[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chromosomem X i nadmiarem testosteronu, który od wielu godzin wpatruje się
w krwistoczerwoną kurtynę teatralną, i tak nie mógłby być bardziej wściekły niż
w tej chwili.
W ręce zgniótł właśnie ważący dwadzieścia pięć funtów kawał piaskowca.
To były drobne przeszkody, maleńka łyżeczka dziegciu w miodzie, wszystko do
przezwyciężenia. Już niedługo, całkiem niedługo, jego będzie na wierzchu. I kto
zaśmieje się ostatni?
* * *
Oczy z wąskimi pionowymi zrenicami spoglądały zza soczewek kryształo-
wych gogli na coś, co wyglądało jak wielki, skamieniały las nagich pni. Zwiatła
niezliczonych lamp lawowych migotały w oddali, za wirującymi czarnoczerwo-
nymi oparami ulatującymi z rzeki Flegeton. Burza sprawiała, że drapacze powłok
wyglądały na pokryte złotymi kroplami potu. Po lewej płomienie padały na śród-
mieście Tumoru, sprawiając nie lada kłopoty wszystkim, których zaskoczyły bez
popielnicy czy płaszcza przeciwpłomiennego.
D Abaloh poklepał Harpię po łuskowatym karku i pokierował nią tak, by omi-
231
nąć burzę. Już za chwilę będzie schodzić do lądowania w Mortropolis, zniżać się
wśród wielopoziomowych chodników wygryzionych przez pokolenia skałotoczy,
okrążać grupy drapaczy warstw, aż w końcu wyląduje w środku tego śmierdzące-
go bałaganu, który tyle demonów nazywa domem.
Im szybciej skończą się te wybory i będzie mógł wrócić do ulepszania pała-
cu, tym lepiej. Skręcając przy wysokiej wieży, d Abaloh zapragnął nagle ścisnąć
w ręce tubę Zapchajdziury.
* * *
Nietrudno było zauważyć, jak nieuchronne wymarcie jakiegoś gatunku wpły-
wało na nerwy pani Grynpis. Na myśl o rażącym lekceważeniu praw robactwa
zwijała się w spazmach gniewu. Określenie, że wstrząsał nią piekielny gniew, sta-
nowiłoby eufemizm.
Obie dłonie tak zaciskała, że aż pobielały jej kostki jedną wokół kija od
transparentu, drugą wokół metaforycznego dwufuntowego młota perswazji; brwi
wygięła w znamionujące nieograniczony gniew V; tupnęła nogą; jej bejsbolówka
zatrzeszczała, a z oliwkowozielonej, zrobionej na drutach bojowej koszulki ula-
tywało ku zachmurzonemu niebu skondensowane wzburzenie. Pani Grynpis nie
była szczęśliwa.
Co ma oznaczać ta oburzająca emisja? zapiszczała, stojąc na beczce
odwrócona plecami do PKiN, który nie zwracał na nią uwagi i nadal wyrzucał
w powietrze niezliczone tony czarnoczerwonego pyłu.
Czyż nikt nie zdaje sobie sprawy, że te wyziewy mogą przynieść nieod-
wracalne szkody układom oddechowym młodocianych kruszpaków? To afront!
Stała w dramatycznej pozie, wznosząc wysoko nad głowę transparent z napi-
sem Ratujmy kruszpaki! .
Na przestrzeni wielu lat protestowania pani Grynpis doszła do wniosku, że
przenosząc cały swój gniew z pilnie strzeżonego ogrodzenia na tłum zadziwio-
nych ludzi, osiągnie większy sukces. Powód był prosty. Nauczyła się nigdy nie
iść na całość w naprawdę poważnych sprawach zbyt duże ryzyko. Powalić bra-
my, wedrzeć się do PKiN i sprać szefa, kimkolwiek on jest, na kwaśne jabłko
proszę bardzo, czemu nie, ale gorzko doświadczona pani Grynpis wiedziała, że
duże firmy mają prawników, a prawnicy oznaczają łzy. Chyba że miało się wła-
snego prawnika, prawnika ze słabością do palących, aktualnych spraw. Tak więc
adresując swe tyrady do rosnącego tłumu, zwiększała szansę na usidlenie jakie-
goś współczującego członka palestry, który gotów byłby rzucić się w ogień walki
i wysyłać na lewo i prawo pozwy sądowe oraz oskarżenia. Ale w tej chwili, tuż
232
po tym, jak ocaliła niezliczone ptaszki przed upieczeniem, pani Grynpis wcale nie
miała zamiaru odpuścić.
. . . zniszczyli już środowisko naturalne Karmazynowej Meduzopleśni Pla-
mistej, lecz nie dość im tego teraz zaatakowali brudem i nieczystością. Ekolo-
giczne zanieczyszczenia tego stopnia skończyć się mogą tylko jednym bronchi-
tem! piszczała, entuzjastycznie wymachując transparentem, po czym omiotła
wzrokiem ociekający potem tłum słuchaczy, których większość wpadła po prostu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]