[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cas!
Mój krzyk poleciał za nią w otchłań, a ułamek sekundy pózniej porwało mnie w dół. Ude-
rzyłam płasko o podłoże, a upadek wycisnął mi z płuc powietrze. Z ulgą poczułam, że nasze
dłonie wciąż są ze sobą splecione. Zacieśniłam uścisk, podczołgałam się parę centymetrów dalej
i spojrzałam w mrok. Uwieszona do mojego ramienia i pobladła ze strachu Cassie wpatrywała się
we mnie z szeroko otwartymi w panice oczami.
Spokojnie wydusiłam z siebie.
Przywarłyśmy do siebie spojrzeniami. Cassie nie miała niczego, na czym mogłaby oprzeć
stopy, z wyjątkiem wąskiego na dwa centymetry skalnego występu. Trzymała się mojego ramie-
nia. Z dołu dobiegał huk smaganego burzą morza, ale w ciemności nie widziałam nic poza białą
z przerażenia twarzą dziewczyny.
Gorączkowo rozejrzałam się za czymś, co mogłoby nam pomóc, i zauważyłam karłowate
drzewo rosnące bezpośrednio na krawędzi klifu. Przeczołgałam się w bok, zaklinowałam stopę
w rozgałęzieniu konarów i przesunęłam się nieco dalej poza krawędz urwiska.
Nie bój się, Cassie. Musisz się podciągnąć do góry.
Nie mogę wyszlochała.
Owszem, możesz. Musisz.
Ale jak?
Musisz podciągnąć się trochę na moim ramieniu, aż będziesz mogła chwycić mnie za
pasek, a wtedy dzwigniesz się na krawędz.
Nie, nie dam rady.
Dasz radę.
Zamknęła oczy.
Dasz radę to zrobić, wiem to zaklinałam ją i w tym momencie jej lewa stopa
ześliznęła się z wąskiej półki.
Nie, nie dam rady.
Musisz, Cas. Nie bój się, nie puszczę cię, obiecuję. Pomogę ci. Nie było łatwo zacho-
wać na zewnątrz spokój i opanowanie, podczas gdy w środku paraliżowała mnie panika. Popa-
trzyłam jej głęboko w oczy. Proszę. Zaufaj mi.
Zawahała się krótko, a potem najwyrazniej podjęła decyzję. Wysiłkiem woli zmusiła się
do rozluznienia palców prawej dłoni, którą przytrzymywała się skały.
Z całej siły zaparłam się, kiedy chwyciła mnie za pasek i wciągnęła się na krawędz.
W końcu puściła moją rękę i złapała za konar. Nie do wiary, jak ciężka mogła być tak filigranowa
osóbka. Miałam wrażenie, że uduszę się pod jej ciężarem. Ale kiedy była już na górze, stoczyła
się na bok, podała mi rękę i pomogła przesunąć się na twardy grunt.
Drżąc, leżałyśmy obok siebie. Cas nie puszczała mojej ręki.
Wstałyśmy powoli.
Dziękuję, Nat, stokrotne dzięki. Tak mi przykro. Dziękuję. Cas szlochając zakryła
dłonią usta, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co się przed chwilą stało.
Ani mi się waż, kiedykolwiek przede mną uciekać! nakrzyczałam na nią, a potem
złapałam ją za ramiona, przyciągnęłam do siebie i przytuliłam tak mocno, że czułam, jak jej serce
obija się o moją pierś.
Nie chcę cię stracić, Cas mruknęłam jej we włosy. Nie mogę cię stracić.
Powoli uniosła do góry ramiona i objęła mnie mocno. Potem rozpłakała się gorzko na
moim ramieniu.
Przykro mi wymamrotała. Jest mi tak strasznie przykro.
%7ładna z nas nie chciała puścić drugiej i tak trwałyśmy w uścisku przez nieskończenie
długą chwilę. Błysnęło, a chwilę potem przetoczył się grzmot i deszcz zamienił się w rzęsistą
ulewę.
Dobiegły nas pełne przejęcia głosy. Ktoś wołał nas po imieniu.
Moja matka. I Luke wołający Cas.
Natalie! krzyczał Connor.
Uwolniłyśmy się z uścisku.
Tutaj zawołałam w odpowiedzi, ale wiatr znosił wszystkie dzwięki ku morzu.
Chodzmy, wracajmy rzuciłam do Cassie.
Skinęła głową i wyciągnęła rękę. Podeszłam o krok i w tym momencie ziemia ustąpiła
pod moją lewą nogą. Dokładnie w tym miejscu zapadła się przed chwilą Cassie. Niestabilne
podłoże ustąpiło pode mną i runęłam w dół.
Przeżyłam szok swobodnego spadku. Uderzyłam o coś, ale na szczęście nie o omywaną
szalejącymi falami skałę trzydzieści metrów w dole, tylko o półkę skalną niecałe cztery metry
poniżej krawędzi urwiska. Chyba tak musiał się czuć człowiek potrącony przez samochód. Ude-
rzenie było tak silne, że ponownie wyparło mi całe powietrze z płuc.
Granit był jednak cholernie twardym podłożem.
Gdzieś w środku mnie coś pękło głośno i boleśnie. Z bólu chwytałam powietrze jak ryba
wyrzucona na brzeg. I wtedy uderzyłam głową o ziemię. Nie wiedziałam, czy jasny błysk, który
zobaczyłam, był błyskawicą, czy skutkiem nieludzkiego bólu. Był ostatnią rzeczą, którą zoba-
czyłam.
Ostatnią rzeczą, którą usłyszałam, był histeryczny krzyk Cassie.
Natalie!
Leżałam w łóżku przytrzymywana ciepłymi ramionami Roba, jego ciało przywierało do
mnie od tyłu jak druga skóra, jak ochronna powłoka. Czułam na szyi jego oddech, słyszałam jego
łagodny, przepełniony miłością głos wypowiadający moje imię.
Natalie.
Nattie, słyszysz mnie?
Natalie!
Ostrożnie.
Powoli.
Rob? Miałam sucho w ustach, nie mogłam wydobyć z siebie najmniejszego dzwięku.
śś. Spokojnie. Wszystko jest dobrze, Nattie. Zaraz będziemy cię mieli. Po prostu leż
i się nie ruszaj.
Silne ramiona objęły mnie i trzymały& Aagodny, znajomy głos.
Connor?
śś.
Ogarnęła mnie ciemność.
Powoli docierało do mnie, że nie byłam sama. Słyszałam w pobliżu szepty.
Kiedy otworzyłam oczy, ogarnęła mnie panika. Nic nie widziałam! Wszystko było białe.
Ale po chwili zaczęłam wyodrębniać zamglone kontury. Wyostrzały się powoli, aż rozpo-
znałam dwie osoby stojące w drzwiach. Znajdowałam się w pokoju, w którym wszystko było
białe ściany, sufit, pościel. I fartuch jednej z osób przy drzwiach. Nagle przypomniałam sobie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]