[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stanowić ostrzeżenie dla wszystkich przybywających.
Z wielkim trudem Travis wszedł na wzniesienie. Przed nim, na tle linii nieba, stały
oba kojoty. Kiedy dołączył do nich człowiek, jeden, a pózniej drugi podniósł głowę i wydał
płaczliwy, przejmujący zew, który był częścią tego innego życia.
Apacz spojrzał w dół. Nurtująca go zagadka została częściowo rozwiązana. Rozpoznał
roztrzaskany o górskie zbocze wrak - był to statek kosmiczny! Zcisnęło go lodowate
przerażenie i odchylił do góry głowę. Spomiędzy ściśniętych warg wydobył się krzyk, równie
żałosny i rozpaczliwy jak ten, który wydawały z siebie zwierzęta.
4
Ogień - najstarszy sojusznik człowieka, jego broń i narzędzie, wzbijał się wysoko w
pobliżu kamiennego, nagiego zbocza góry. Wokół ogniska siedzieli ze skrzyżowanymi
nogami mężczyzni, było ich piętnastu. Za nimi, strzeżone przez płomienie i ów ponury krąg,
zebrały się kobiety. Zgromadzeni tu ludzie byli do siebie podobni. Wszyscy pochodzili z tej
samej rasy, średniego wzrostu, krępi, wyglądali na silnych i wytrzymałych. Mieli brązową
skórę i czarne, sięgające ramion włosy. Byli też młodzi - poniżej trzydziestki, a kilkoro nie
skończyło jeszcze dwudziestu lat. Kiedy słuchali Travisa, w ich oczach i na wymizerowanych
twarzach widniało napięcie.
- Musimy znajdować się na Topazie. Czy ktoś z was przypomina sobie, jak wchodził
na statek?
- Nie. Tylko to, że obudziliśmy się w nim. - Jeden z zebranych przy ognisku podniósł
podbródek i wbił wzrok w Travisa z głębokim, tlącym się gniewem. - To jeszcze jedno
oszustwo Pinda-lick-oyi. Białych Oczu. Nigdy nie postępowali z nami fair. Złamali obietnicę,
tak jak człowiek łamie nadgniły kij, bo ich słowa to zgnilizna. I to ty, Fox, nakłoniłeś nas do
wysłuchania ich.
W kręgu powstało poruszenie, kobiety zamruczały coś pod nosem.
- A czyja także nie siedzę z wami w tej osobliwej dziczy? - odparował.
- Nic nie rozumiem. - Inny mężczyzna trzymał rękę z dłonią uniesioną do góry w
pytającym geście - Co się z nami stało? Byliśmy w starym świecie Apaczów. Ja, Jil-Lee,
jezdziłem na koniu wraz z Cuchillo Negro, pojechaliśmy schwytać Ramosa. A potem znala-
złem się tutaj, w rozbitym statku, a obok mnie leżał martwy mężczyzna, który kiedyś był
moim bratem. Jak dostałem się z przeszłości naszego ludu poprzez gwiazdy do innego
świata?
- Sztuczki Pinda-lick-o-yi! - Ten, który odezwał się pierwszy, splunął w ogień.
- Myślę, że był to redax - odrzekł Travis. - Słyszałem, jak mówił o tym doktor Ashe.
Nowa maszyna, która sprawia, że człowiek przypomina sobie nie własną przeszłość, lecz
przeszłość swoich przodków. Przebywając na statku, musieliśmy znajdować się pod jego
wpływem, żyliśmy więc tak, jak żył nasz lud przed stu lub więcej laty.
- A jaki byłby cel takiego postępowania? - zapytał Jil-Lee.
- Chodziło zapewne o to, żebyśmy bardziej przypominali naszych przodków.
Mówiono nam o tym, jako o części przedsięwzięcia. Podróż w nowe światy wymaga innego
rodzaju człowieka niż ten obecnie żyjący na planecie Ziemia. By stawić czoło niebezpie-
czeństwom czyhającym w dzikich miejscach, potrzebne są te cechy, które już utraciliśmy.
- Ty, Fox, byłeś już wcześniej wśród gwiazd, czy natknąłeś się tam na tego rodzaju
niebezpieczeństwa?
- Tak. Słyszałeś o trzech światach, które zobaczyłem, kiedy statek z dawnych dni bez
naszej wiedzy zabrał nas w gwiezdną podróż. Czy wy wszyscy nie zgłosiliście się na
ochotnika, by zostać pionierami i także zobaczyć dziwne i nowe rzeczy?
- Nie zgodziliśmy się jednak, żeby cofnięto nas w przeszłość w narkotycznym śnie i
wysłano bez naszej wiedzy w kosmos! Travis kiwnął głową.
- Deklay ma rację. Ale w kwestii, dlaczego zostaliśmy wysłani w ten sposób i
dlaczego statek uległ katastrofie, nie wiem nic więcej niż wy. W kabinie, w której znajdowała
się ta nowa instalacja, znalezliśmy ciało doktora Ruthvena. Nie odkryliśmy nic innego, co
mogłoby nam powiedzieć, z jakiego powodu zostaliśmy tu sprowadzeni. Ponieważ statek się
rozbił, niestety, musimy tu zostać.
Zapadła cisza, milczeli i mężczyzni, i kobiety. Mieli za sobą wiele wypełnionych
pracą dni oraz nocy, kiedy męczyły ich koszmarne sny. Przy ścianie klifu leżały pakunki z
uratowanym z wraku zaopatrzeniem. Wszyscy zgodzili się na odejście od zniszczonej kuli,
zgodnie ze starym zwyczajem, nakazującym szybkie opuszczenie miejsca naznaczonego
śmiercią.
- Czy ten świat jest pozbawiony ludzi? - chciał wiedzieć Jil-Lee.
- Jak dotąd znalezliśmy jedynie ślady zwierząt, a przed niczym innym ga-n nas nie
ostrzegały.
- To diabelskie nasienie! - Deklay znowu splunął w ogień. - Uważam, że nie
powinniśmy się z nimi zadawać. Mba 'a nie jest przyjacielem Ludu!
W odpowiedzi na ten wybuch znowu odezwał się pomruk, jak się wydawało,
oznaczający zgodę. Travis zesztywniał. Aż taki wpływ wywarł na nich redax? Sam
doświadczał czasami dziwnej podwójnej reakcji - dwóch różnych uczuć, które doprowadzały
go niemal do torsji, kiedy uderzały jednocześnie. Zaczynał podejrzewać, że dla niektórych
towarzyszy powrót do przeszłości był znacznie głębszy i bardziej trwały. Teraz Jil-Lee miał
zrozumieć, co się rzeczywiście stało. Deklay przemienił się w przodka, który jezdził z
Yictoriem lub Magnusem Colorado! Travis doznał olśnienia: w jakimś stopniu przewidział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]