[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dziękuję... nie trzeba. Jest mi całkiem wygodnie  zaprotestowała żywo dziewczyna. 
Przykro mi tylko, że panu sprawiam tyle kłopotu.
 Jaki tam pan...  mruknął tamten z pogardą.  Jestem cowboy; Jack cowboy i nic wię-
cej... A co do kłopotu, to bądz miss tego pewna, że choćby do Nebraski gotów jestem cię od-
wiezć a będzie to dla mnie jedynie wielkim szczęściem...
 Dlaczego nie na ruchliwy wschód do New Yorku, lub Chicago?  spytała, nie chcąc od
razu zdradzać miejsca, z którego tutaj przybyła.
 Tam są zli ludzie, miss...  odparł Jack z przekonaniem.  Dawniej, będąc jeszcze chłop-
cem, wędrowałem tam wiele razy z tabunem koni, lub pędząc bydło do Chicago. Poznałem
tamten świat; świat zbrodni, obłudy i kłamstwa, gdzie dla białego centa sprzedaje się sumie-
nie, honor a nawet odbiera drugim życie... To kraj przeklęty!
Cowboy umilkł i znów jechali w milczeniu, Kołysząc się w takt stąpań konia. Jack może
rozważał sens wypowiedzianych tak śmiało poglądów, a może zastanawiał się, czy ta piękna,
słaba miss odnaleziona nocą pośród bezkresnych stepów, należy do tamtego podłego świata,
czy też jest dobra; wróżką, co błądzi wśród preryj i wywołuje uśmiech szczęścia na szorst-
kich, spalonych słońcem obliczach synów stepu.
Czuł jednak, że ma przed sobą żywą, choć jakby nadziemską istotę, bo jej zwichrzone kę-
dziory popielatych włosów muskały mu twarz, a poprzez cienką tkaninę jedwabnej sukni wy-
czuwał dłońmi gorącą, rozpulsowaną krew dziewczyny.
Ale i w serce Anity po strasznych przejściach ostatnich dni poczęły wstępować jakieś no-
we, nieznane jej dotąd uczucia. Pyszna, roziskrzona, miliardem gwiazd noc na, uśpionym
stepie, odurzający zapach zeschłych ziół, wesołe prychanie konia, węszącego tabun i... ten
dziki, przystojny cowboy, wiozący ją niczym brankę do swojego obozu  wszystko to wyglą-
dało na jeden z egzotycznych, dobrze opracowanych filmów.
Po półgodzinnej jezdzie kłusem i stępa, na przemian, zbliżyli się już na tyle do obozowiska
Jacka, że dziewczyna wyraznie już dostrzegła majaczące na tle ogniska rosłe sylwetki siedzą-
cych ludzi, a nawet nozdrza jej pochwyciły zapach pieczonego mięsiwa.
W niewielkiej odległości od ogniska widniał obszerny szałas z nieokoronowanych bali po-
zbawiony drzwi i komina.
58
Obraz ten w pierwszej chwili wywarł na Anicie wrażenie jakiegoś zbójeckiego gniazda i
serce nagle zabiło jej mocniej pod wpływem lęku, który na powrót zakradał się do duszy. Ale
melodyjny drgający serdeczną, nuta szczerości głos Jacka rozprószył chwilowe obawy:
 Jesteśmy na miejscu, miss  rzekł zsuwając się z konia i biorąc go za wędzidła, aby pod-
prowadzić bliżej do ognia.
Siedzący przy ognisku ludzie spojrzeli w ich stronę, przesłaniając dłońmi odblask płomie-
nia.
 To ty, Jack?  spytał mężczyzna siedzący od tej strony. Ale w tej chwili widać wszyscy
spostrzegli Jacka, prowadzącego konia i siedzącą ha siodle dziewczynę, gdyż poderwali się z
miejsc i z niekłamanym zdumieniom, w milczeniu przyglądali się temu niecodziennemu zja-
wisku.
Ale Jack, który, jak Anita przekonała się od pierwszego wejrzenia, był wodzem tej gro-
madki stepowych włóczęgów, nie miał zamiaru objaśniać swych towarzyszów kim jest ta
blada miss i skąd ją wiezie.
 Gdzie Arika?  krzyknął, a głos jego teraz brzmiał stanowczo, rozkazująco nie znosząc
wahania ani sprzeciwu.
 Zpi  odparł bliżej stojący cowboy, równie jak tamci dwaj, rosły, barczysty chłop o wy-
giętych w kabłąk nogach, wpuszczonych w wysokie buty.
 Zbudz ją, Ross  rzucił Jack, pomagając Anicie zsiąść a konia.
Ross Shanklin skoczył żywo i zniknął w ciemnym otworze szałasu.
 Spocznij, miss  rzekł Jack, ale tym razem głos jego miał w sobie poprzednią serdecz-
ność.
Anita usiadła na dużym głazie nakrytym owcza skóra i jakby zażenowana obecnością, tych
obcych, wpółdzikich ludzi, utkwiła spojrzenie w buzujących płomieniach dużego ogniska
Ale Jack, domyślając się tego, rzucił stojącym obok cowboy om jakiś krótki, niezrozu-
miały dla Anity rozkaz i rosłe sylwetki drabów prawie natychmiast zniknęły w pomroce nocy.
Nim jednak Jack zajął miejsce naprzeciw dziewczyny, z szałasu wysunęła się niska, roz-
czochrana kobieta i mrużąc oślepione blaskiem ogniska oczy, spojrzała w stronę Anity i cow-
boy a.
Nie wiedzieć czemu, Anita chwyciwszy spojrzenie tej, młodej jeszcze, choć zaniedbanej
kobiety, doznała jakiegoś niemiłego, jakby trwożnego uczucia.
 Złe oczy...  przypomniała sobie mimo woli tytuł książki Marsleya. Lecz dziwne, że
czytając tę przeciętną zresztą powieść egzotyczną, takimi właśnie wyobrażała sobie oczy dzi-
kiej Rasuczi.
Tymczasem Arika zbliżyła się do ogniska, zatrzymując się jednak w pewnym oddaleniu ód
Anity, co wcale jej nie przeszkadzało uważnie obejrzeć przybyłą od stóp do głowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp28dg.keep.pl