[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sunku do niej. Nie wiedziaÅ‚ dokÅ‚adnie, jak ma jej to wytÅ‚umaczyæ,
ale z pewnoSci¹ zamierzaÅ‚ to zrobiæ.
Obiad wydawany tego wieczoru miaÅ‚ byæ szczególnym wyda-
rzeniem. Zorganizowano go na ich czeSæ w miejscowym pubie i miaÅ‚o
w nim uczestniczyæ wielu przyjaciół Deirdre. Patrz¹c w lustro, Indy
poprawił krawat, po czym wyszedł na korytarz i zastukał do drzwi
s¹siedniego pokoju. WiedziaÅ‚, ¿e musi dobrze spo¿ytkowaæ czas, jaki
ma z ni¹ spêdziæ.
To ty, Indy? spytała, po czym uchyliła drzwi. Spojrzała na
niego przez szparê, ale nie otworzyÅ‚a drzwi ani trochê szerzej. Za-
raz do ciebie wyjdê. Jestem ju¿ prawie gotowa.
Drzwi zamknêÅ‚y mu siê przed nosem. Nie poruszaÅ‚ siê przez
kilka sekund; oczekiwaÅ‚, ¿e Deirdre ponownie otworzy drzwi i za-
prosi go do Srodka. Gdy tak siê nie staÅ‚o, Indy post¹piÅ‚ w tyÅ‚ kilka
kroków i oparÅ‚ siê o Scianê w mrocznym korytarzu. Cholera. Teraz ta
dziewczyna zachowywaÅ‚a rezerwê. Sprawy miaÅ‚y siê po prostu Swiet-
nie. W jaki, u licha, sposób mieli pracowaæ razem w tej jaskini?
Wreszcie drzwi siê otworzyÅ‚y i obydwoje skierowali siê w gÅ‚¹b
korytarza. Deirdre miaÅ‚a spódnicê w szkock¹ kratê oraz biaÅ‚¹ falba-
niast¹ bluzkê, wÅ‚osy zaS zwi¹zaÅ‚a gÅ‚adko w kok, pozwalaj¹c, by kil-
ka kosmyków opadło jej swobodnie na ramiona.
Wygl¹dasz teraz& bardzo po szkocku powiedziaÅ‚ Indy, gdy
doszli do szczytu schodów.
A pan wygl¹da bardzo elegancko, profesorze Jones.
Naprawdê? Indy miaÅ‚ dwie marynarki, jedn¹ tweedow¹, w któ-
rej chodziÅ‚ na wiêkszoSæ swoich wykÅ‚adów, oraz granatow¹ z weÅ‚ny.
Tê ostatni¹ wÅ‚o¿yÅ‚ teraz z biaÅ‚¹ koszul¹ i niebieskim krawatem. Indy
zauwa¿yÅ‚, ¿e spojrzenie Deirdre bÅ‚¹ka gdzieS w okolicach jego stóp.
MiaÅ‚ na nogach wysokie buty z cholewami, jedyn¹ parê obuwia, jak¹
ze sob¹ przywiózÅ‚.
ZapomniaÅ‚em zabraæ z Londynu wyjSciowe buty. Te, w któ-
rych były skorpiony, pomySlał jednoczeSnie.
Niech siê pan o to nie martwi. Jest pan w Whithorn, nie w Lon-
dynie. Nikt tego nie zauwa¿y, a nawet gdyby, nie bêd¹ przywi¹zy-
waæ do tego wagi. Deirdre rozeSmiaÅ‚a siê. ByÅ‚ to przeSliczny, sre-
brzysty dxwiêk, który sprawiaÅ‚, ¿e Indy jeszcze bardziej pragn¹Å‚
przeÅ‚amaæ barierê miêdzy nimi. W rzeczy samej, prawdopodobnie
to zaaprobuj¹ dodaÅ‚a.
Dobrze wiedzieæ.
Gdy posuwali siê wzdÅ‚u¿ ulicy, Indy robiÅ‚, co tylko mógÅ‚, ¿eby
skierowaæ rozmowê na ich wzajemne powi¹zania czy te¿ ich brak.
Podró¿owaÅ‚aS sama kiedykolwiek przedtem? zacz¹Å‚.
