[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Reumatyzm okropnie mi ostatnio dokucza.
- Rozumiem - powiedziała Joyce. - Bardzo mi przykro.
- Więc będziemy musiały poczekać na następną okazję. Zawsze jesteś u mnie
mile widziana, moja droga.
- Dziękuję, ciociu Mary.
- Wiesz, naprawdę wyglądasz mizernie - oznajmiła ciotka Mary, uważnie jej się
przyglądając. - I jesteś strasznie chuda; skóra i kości, a co się stało z twoimi ślicznymi
32
rumieńcami? Zawsze miałaś piękną, zdrową cerę. Pamiętaj o spacerach na świeżym
powietrzu.
- Dziś dużo spacerowałam - odparła posępnie Joyce. Wstała. - Muszę już iść,
ciociu Mary.
Wyruszyła w drogę powrotną - tym razem przez St. James Park, Berkeley Sąuare,
Oxford Street i Edgware Road. Minęła kilka przecznic i dotarła do punktu, w którym
Edgware Road zmienia nazwę. Potem skręciła w bok, przeszła kilka zaśmieconych
uliczek i stanęła przed zaniedbanym domem.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do małego, dusznego przedpokoju. Wbiegła
po schodach na najwyższe piętro. Spod drzwi, przed którymi się zatrzymała, dobiegły
odgłosy węszenia, a po chwili seria radosnych pisków.
- Tak, kochany Terry& twoja pani wróciła do domu.
Kiedy otworzyła drzwi, rzucił się na nią biały, stary, bardzo kudłaty ostrowłosy
terier o niepokojąco mętnych oczach. Joyce wzięła go na ręce i usiadła na podłodze.
- Mój drogi Terry! Drogi, najmilszy Terry. Kochaj swoją panią; bardzo kochaj swoją
panią!
Terry usłuchał i ochoczo zaczął lizać ją po twarzy, uszach i szyi, przez cały czas
machając zawzięcie kikutem swego obciętego ogona.
- Terry, kochany, co my zrobimy? Co się z nami stanie? Och! Kochany Terry,
jestem taka zmęczona.
- No proszę - usłyszała za sobą szorstki głos. - Niech pani przestanie tulić i
całować tego psa, bo mam dla pani filiżankę dobrej, gorącej herbaty.
- Och! Pani Barnes, jak to miło z pani strony.
Joyce podniosła się z podłogi. Pani Barnes była postawną, groznie wyglądającą
kobietą, ale pod tą powierzchownością dragona kryło się zaskakująco dobre serce.
- Filiżanka gorącej herbaty jeszcze nikomu nie zaszkodziła - oznajmiła pani
Barnes, wyrażając opinię typową dla swej klasy.
Joyce z wdzięcznością sączyła herbatę. Właścicielka domu zerknęła na nią
ukradkiem.
33
- Powiodło się, panienko& to znaczy, proszę pani? Joyce potrząsnęła głową i
zrobiła posępną minę.
- Ach! - westchnęła pani Barnes. - No cóż, więc nie można powiedzieć, żeby był to
szczęśliwy dzień.
Joyce spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem.
- Och, pani Barnes& chyba nie ma pani na myśli& Pani Barnes ponuro pokiwała
głową.
- Owszem& chodzi o mojego męża. Znów stracił pracę. Nie mam pojęcia, co
teraz zrobimy.
- Och, pani Barnes& muszę& to znaczy chce pani&
- Ależ, kochana, proszę się nie martwić. Nie przeczę, że byłabym zadowolona,
gdyby pani coś znalazła& ale skoro się nie udało& to trudno. Czy skończyła już pani tę
herbatę? Zabiorę filiżankę.
- Nie, jeszcze nie.
- Ach! - powiedziała oskarżycielskim tonem pani Barnes. - Zamierza pani dać
resztę temu piekielnemu psu& znam panią.
- Och, proszę, pani Barnes. Tylko mały łyk. Chyba nie ma pani nic przeciwko
temu, prawda?
- Mój sprzeciw i tak na nic by się nie zdał. Pani oszalała na punkcie tego
nieznośnego zwierzaka. Tak, jest tak, jak mówię& on taki właśnie jest. Dziś rano omal
mnie nie ugryzł.
- Och, to niemożliwe, pani Barnes! Terry nie zrobiłby tego.
- Warczał na mnie i szczerzył zęby. A ja chciałam tylko sprawdzić, czy nie da się
czegoś zrobić z pani butami.
- On nie lubi, kiedy ktoś rusza moje rzeczy. Myśli, że powinien ich pilnować.
- No cóż, myślenie nie jest zajęciem dla psów. Powinien przebywać we właściwym
miejscu, uwiązany na podwórku, by odstraszać włamywaczy. A to całe przytulanie!
Powinna pani go uśpić& takie jest moje zdanie.
- Nie, nie, nie! Nigdy. Przenigdy!
34
- Jak pani chce - powiedziała pani Barnes. Wzięła filiżankę ze stołu, podniosła z
podłogi spodek, z którego Terry skończył właśnie chłeptać swoją porcję, i
majestatycznym krokiem wyszła z pokoju.
- Terry - szepnęła Joyce. - Chodz tu i porozmawiaj ze mną. Co my zrobimy, mój
kochany piesku?
Usiadła wygodnie w trzeszczącym fotelu z Terrym na kolanach. Zdjęła kapelusz i
odchyliła się do tyłu. Położyła sobie na ramionach łapy psa i pocałowała go czule w nos.
Potem zaczęła do niego przemawiać łagodnym, cichym głosem, delikatnie miętosząc w
palcach jego uszy.
- Co zrobimy w sprawie pani Barnes, Terry? Zalegamy jej za cztery tygodnie, a
ona jest potulna jak baranek, Terry& taka dobra. Nie wyrzuci nas. Ale nie możemy
wykorzystywać jej łagodności. Nie możemy tego robić. Dlaczego ten Barnes musiał
stracić pracę? Nienawidzę go. Ciągle się upija. A skoro ktoś ciągle się upija, zazwyczaj
jest bezrobotny. Ale ja się nie upijam, Terry, a też nie mam pracy. Nie zostawię cię,
kochany piesku. Nie opuszczę cię. Nie mam nawet nikogo, z kim mogłabym cię
zostawić& nikogo, kto byłby dla ciebie dobry. Starzejesz się, Terry& masz dwanaście
lat& a nikt nie chce starego psa, który jest prawie ślepy, trochę głuchy, a w dodatku
ma& tak, po prostu ma& paskudne usposobienie. Dla mnie jesteś czuły, ale nie wobec
każdego zachowujesz się serdecznie, prawda? Warczysz. Bo wiesz, że świat obraca się
przeciwko tobie. Mamy tylko siebie, prawda, kochany?
Terry polizał ją delikatnie po policzku.
- Powiedz coś, kochany piesku.
Terry wydał z siebie przeciągły skowyt, który zabrzmiał niemal jak westchnienie, a
potem wtulił nos za ucho Joyce.
- Ufasz mi, prawda, mój śliczny? Wiesz, że nigdy cię nie opuszczę. Ale co my
zrobimy? Sytuacja jest naprawdę trudna.
Usiadła wygodniej w fotelu i przymknęła oczy.
- Czy pamiętasz, Terry, szczęśliwe chwile, jakie przeżyliśmy razem? Ty, ja,
Michael i mój tatuś. Och, Michael& Michael! To był jego pierwszy urlop i przed swym
35
powrotem do Francji chciał mi dać prezent. A ja poprosiłam, żeby nie był rozrzutny. A
[ Pobierz całość w formacie PDF ]