[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oskarżenie dotknęło starca tak boleśnie, że nie panując już nad sobą krzyknął:
- Mylisz się, królu, to właśnie ty jesteś zabójcą Lajosa!
Wówczas dopiero Edyp, rozwścieczony obelgą, którą słyszał cały lud, wyjawił, co nurto-
wało go już od dawna:
- Działasz w zmowie z Kreonem, który chce mnie usunąć, żeby samemu zasiąść na tronie!
A pod tymi słowami władcy kryło się dalsze oskarżenie: to Kreon, przy twojej także po-
mocy, nasłał zabójców na Lajosa!
Ale Tejrezjasz nie ustępował. Więcej: groził królowi. Nie czuł się jego poddanym, był bo-
wiem sługą Apollona. Mówił więc z całą otwartością:
42
- Drwisz z mojej ślepoty, ale to ty sam jesteś ślepy! Nie znasz ogromu swych nieszczęść,
nie wiesz, co cię czeka. Nie ma na tej ziemi człowieka, którego dola straszniejsza by była od
twojej.
Tejrezjasz odszedł prowadzony przez chłopca, król zaś całą swoją wściekłość zwrócił
przeciw Kreonowi. Lecz brat Jokasty był spokojny i opanowany jak zawsze, pewien swej
niewinności, choć Edyp wprost groził mu śmiercią lub wygnaniem. Jokasta nadeszła w porę,
by przerwać zwadę i rozdzielić obu mężczyzn. Edyp nie taił przed nią swych podejrzeń. Po-
wiedział żonie:
- Ten człowiek, twój brat, nasłał wróżbitę, który opowiada, że Lajos zginął z mojej ręki.
Wówczas roztropna Jokasta zaczęła pocieszać męża:
- I któż by przejmował się wróżbitami? Mówiąc prawdę, nikt ze śmiertelnych nie zna
przyszłości, wszyscy zaś wieszczbiarze zwodzą tylko i udają. Mogę to stwierdzić z całą pew-
nością. Bo Apollon przepowiedział memu pierwszemu mężowi, Lajosowi, że zginie z ręki
syna. Czy to się sprawdziło? Nie, oczywiście! Przecież Lajosa zabili zbójcy na rozwidleniu
trzech dróg górskich, a jego - i mój - syn zginął mając zaledwie trzy dni życia. Bo Lajos ka-
zał związać niemowlęciu nóżki i wynieść dziecko w lasy Kitajronu, by pożarły je dzikie zwie-
rzęta. Tak bardzo się obawiał, żeby się nie sprawdziła tamta przepowiednia.
Edypa coś zastanowiło w słowach żony:
- Mówisz, że zabito Lajosa w miejscu, gdzie krzyżują się trzy drogi górskie?
- Tak, to było w Focydzie. Spotykają się tam trzy drogi: z Teb, z Daulis i ta z Delf wiodą-
ca.
- I stało się to na pewien czas przed pojawieniem się sfinksa i przed moim przybyciem tu-
taj?
- Tak, oczywiście!
- A jak wyglądał Lajos?
- Był wysoki, siwawy - i w ogóle z postawy nieco podobny do ciebie.
- Ile było z nimi ludzi? Chyba sporo, jak przystało na króla?
- Wszystkich razem było pięciu, w tym jeden herold. Lajos jechał na wozie czterokoło-
wym.
- Można by tu ściągnąć tego człowieka, który się uratował?
- Zaraz gdy objąłeś rządy, zaczął mnie błagać, żebym go wysłała gdzieś z miasta, za nic
nie chciał tutaj pozostać. Teraz jest pastuchem na wsi.
- Każ go natychmiast przywołać!
- Oczywiście. Ale o co właściwie ci chodzi?
- Dobrze, powiem ci wszystko. Komuż zresztą mam wyjawić, co mnie w tym niepokoi, je-
śli nie żonie? Pochodzę z Koryntu, wiesz dobrze. Moi rodzice panowali nad tym miastem.
Raz jednak któryś z pijanych gości rzucił mi w twarz, że jestem podrzutkiem. Zapytałem ro-
dziców - oni zaprzeczyli, i to z gniewem. Ale ta sprawa nie dawała mi spokoju. Wybrałem się
więc sam do Delf, aby boga zapytać. Wyrocznia jednak w ogóle nie odpowiedziała na moje
pytania, lecz zaczęła mi grozić: że zabiję własnego ojca, że ożenię się z własną matką, że
spłodzę z nią dzieci. To mnie przeraziło. Chciałem uciec jak najdalej od Koryntu. I teraz mu-
szę ci powiedzieć, moja żono, prawdę, całą prawdę. Los zdarzył, że w czasie mej wędrówki
znalazłem się właśnie w tym miejscu, gdzie spotykają się trzy górskie drogi. Właśnie nadje-
chał wóz, na którym stał woznica i wysoki, dostojny mężczyzna o siwiejących już włosach.
Chcieli mnie zepchnąć z ciasnej drogi. Zaczęła się kłótnia, przyszło do bijatyki. Woznicę
powaliłem na ziemię. Starzec dwa razy ciął mnie w głowę ościeniem, którym się konie popę-
dza. Uderzyłem go kijem tak mocno, że zaraz runął z wozu. A potem przepędziłem resztę
służby; było ich jeszcze dwóch lub trzech. Teraz dręczy mnie jednak myśl: czy ten zabity
przeze mnie starzec nie był przypadkiem królem Lajosem? Jeśliby tak było, musiałbym na-
43
tychmiast opuścić to miasto. Przecież to ja sam przekląłem mordercę Lajosa, to ja rozkazałem
zamknąć przed nim wszystkie domy! Znowu więc stanę się wygnańcem. Bo do Koryntu wró-
cić nie mogę, nie chcę. Wciąż brzmią mi w uszach słowa wyroczni Apollona: staniesz się
mordercą własnego ojca, mężem własnej matki! Wszystko więc zależy teraz od tego, co po-
wie ów sługa.
Jokasta jednak wciąż nie rozumiała. Zapytała:
- Czemuż ci tak zależy na jego świadectwie?
- To proste. Sługa mówił, że Lajosa napadła cała gromada rozbójników. Jeśli potwierdzi te
słowa, jestem uratowany.
- Możesz być tego zupełnie pewien, mówił to przed całym miastem. Ale gdyby nawet z
jakichkolwiek powodów odwołał to, cośmy wówczas słyszeli wszyscy, to i tak jeszcze bym
nie dawała wiary ponurym przepowiedniom Tejrezjasza. Nie wierzę bowiem, powtarzam,
żadnym wróżbom, od kiedy nie sprawdziły się słowa samego Apollona, że zamorduje Lajosa
jego syn własny. Ale nasz synek zginął wśród skał Kitajronu!
Nim jednak przywołano owego starego sługę Lajosa, przybył do królewskiego pałacu, do
Kadmei, goniec z Koryntu. Jokasta spotkała się z nim wychodząc do świątyni; chciała złożyć
w niej ofiary za pomyślność męża. Goniec przybywa z wiadomością i smutną, i dobrą zara-
zem: zmarł w Koryncie ojciec Edypa, Polibos, a lud tego miasta rad by powołać właśnie Edy-
pa jako króla. Jokasta uradowała się ogromnie: oto znowu okazała się nicość wszelkich wróżb
i przepowiedni! Edyp porzucił przed laty soje rodzinne miasto, aby nie stać się ojcobójcą, a
ojciec jego zmarł śmiercią naturalną!
Mimo to Edyp miał nadal pewne wątpliwości:
- Pozostała jeszcze druga część wyroczni - że poślubię własną matkę!
Koryncki wysłaniec, który przysłuchiwał się rozmowie Edypa i Jokasty, pospieszył roz-
proszyć te obawy:
- Lękasz się bez potrzeby. Możesz spokojnie wracać do Koryntu. Polibos nie był twoim
ojcem, Meropa zaś, jego żona, nie była twoją matką!
A kiedy oszołomiony tą nowiną król zaczął go zasypywać pytaniami, wysłaniec, starszy
już człowiek, opowiedział wszystko, co się zdarzyło przed wielu laty:
- To ja zaniosłem cię do domu Polibosa. Pasałem wówczas owce na Kitajronie. Otóż inny
pastuch dał mi niemowlę, które miało nóżki tak mocno związane, że aż stopy mu opuchły;
zresztą do dziś masz tego ślady, i stąd też twoje imię - Ojdipus, Opuchłonogi. Ten owczarz
był sługą Lajosa.
Edyp zaczął rozpytywać swoich, co to za owczarz, czy jeszcze żyje, gdzie mieszka. Starcy
byli zdania, że to na pewno ten sam, który pózniej był świadkiem śmierci Lajosa. Jokastę za-
częły niepokoić te ciągłe dochodzenia. Powiedziała wprost:
- Zaprzestań tych badań, radzę ci dobrze!
Edyp jednak był zdecydowany doprowadzić wszystko do końca. Musi dowiedzieć się
wreszcie, czyim jest synem? Królowa odeszła milcząc, Edyp zaś myślał:
- To jasne, czemu niepokoi się Jokasta. Może wyjdzie na jaw, żem niskiego rodu? Ona jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]