[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaproponował doktor.
- Dziękuję, panie doktorze! To bardzo miło z pana strony.
- Skoro państwo ustalili już między sobą, ja ruszam w drogę
powrotną - oznajmił hrabia. - Panno Davies! Tak jak obiecałem,
otrzyma pani czek na urządzenie świąt dla dzieci. Przyślę Jonesa do
sierocińca. Zegnam państwa.
Odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w stronę stajni.
- Wesołych świąt, panie hrabio - odezwali się jednocześnie Bill,
Teddy i doktor.
- Panie hrabio, i Bóg zapłać za wszystko! - dodał Bill żarliwym
głosem.
- Do widzenie i wesołych świąt! - krzyknął mały William.
Podbiegł do drzwi i pomachał ręką.
Tylko Gwen nie odezwała się ani słowem.
W sali jadalnej Sierocińca Zwiętej Brygidy panowało prawdziwe
pandemonium, którym można było sterować jedynie w bardzo
str. 69
RS
ograniczony sposób. Na szczęście koniec świątecznej uczty się
zbliżał, emocje zaczynały powoli opadać i ogólne zmęczenie
zaczynało już wszystkim dawać się we znaki. Gwen czuła się bardzo
znużona tymi przygotowaniami w ostatniej chwili, potem budze-
niem wszystkich w środku nocy, kiedy to i dzieci, i pracownicy
sierocińca wyruszyli z zapalonymi świeczkami do kościoła na
wspólne śpiewanie kolęd, po którym następowała specjalnie
uroczysta msza, trwająca do wschodu słońca.
Hrabia nie przyszedł na mszę. Rozczarowanie Gwen było
ogromne. Miała nadzieję, że hrabia wreszcie przestanie stronić od
ludzi, a poza tym - i to było bardzo gorzkie - nieobecność hrabiego
stanowiła potwierdzenie, że uczucia, jakie w niej obudził, były
niemądre i beznadziejne, i Gwen miała rację, twierdząc, że kiedy
powrócą do swych domów, hrabia zacznie myśleć inaczej.
Głośny, natarczywy dzwięk przebił się przez dziecięcy gwar. Ktoś
dzwonił do bramy w murze okalającym sierociniec.
- A któż to taki? - spytała niezadowolonym głosem Molly. - Nie
możemy zjeść w spokoju świątecznej kolacji?
Gwen uśmiechnęła się pod nosem. Tę świąteczną kolację trudno
było nazwać spokojną.
- Ja otworzę - powiedziała, wstając z krzesła. - Może ktoś
potrzebuje pomocy.
Zdarzyło się przecież już nieraz, że za bramą sierocińca
znajdowano nowego wychowanka. A święta Bożego Narodzenia
równie łatwo jak radością mogły napełnić czyjeś serce rozpaczą...
Gwen szybkim krokiem przemierzyła brukowany dziedziniec i
otworzyła małe okienko w drewnianej bramie.
Pierwsze, co zobaczyła, był to piękny, szlachetny łeb karego
wierzchowca. Znajomego wierzchowca. Walroda, na grzbiecie
którego mogła siedzieć tylko jedna osoba.
Hrabia Griffin. Opuścił swoją samotnię i zjechał do Llanwyllan.
Serce Gwen wypełniła przeogromna radość. Natychmiast jednak
przywołała je do porządku. Niemożliwe, żeby hrabia przyjechał tu z
jej powodu. Przecież do czeku - na całe sto funtów! - przywiezionego
str. 70
RS
przez pana Jonesa hrabia nie dołączył żadnego liściku. Jakby to pan
Jones był Zwiętym Mikołajem, a nie mężczyzna, który pocałował
Gwen i wyznał, że mu na niej zależy. Gwen przekazała przez pana
Jonesa krótki liścik z podziękowaniami, zwróciła też aksamitną
pelerynę. Słowa, które napisała, jej samej wydały się bardzo suche i
oficjalne.
Hrabia przyjechał, bo zapewne chce być świadkiem wielkiej
radości, jaką sprawił dzieciom. Prawdopodobnie pod wypływem
argumentów Gwen zapragnął powrócić między ludzi i postanowił
zacząć od wdzięcznych, rozradowanych dzieci. Dlatego trzeba go po
prostu traktować jak każdego dobroczyńcę, odwiedzającego
sierociniec. Niestety, niezależnie od tego postanowienia ręce Gwen,
kiedy otwierała bramę, trzęsły się jak w febrze.
Hrabia, w długim płaszczu z pelerynką i kapeluszu z bobrowego
futra, rzucił Gwen przeciągłe spójrzenie z wyżyn grzbietu
olbrzymiego Walroda. Długie włosy miał związane z tyłu,
zdeformowane ucho było zakryte, ale blizna na twarzy doskonale
widoczna.
Gwen uśmiechnęła się miło, starając się ze wszystkich sił nie
okazywać po sobie, jak bardzo wstrząsnęła nią ta nieoczekiwana
wizyta.
- Wesołych świąt, milordzie!
Hrabia zsiadł z konia i stanął przed nią, jego twarz w
przedwieczornym zmierzchu wydawała się nieprzenikniona.
- Może dla pani są wesołe, ale dla mnie to najsmutniejsze święta
od czasu mojego wypadku.
Zmieszała się, nie wiedząc zupełnie, co na to powiedzieć.
- Nie zaprosi mnie pani do środka? - spytał hrabia po chwili.
- Och... Proszę wybaczyć, panie hrabio. Proszę wejść. Musi pan
spotkać się z dziećmi. Tyle radości sprawił im pan swoim hojnym
datkiem.
Sprawiał wrażenie, jakby wcale jej nie słuchał.
- Gdzie mogę wprowadzić konia, panno Davies? Poprowadziła
go do szopy, w której trzymano
str. 71
RS
trzy krowy, aby dzieci miały świeże mleko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]