Zmiażdżył jej usta w pocałunku. Nie próbo-
T L R
wała się dłużej powstrzymywać. Odpięła mu pasek, on zdarł z niej bluzkę. Po chwili łóż-
ko zaskrzypiało. Potwornie głośno.
Rosebud zaczęła chichotać. Gdziekolwiek indziej byłaby przerażona, że ktoś ich usłyszy, ale tutaj są bezpieczni. Uniosła biodra, by Danowi łatwiej
było mu ją rozebrać.
W ciągu paru sekund była naga.
Dan przejechał palcem od jej piersi do wzgórka łonowego. Usiadła i zaczęła rozpinać mu dżinsy. Aóżko znów głośno zaprotestowało, a ona znów
dostała ataku śmiechu.
Nagle wystraszyła się: Boże, oby tylko Dan nie pomyślał, te śmieje się z niego.
- Wszystko w porządku - szepnął, sięgając pośpiesznie do tylnej kieszeni.
Wyciągnął opakowanie z prezerwatywą i rozerwał je zębami.
Ucieszyła się. Nie tylko ona zrobiła wcześniej zakupy; on też przyjechał przygoto-wany. Czy mógł jej się trafić bardziej idealny mężczyzna?
- Lubię hałasy podczas seksu.
- Tak? - Rzuciła spodnie Dana na podłogę. Teraz slipy... Był... hojnie obdarzony przez naturę. Wciągnął prezerwatywę. Aóżko zaskrzypiało.
Przesunął się, zajmując pozycję między udami Rosebud.
- Może powinniśmy...
Nie! Nie mogła czekać dłużej. Zacisnęła dłonie na jego policzkach i przyciągnęła go do siebie, a nogami oplotła w pasie. Wodziła rękami po jego
ramionach, plecach; chciała zapamiętać każde ścięgno, każdy mięsień.
Na moment uniósł się, jakby niepewny, czy łóżko wytrzyma.
- Spokojnie...
- Nie chcę spokojnie. - Ponownie zarzuciła mu ręce na szyję. - Pragnę cię. Chodz.
Teraz, błagam...
- Tego chcesz? - Wniknął w nią, a potem zaczął się wolno wysuwać.
- Nie... - zaprotestowała.
- Wolisz tak? - Wsunął się do końca.
Stykali się czołami. Ich oddechy się mieszały. W ramionach Dana czuła się bez-pieczna. Tu nic jej nie zagrażało, nikt nie mógł jej skrzywdzić. W
najśmielszych marze-niach nie sądziła, że będzie jej tak dobrze.
T L R
- Och, Dan...
Znów zaczął się wysuwać. Dlaczego? Na co czekał?
- Powiedz, czego chcesz - szepnął, dysząc ciężko, jakby dotarł na szczyt wysokiej góry.
- Tego co ty.
- Powiedz. - Poruszał się powoli.
- Głębiej! - szepnęła.
Posłuchał jej. Z jego gardła wydobył się pomruk wyrażający pożądanie, zadowolenie, satysfakcję. Była tak blisko, ale czuła, że od orgazmu dzieli
ją mur, na który składały się trzy lata abstynencji. Dan musi go przebić. Wolnymi ruchami tego nie zrobi.
- Mocniej! Szybciej! - zawołała.
Jego ruchy nabrały przyśpieszenia. Już nie zwalniał, a ona z każdym pchnięciem wykrzykiwała jego imię.
- Długo... już... nie... dam... rady - wysapał.
Przytknął usta do jej warg i nagle mur runął. Rosebud krzyknęła, wstrząsana serią dreszczy. Dan wykonał jeszcze kilka pchnięć, po czym uniósł
głowę i wydał z siebie jęk spełnienia. Chwilę potem opadł bez sił.
Leżeli, ona pod spodem, on na niej. Opuszkami palców gładziła go po plecach, rozkoszując się dotykiem.
- Rosebud... - mruknął przytłumionym głosem, całując ją po szyi. - Ja... ty... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl