[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ujrzał, krasawicę, gdy tymi stronami ciągnął jednego z pierwszych dni po wybuchu
powstania. Zapamiętał od pierwszego spojrzenia, zachwycił się raz na zawsze. Coś
w nim rozegrało się, jakoby głos niewiadomej, niesłychanej muzyki od wspomnienia
tej twarzy. Tęsknił za nią óień i noc. Och, jakże straszliwie pragnął, żeby rozkazy
e a e om k Wierna rzeka 24
pognały go w tę stronę, żeby jeszcze choć raz jeden w życiu iść na ten dwór! Zo-
baczyć, popatrzeć!& Tylko popatrzeć!& I oto los dał mu chwilę. Szczęście nie tylko
pozwoliło tu przyjść, lecz nadto otwarło drzwi. Stała tam sama jedna, od wszystkich
opuszczona. Burza wściekła huczała w duszy jezdzca, gdy podparty na ręku patrzał&
Przy drzwiach prowaóących do sionki stał żołnierz z karabinem. Panna Salomea
nie mogła iść do kuchni, żeby się ze Szczepanem naraóić. Usiadła tedy na łóżku
i, podparłszy głowę na rękach, czekała. Serce jej targało się w piersiach jak ówon.
Zdawało się, że bicie usłyszą śpiący i że ten alarm serca wszystko wyda. Każdy od-
głos i każdy szelest był zwiastunem nieszczęścia. Jakże nieskończenie długo trwały
minuty tej nocy! Tymczasem Szczepan, którego pociągnięto, żeby pokazywał zabu-
dowania, piwnicę w ogroóie, ruiny gorzelni i doły po kopcach kartoflanych, asy-
stował po zbadaniu całego obszaru przy czynnościach przygotowawczych do noclegu
żołnierskiego w stodole. Patrzał, jak wprowaóano tam konie, jak wyóierano dla
nich z zapola wielkie półkopy siana. Przysłuchiwał się głuchymi uszyma& %7łołnierze
wdrapywali się na wierzchołek masy siana, a rozpostarłszy na nim szynele, walili się
spać, zarówno w kątach, jak nad kryjówką powstańca. Zachoóił w głowę, czy on
żyje, czy już skapiał. W prostackiej szczerości i bezwyjściu uczuć prosił Boga o to
drugie. Powinien by był stać obok panny, gdyż była sama jedna wśród oficerów, lecz
nie mógł odejść, ponieważ wachmistrz odóiału dragonów nie puszczał go na krok
od siebie. Szczepan rozmyślał, co czynić, jeżeli stodołę podpalą  czy nie ma jakie-
go środka ratunku dla ukrytego  chuóiaka . Gruby, brodaty wachmistrz kazał mu
nadrzeć siana i usłać łoże na klepisku stodoły. Stary kucharz pracował nasłuchując,
o ile się to na co zdać mogło przy jego głębokiej głuchocie. Umizgał się do wach-
mistrza, na wszystko się zgaóał, potakiwał i przytwieróał, śmiał się doń, raz wraz
wystawiając ku niemu óiurę w górnej szczęce. Wachmistrz poganiał go i niepobłaż-
liwie szturchał, ziewając na całą stodołę. Toteż starowina biegał to tu, to tam, znosił
nowe wygraby siana, słał równo, układał coś w roóaju poduszki pod głowę, a wciąż
niewolniczo przymilał się potentatowi. Gdy ten runął wreszcie w szyneli i w butach
na przygotowane legowisko, Szczepan przycupnął w kącie, zwinął się w kłębek i nie-
postrzeżony czekał, patrząc w grubą ciemność. Zapomnieli o nim. Rozlegało się ze
wszech stron chrapanie żołnierzy. Parskały konie. Starzec począł ostrożnie i z wolna
czołgać się w górę stosu siana, ku miejscu, góie była kryjówka. Czynił to umiejętnie,
wym3ając śpiących żołnierzy. Gdy się znalazł na miejscu wiadomym, góie bezpo-
średnio nikt nie leżał, zagrzebał się w siano i, przyłożywszy ucho do deski, słuchał
z całej mocy zmysłu. Nie dochoóił go z dołu odgłos, ni szmer. Nic. Szczęk kopyt
końskich na klepisku, chrupanie siana, chrzęst żelastwa, strzemion i tręzli, senny
pomruk luóki  i szum wewnętrzny, wieczysty starczej głuchoty, jakoby odgłos
morza nieskończoności, który w sobie wszystko pochłania. Chłop westchnął. %7łal
mu było młoóieńca, przydzwiganego na to miejsce z takim trudem, w tym celu,
żeby tu zginął. %7łal mu było własnego óieła, które tak dobrze, wióiało się, obmyślił.
 A światłość wiekuista niechże mu ta świeci&  wzdychał, patrząc w mrok
próżni, wygrzebanej własnymi rękoma, którą niemal wióiał pod sobą. Targały się
w nim wszystkie siły i wytrwała, żelazna wola, żeby wieko odwalić i wyciągnąć nie-
szczęśliwego  lecz chłopski, przebiegły rozum zabraniał. Szczepan leżał na tym
miejscu długo w martwej, bezsilnej męce, okrutniejszej niż wszelkie słowo. Krwa-
wiło się w nim stare serce, z którego łzy wszystkie dawno już wyciekły.
Znowu na bałyku wyczołgał się ku pewnej óiurze w dachu, sobie tylko wiado-
mej  wysunął się na zewnątrz i po drabinie zlazł na ziemię. Jak cień przemknął
się ogrodem, po zastodolu, przez chwasty i rozgroóone okólniki, w mroku obszedł
warty i niby bezszelestny upiór wcisnął się do kuchni. Minął omackiem tę kuchnię
e a e om k Wierna rzeka 25
i sionkę przyległą. Przez óiurę od klucza padał w ciemne przejście wytrysk światła.
Szczepan przyłożył do otworu oko i zobaczył pannę M3ę, sieóącą na łóżku z głową
podpartą na ręce. Coś jak radosne szczekanie psa w ciemną noc rozległo się w ogłu-
chłem na wszystko, zestarzałem jestestwie, w mrocznym obszarze ducha, góie była
tylko samotność i odraza. Tak już został za plecami sołdata, za drzwiami, z okiem
przy óiurze od klucza, skulony, bezsenny pod progiem.
Wczesnym rankiem wojsko zebrało się i uformowane w szeregi odeszło. Padał rzę-
sisty deszcz ze śniegiem. Wył wiatr. Odchoóący byli zli, głodni, niewyspani i stru-
óeni, zanim ten nowy marsz rozpoczęli. Najpózniej opuścił obejście w Niezdołach
półszwadron konnicy, który był zajmował stodołę. Po odejściu wojska zostało w do-
mu i na óieóińcu mnóstwo odpadków, brudów i zaduchu. Panna Salomea, stojąc
w ganku, patrzyła na szeregi żołnierzy zatapiające się w szaruóe poranka. Trzęsło ją
zimno wewnętrzne. Pragnęła co pręóej, co pręóej biec do stodoły i wyciągać ran-
nego z kryjówki. Tymczasem Szczepan, zamiast iść do stodoły, wdrapał się po schod-
kach z kuchni prowaóących  na strych dworu. Pobiegła za nim. Stary wczołgał
się w okienko dymnika i obserwował wojsko, niknące we mgle. Na prośby, żeby
tym ostrożnościom dać pokój, odpowiadał pogardliwem milczeniem. Wtuliwszy się
w tenże występ dymnika, patrzyła, zaciekawiona, co stary tyle ważnego w dali spo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl