[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawnym sądzie. A przedstawia to interesujące możliwości.
- Głowa Furunea - powiedział Bildoon.
- Słusznie - dodał McKie. - Musimy zażądać głowy Furunea.
- A co, jeśli będą twierdzić, że głowę zatrzymał Kale-ban? - spytała Hanaman.
- Nie mam zamiaru ich o nią prosić - powiedział McKie. - Poproszę Kalebana.
Hanaman przytaknęła, trzymając oczy wlepione w McKie'ego z wyrazem uwielbienia.
- Bardzo sprytnie - szepnęła. - Jeżeli będą ingerować, to są winni, Ale jeżeli
dostaniemy głowę... - urwała, spoglądając na Tuluka.
- Co o tym myślisz, Tuluk - spytał Bildoon. - Coś ci się uda z niej wyciągnąć?
- To wszystko zależy od czasu, jaki upłynie pomiędzy jego śmiercią a tym, kiedy się
do niej podłączymy - odpowiedział Tuluk. - Przewodnictwo nerwowe też ma swoje granice,
jak wszyscy dobrze wiecie.
- Wiemy - odpowiedział Bildoon.
- Taak... - powiedział McKie. - W takim razie tylko jedno pozostaje mi do zrobienia,
co?
- Na to wygląda - zgodził się Bildoon.
- Czy ty odwołasz strażników, czyja mam to zrobić? - spytał McKie.
- Zaraz, zaraz! - zawołał Bildoon. - Wiem, że musisz wracać do Arbuza, ale czemu...
- Muszę być sam - przerwał mu McKie.
- A to dlaczego?
- Mogę zażądać wydania głowy Furunea przy świadkach - odpowiedział McKie. - Ale
to nie wystarczy. Oni chcą mnie. Uciekłem im, a nie mają pojęcia ile ja wiem o ich kryjówce.
- A ile wiesz? - spytał Bildoon.
- Już żeśmy to przerabiali - odparł McKie.
- Wiec teraz chcesz bawić się w przynętę?
- Nie nazwałbym tego tak - odpowiedział McKie - ale jeżeli będą mnie mieli samego,
to może spróbują się ze mną targować. Może nawet...
- Może nawet skrócą cię o głowę! - warknął Bildoon.
- Nie myślisz, że warto spróbować? - spytał McKie. Rozejrzał się wśród wpatrzonych
w niego z uwagą twarzy. Hanaman odchrząknęła.
- Widzę pewne wyjście - powiedziała. Wszystkie oczy zwróciły się na nią.
- Możemy umieścić McKie'ego pod obserwacją Taprisjotów - powiedziała.
- Jeżeli będzie tam siedział w chichotransie, to dopiero z niego zrobi idealną ofiarę -
powiedział Tuluk.
- Nie, jeżeli kontakty Taprisjotów będą utrzymywane na minimum, powiedzmy raz ha
kilka sekund - odparła.
- Dopóki nie wołam pomocy, to Tapek się wyłącza - dodał McKie. - To mi się
podoba.
- A mi się nie podoba - powiedział Bildoon. - Co będzie, jeżeli...
- Myślisz, że będą za mną rozmawiać szczerze, jeżeli wszędzie się będą kręcili
strażnicy? - spytał McKie.
- Nie, ale jeżeli możemy zapobiec...
- Zwietnie wiesz, że nie możemy.
- Musimy mieć te kontakty pomiędzy McKie'im a Abnethe - powiedział Tuluk - jeżeli
mamy spróbować określić jej lokalizację.
Bildoon niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w stół.
- Arbuz siedzi nieruchomo na Serdeczności - dowodził McKie. - Serdeczność ma
znany okres obiegu wokół swojej gwiazdy. W chwili każdego kontaktu Arbuz będzie
skierowany w przestrzeni w pewnym kierunku - po linii najmniejszego oporu w nawiązaniu
połączenia. Wystarczająca ilość kontaktów określi w przestrzeni stożek...
- W którym gdzieś znajduje się Abnethe - dopowiedział Bildoon, podnosząc wzrok ze
stołu. - Pod warunkiem, że to się rzeczywiście tak odbywa.
- Aączniki kontaktu muszą szukać odpowiedniej koniunkcji w otwartej przestrzeni -
powiedział Tuluk. - Pomiędzy łączonymi punktami nie mogą znajdować się żadne większe
gwiazdy, większe chmury wodorowe, żadne grupy planet...
- Znam tę teorię - przerwał mu Bildoon. - Ale żadna teoria nie jest potrzebna na
wytłumaczenie tego, co oni są w stanie zrobić z McKie'im. Nawet im nie zajmie dwóch
sekund, żeby spuścić mu skokwłaz na szyję i... - Bildoon pociągnął palcem po gardle.
- To niech Tapek nawiązuje ze mną kontakt co dwie sekundy - powiedział McKie. -
Zorganizuj taką sztafetę. Wez agentów do...
- A co, jeżeli nie spróbują się z tobą skontaktować? - spytał Bildoon.
- To będziemy musieli im zrobić jakąś dywersję - odparł McKie.
Absolutu nie da się dojrzeć przez parawan tłumaczy.
Przysłowie Wreavów
McKie widywał już domy dziwniejsze niż ten Arbuz. Było w nim oczywiście
niesamowicie gorąco, ale to przecież odpowiadało jego mieszkańcowi. Niektórzy rozumni
żyli w jeszcze gorętszych klimatach. Ta olbrzymia łyżka, w której dawała się odczuć
antyobecność Kalebana - no, to mogła być taka jakby kanapa. Rączki i dzwignie na ścianach,
światła i cała ta reszta - to wszystko wyglądało w miarę konwencjonalnie, chociaż McKie
wątpił, czy byłby w stanie domyślić się. do czego większość z nich służy. Zautomatyzowane
domy Breedywiów pełne były znacznie bardziej niecodziennie wyglądających urządzeń.
Sufit był trochę niski, ale dało się stać prosto. Fioletowy blask był nawet mniej
denerwujący niż na przykład pulsoświetlenie Gowachinów, wymagające od większości
pozostałych rozumnych noszenia podczas wizyt gogli ochronnych. Podłoga Arbuza nie
przypominała żadnego ze zwykle stosowanych żywych stworzeń, ale była miękka. W tej
chwili nadal śmierdziała od pyrocenowych środków dezynfekujących i unoszące się znad niej
opary były, w wysokiej temperaturze wnętrza, trochę dławiące.
McKie potrząsnął głową. Przelatujący przez nią co dwie sekundy bzyk kontaktu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]