[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dziękuję ci - oświadczył Martin z nienaganną uprzejmością - tej propozycji nie ma w
ofercie. Zaproponowałem ci małżeństwo przed szesnastu laty, a ty się zgodziłaś. Nie możesz
teraz się wykręcać.
Juliana wpatrywała się w niego.
- Ale ja nie nadaję się na żonę. Martin głośno westchnął.
- Czy o to ci chodzi? Proszę, oszczędz mi użalania się nad sobą, Juliano. Doskonale
się nadajesz.
- Nie, nie nadaję się! Och, Martinie, byłabym wyjątkowo nieodpowiednią żoną dla
parlamentarzysty. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że ślub ze mną zaszkodziłby twojej
karierze?
- Bzdura.
- Co?! Mieć żonę, która zabawiała się z połową Londynu? Martin, bądz poważny.
- Juliano, powiedziałem ci, że nie obchodzi mnie przeszłość, tylko nasza przyszłość.
- Twoi współpracownicy nigdy mnie nie zaakceptują.
- Zaakceptują, o ile ty zaakceptujesz sto pięćdziesiąt tysięcy funtów - zauważył Martin
cynicznie. Po czym uśmiechnął się do niej tak ciepło i pewnie, że Juliana zadrżała. - Przestań
szukać wymówek, najdroższa.
- Chyba widzisz, że to, co mówię ma sens.
- W tej chwili - powiedział Martin półgłosem, kipiąc z gniewu - widzę tylko twój
przeklęty upór i rozmyślną ślepotę. I - głos mu złagodniał, kiedy jego spojrzenie prześliznęło
się po jej twarzy - widzę też te nadąsane zmysłowe usta. Przysięgam, że oszaleję, jeśli cię
teraz nie pocałuję.
- Teraz?
- Natychmiast. Z miejsca. - Martin obszedł sekretarzyk i wziął ją w objęcia. Pocałunek
sprawił, że Julianę przeszły ciarki aż do czubków palców u nóg. Puścił ją.
- A więc, dalej odmawiasz?
- Tak - odparła Juliana odważnie. - Fakt, że masz ochotę mnie całować, nie oznacza,
że byłabym odpowiednią żoną.
- Do diabła z tym. Twój pogląd na to, co jest odpowiednie, a co nie, najwyrazniej
diametralnie różni się od mojego. - Martin przeganiał dłonią włosy. - To prawda, kiedyś
byłem na tyle głupi, by uznać, że jesteś nieodpowiednia. Jednakże, czyż to nie ironia losu, że
teraz, kiedy zmieniłem zdanie, ty mówisz mi, że nie byłabyś odpowiednią żoną.
- Uważam, że na twoją ocenę sytuacji zbytnio wpływają inne czynniki - upierała się
Juliana. - Nie myślisz trzezwo.
Martin przeszył ją wzrokiem.
- Chodz tu.
- Dlaczego?
- %7łebym mógł pocałować cię jeszcze raz. Chcę znów poddać się tym niekorzystnym
wpływom.
- Czy to twój sposób perswazji? Jeśli tak, jestem zmuszona powiedzieć ci, że
marnujesz czas.
- Daj sobie spokój. Martin znów ją pocałował.
- To całkiem przekonujące - zauważyła Juliana, kiedy znów mogła oddychać.
Oczy mu płonęły.
- Kocham cię, Juliano. Wyjdziesz za mnie? Juliana spojrzała na niego.
- Martinie, ja...
- Kochasz mnie?
- Tak, ale i tak nie mogę za ciebie wyjść. - Juliana uwolniła się z jego objęć i odsunęła.
- Nie chcę już więcej wychodzić za mąż. To dlatego powiedziałam, że chętnie zostałabym
twoją kochanką.
- Proszę, nie wracaj do tego. W grę wchodzi małżeństwo albo nic. Dlaczego nie chcesz
za mnie wyjść, Juliano?
Wiedziała, że w końcu będzie musiała mu to wyjaśnić. Niemniej było to bardzo
trudne.
- Jednym mężczyzną, którego kochałam poza tobą, był Edwin Myfleet. Kiedy umarł,
pękło mi serce. Nie chcę, żeby stało się to znów.