WydawaÅ‚o mi siê, ¿e nie jestem sama.
ChodziÅ‚o mi o to, czy podró¿owaÅ‚aS sama bez matki.
Có¿, je¿eli o to panu chodzi, jestem przyzwyczajona do pod-
ró¿owania na wÅ‚asn¹ rêkê i przebywania bez Joanny przez dÅ‚ugie
okresy. Jest dobr¹ matk¹, ale jest tak¿e bardzo zapracowana i wy-
je¿d¿a na ró¿ne spotkania, konferencje czy wykopaliska. Wzru-
szyÅ‚a ramionami. ¯ycie archeologa.
Przypuszczam, ¿e zachowujê siê trochê chÅ‚odno, od kiedy
wyjechaliSmy z Londynu.
Naprawdê? Deirdre odwróciÅ‚a wzrok. Wcale tego nie za-
uwa¿yÅ‚am.
Indy chrz¹kn¹Å‚.
Twoja matka nakazaÅ‚a mi, ¿ebym byÅ‚ wobec ciebie bardzo
ostro¿ny.
Deirdre rozeSmiaÅ‚a siê.
Powa¿nie? Dlaczego, czy¿bym byÅ‚a niebezpieczna?
Nie, wydaje mi siê, ¿e s¹dziÅ‚a, i¿ to ja mógÅ‚bym byæ niebez-
pieczny.
Nic dziwnego, ¿e zachowywaÅ‚ siê pan tak, jak gdybym w ka¿-
dej chwili zamierzaÅ‚a pana ugryxæ.
Nie przestawali iSæ przed siebie.
JesteS w stanie zrozumieæ moj¹ sytuacjê, prawda? zapytaÅ‚.
Tylko spokojnie. Przypuszczam, ¿e bêdziemy dogadywaæ siê
znacznie lepiej.
Spokojnie, pewnie. Jak miaÅ‚ byæ spokojny w jej towarzystwie?
W pubie przywitał ich zapach przygotowywanych potraw oraz
radosny gwar rozmów. Znowu w domu, pomySlał Indy. Miejscowy
bar stanie siê nieoczekiwanie miejscem, gdzie zostanie wydany obiad
na czyj¹S czêSæ, szczególnie ¿e byÅ‚a to mÅ‚oda kobieta. W tutejszym
pubie panowaÅ‚a bardziej familiarna atmosfera ni¿ w ich amerykañ-
skich odpowiednikach. W lokalu peÅ‚no byÅ‚o okolicznych mieszkañ-
ców i krótkie spojrzenie dookoÅ‚a uSwiadomiÅ‚o Indy emu, ¿e s¹ to
przedstawiciele przynajmniej trzech generacji rezydentów Whithorn.
Oto ona odezwaÅ‚ siê jakiS mêski gÅ‚os. Oto ta dziewuszka,
Deirdre.
I popatrzcie tylko na jej mê¿czyznê przyklasnêÅ‚a jakaS ko-
bieta, znajduj¹ca siê po drugiej stronie pomieszczenia.
Wszyscy ucichli i wpatrywali siê uwa¿nie w przybyÅ‚ych.
Ciebie zidentyfikowali prawidÅ‚owo mrukn¹Å‚ Indy ale mnie
chyba nie bardzo.
W tej chwili mer, ró¿owy na twarzy mê¿czyzna o cofaj¹cej siê
linii wÅ‚osów, podniósÅ‚ siê z miejsca i skin¹Å‚ na nich, by doÅ‚¹czyli do
niego przy długim stole ustawionym na Srodku sali. Miał na sobie
szkock¹ spódniczkê. Strój ten dopeÅ‚niaÅ‚a ozdobiona frêdzlami skó-
rzana torba zwisaj¹ca mu u paska. Obok mera siedziaÅ‚a szacownie
wygl¹daj¹ca kobieta, któr¹ ten przedstawiÅ‚ jako swoj¹ ¿onê Merlis,
oraz ojciec Philip Byrne, starszy, siwowÅ‚osy ksi¹dz w czarnej sutan-
nie. Przy stole było jeszcze kilka młodych kobiet, które Deirdre przed-
stawiÅ‚a jako swoje stare przyjaciółki. Wszystkie byÅ‚y mniej wiêcej
w jej wieku i miały na sobie podobne stroje.
Pomimo wyjaSnieñ Deirdre co do tego, kim jest Indy, spojrzenia
i uSmiechy obecnych sugerowaÅ‚y, i¿ wiedz¹ oni lepiej, ¿e przybyÅ‚a
para to kochankowie. Brwi ksiêdza uniosÅ‚y siê, gdy im siê przygl¹-
daÅ‚, jak gdyby próbowaÅ‚ dociec, czy ci dwoje popeÅ‚niaj¹ grzech cu-
dzołóstwa. Indy wyobraziÅ‚ sobie, jak po przyjexdzie Joanny ksi¹dz
bierze j¹ na stronê i oznajmia, ¿e koniecznie powinna zrobiæ coS z li-
bido tego młodego archeologa.
Podszedł kelner i nalał Indy emu i Deirdre szkockiej whisky
miejscowej odmiany. Indy wzi¹Å‚ zbyt du¿y haust i poczuÅ‚, jak pal¹cy
strumieñ spÅ‚ywa mu do ¿oÅ‚¹dka. ZakaszlaÅ‚, przykrywszy usta dÅ‚oni¹.
Dobra partia, nie s¹dzi pan, profesorze Jones? powiedziaÅ‚
mer, podnosz¹c swoj¹ szklankê.
DoskonaÅ‚a. Indy miaÅ‚ ochotê otworzyæ usta i wpuSciæ stru-
mieñ powietrza.
Ach, to bardzo xle, ¿e nie ma tu twojej matki zwróciÅ‚ siê do
Deirdre ojciec Byrne.
Przyjedzie za kilka dni i mo¿e ojciec byæ pewny, ¿e wst¹pi,
¿eby siê z nim zobaczyæ.
Grube, biaÅ‚e brwi ksiêdza zmarszczyÅ‚y siê i Indy emu zdawaÅ‚o
siê, ¿e dostrzega na jego twarzy wyraz zaniepokojenia, jak gdyby
w jakiS sposób nieobecnoSæ Joanny, czy te¿ mo¿e jej nieuchronny
przyjazd, nie pozostawaÅ‚y mu obojêtne. ZastanowiÅ‚ siê nad tym, co
ten ksi¹dz wie o zÅ‚otym zwoju, skoro listy mnicha pochodziÅ‚y z ar-
chiwum jego koScioÅ‚a. Ju¿ miaÅ‚ zamiar o to zapytaæ, gdy Byrne wdaÅ‚
siê w dÅ‚ug¹ opowieSæ o dzieciñstwie Deirdre.
W wieku dwunastu lat zorganizowaÅ‚a ona grupê taneczn¹ zÅ‚o¿o-
n¹ z dziewcz¹t z parafii. Pewnego razu po ich wystêpie na jakimS
przyjêciu weselnym obecny tam choreograf z Edynburga zaprosiÅ‚
grupê na wystêpy w stolicy Szkocji.
Wszystkie dziewczêta byÅ‚y bardzo tym podekscytowane, póx-
niej zaS dowiedziaÅ‚y siê, ¿e wyst¹pi¹ dla króla Jerzego. Biedna Deir-
dre byÅ‚a tak podniecona, ¿e gdy zbli¿yÅ‚ siê ten dzieñ, nie mogÅ‚a jeSæ.
BaÅ‚em siê, ¿e zemdleje na scenie. Ale oczywiScie wszystko poszÅ‚o
doskonale i sÅ‚yszano, jak król mówiÅ‚, ¿e dziewczynki zrobiÅ‚y na nim
du¿e wra¿enie.
Deirdre, gawêdz¹ca caÅ‚y czas z jedn¹ z kobiet, usÅ‚yszaÅ‚a koniec
tej rozmowy. MachnêÅ‚a rêk¹.
Och, byÅ‚ySmy tylko jedn¹ z wielu grup tanecznych, które
wystêpowaÅ‚y dla króla.
Byrne skin¹Å‚ gÅ‚ow¹ w stronê pozostaÅ‚ych kobiet siedz¹cych przy
tym samym stole.
Oto s¹ wszystkie czÅ‚onkinie pierwotnej grupy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]