Martin potarł dłonią czoło.
- Skoro i tak mnie kochasz, nie przestaniesz mnie kochać tylko dlatego, że nie
wyjdziesz za mnie za mąż.
- Nie, ale mogę nie dopuścić, by stało się to jeszcze trudniejsze. Gdybym za ciebie
wyszła, groziłoby mi, że z każdym mijającym dniem będę cię kochać bardziej i bardziej.
Martin uśmiechnął się czule.
- Mam taką nadzieję.
- Sam widzisz. - Juliana bezradnie rozłożyła ręce. - Już to robisz!
- Co robię?
- Sprawiasz, że kocham cię bardziej. Chciałabym, żebyś przestał.
Martin znów przyciągnął ją do siebie.
- Juliano, to głupie. Jestem silny i zdrowy i nie mam zamiaru umierać i zostawiać cię
samą, tak jak Myfleet.
Juliana pokręciła głową.
- Skąd możesz o tym wiedzieć, Martinie? - Azy napłynęły jej do oczu. -
Nienawidziłam Edwina za to, że mnie zostawił - nienawidziłam go! Nigdy mu nie
wybaczyłam! Kochałam go tak bardzo, a on mnie opuścił, i myślałam, że sama umrę z roz-
paczy. Jak mógł mi to zrobię? Zostawić mnie, kiedy tak go potrzebowałam.
Głos jej się załamał, rozszlochała się i ukryła twarz na ramieniu Martina.
Była tak krucha w jego objęciach, jak motyl ze złamanym skrzydłem. Serce
przepełniła mu miłość i współczucie. W końcu, kiedy jej płacz trochę ucichł, odsunął ją nieco
od siebie i popatrzył na jej zbolałą twarz.
- To dlatego tak się zachowywałaś? Chodzi mi o to, że trzymałaś wszystkich na
dystans.
Juliana spojrzała na niego.
- Częściowo. Po Zmierci Myfleeta myślałam, że uda mi się odnalezć szczęście z
Clive'em Massingliamem Wydawało mi się, że jestem w nim zakochana do szaleństwa, ale
teraz widzę, jakie to było fałszywe. A kiedy Massingham pokazał swoją prawdziwą twarz,
postanowiłam, że nigdy więcej nie narażę się na taki ból. A więc uprawiałam towarzyskie gry,
zawsze trzymając konkurentów na dystans.
- Nie tylko mężczyzn. Ludzi, którzy mogli stać się twymi przyjaciółmi, takich jak
Amy i Annis, a nawet własną rodzinę.
Juliana z zakłopotaniem wzruszyła ramionami.
- Byłam zazdrosna o Amy. Joss był jedynym człowiekiem, na którym mi zależało.
Jedynym, który okazał się lojalny wobec mnie. Kiedy się ożenił, byłam wściekła - i
zazdrościłam mu szczęścia. Ale to prawda, że odrzucałam oferty przyjazni ze strony Amy i ze
strony Annis. - Objęła się ramionami i trochę odsunęła. - Aatwiej było zachowywać dystans.
Zapewne mogła - bym nawet pogodzić się z ojcem, gdybym nieco wcześniej trochę się o to
postarała. Nie chciałam już nikogo kochać.
- A potem zaczęłaś dopuszczać ludzi do siebie. Juliana smętnie przytaknęła.
- Tak. Najpierw Clarę, Kitty i Brandona, potem ciocię Trix i Amy, i nawet mego ojca,
tylko trochę. A potem ciebie. Byłeś najbardziej niebezpieczny ze wszystkich, bo pragnęłam
cię od początku, a jak już cię pokochałam - pokręciła głową - byłam zgubiona.
Martin podszedł bliżej.
- Nie odejdę, Juliano, wiesz o tym. Nie pogodzę się potulnie z odmową i nie zostawię
cię. Nie teraz, kiedy wiem, że ci na mnie zależy.
Juliana westchnęła. Czuła, jak jej opór słabnie w obliczu takiej pewności. Tak
naprawdę wcale nie chciała się opierać.
- Ale, Martin, gdybym miała cię utracić...
- Ciii. Tak się nie stanie. Nigdy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl