[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drzwi otworzyły się bezszelestnie.
Rozległą salę spowijał półmrok. Lampy nie świeciły i tylko zza wielkich okien na drugim
końcu pomieszczenia wpadało wieczorne światło. Okrągłe stoły były puste, a ciężkie krzesła
schludnie wsunięto pod ich blaty.
Rozdzielili się: Sylvain ruszył na lewo, Zoe na prawo, Allie zaś ostrożnie szła środkiem
jadalni. Tu jednak Jerry nie miałby gdzie się schować, brakowało schowków oraz zasłon
i obrusów. Sala niewątpliwie była pusta.
Allie przykucnęła i zajrzała pod stoły, jednak nie dostrzegła tam nic poza drewnianymi
nogami. Wyprostowała się i po chwili cała trójka wymieniła spojrzenia. Zoe wskazała
prowadzące do kuchni dwuskrzydłowe drzwi po przeciwnej stronie jadalni. Sylvain skinął głową
i ruszył w kierunku dziewczynki. Allie poszła w jego ślady, próbując wyobrazić sobie, co zrobi,
jeśli znajdzie Jerry ego, który był najlepszym z ich nauczycieli: świetnie wytrenowanym,
śmiertelnie niebezpiecznym i muskularnym.
Był jej mentorem. Jak miała z nim walczyć?
Po prostu to zrobię , postanowiła z lodowatą determinacją. Mimo to czuła się
śmiertelnie przerażona.
Tym razem Zoe weszła pierwsza, a raczej wskoczyła jednym susem do kuchni. Z jednego
kąta dobiegał szum przemysłowych zmywarek, obok nich mruczały gigantyczne lodówki. To
pomieszczenie również okazało się puste. Przeszukali szafki i zerknęli za duży pień rzeznicki.
Nic tam nie znalezli. Sylvain uniósł brew, a Allie skinęła głową.
Następnym pomieszczeniem w korytarzu była sala balowa. Nadeszła kolej Allie.
Dziewczyna poczekała, aż pozostali zajmą miejsca, i dopiero wtedy sięgnęła do klamki. Metal
pod jej palcami był zimny, ale zamek ustąpił bez oporu i drzwi otworzyły się cicho.
Długa i elegancka sala balowa mogła bez trudu pomieścić kilkuset gości. Nietrudno było
sobie wyobrazić, jak wirują po lśniącym dębowym parkiecie i ze śmiechem sączą szampana.
Teraz jednak prawie puste pomieszczenie wydawało się martwe. Nie było w nim okien
i przeciwny kraniec tonął w półmroku.
Allie poczuła ucisk w piersi.
Rozdzielili się ponownie pod ciężkimi metalowymi żyrandolami. Włączone, jaśniały
niczym tysiące świec. W tej chwili wyglądały ponuro i nieprzyjemnie.
Niemal całkowity brak sprzętów w sali ułatwiał poszukiwania. Przemierzali ją w równym
tempie. Podłoga pod bosymi stopami Allie wydawała się czysta i gładka, całkiem jakby
odkurzano ją codziennie, nawet gdy pomieszczenie nie było wykorzystywane. Z boku pod ścianą
po przeciwległej stronie kilka krzeseł i stołów czekało na następną galę.
Działając jak idealnie zgrany zespół, przykucnęli jednocześnie, by zajrzeć pod meble,
lecz nie znalezli tam nawet kurzu. W sali nie było żadnych kryjówek, kiedy więc dotarli do jej
końca, odwrócili się w tym samym momencie i bez słowa ruszyli w przeciwnym kierunku.
Na pustym korytarzu panowała głucha cisza.
Następne drzwi prowadziły do schowka, na które Allie wcześniej nie zwróciła uwagi.
Trzymano tu myjki, wiadra i inne akcesoria do sprzątania, co nieprzyjemnie skojarzyło się jej
z miejscem, w którym ukrywała się w szkole w Brixton Hill, zanim aresztowano ją i Marka.
Tamto wydarzenie doprowadziło ją do dzisiejszego dnia, do tej chwili i zmieniło wszystko.
A gdyby to się nie wydarzyło? zastanawiała się, kiedy znów zamykali za sobą drzwi.
A gdybym nie wyszła tamtej nocy wymalować szkołę? Gdzie byłabym teraz?
Na takie przemyślenia brakowało jednak czasu. Zbliżali się do ostatnich drzwi na
korytarzu do biblioteki. Tym razem nie musieli już niczego ustalać. Allie i Zoe stanęły po obu
stronach wejścia, a wtedy Sylvain zrobił krok naprzód i sięgnął do klamki.
W tym samym momencie usłyszeli hałas. To był cichy trzask, odgłos, jaki towarzyszy
wysiłkowi fizycznemu lub walce, stłumiony przez grube drewniane drzwi.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Allie poczuła, jak Sylvain zamiera. Zoe
zmarszczyła brwi i przechyliła głowę, maleńka i czujna jak ptaszek gotów do lotu.
Sylvain uderzył ramieniem w drzwi i cała trójka wpadła do pomieszczenia. Z początku
widzieli jedynie las wysokich regałów, które rozciągały się we wszystkich kierunkach w bladym
świetle zabytkowych lamp. Allie odruchowo ruszyła przed siebie, lecz Sylvain wyciągnął rękę,
zatrzymując ją i Zoe. Przez ułamek sekundy stali nieruchomo, a potem znów to usłyszeli odgłos
ciała uderzającego o inne ciało, przyśpieszony oddech, stłumiony krzyk, a także głuchy łoskot,
jakby ktoś upadł.
Tędy. Zoe pewnie i z zapałem wskazała kierunek.
Popędzili tam, tym razem trzymając się blisko siebie. Dotarli już niemal na środek
biblioteki, gdy nagle ujrzeli Eloise i Jerry ego. Nauczyciele stali tuż przed rzędem odgrodzonych
boksów z biurkami. Jeden z boksów był otwarty i zza niewielkich, starannie zamaskowanych
drzwi sączyło się jasne światło.
Tam się ukrył uświadomiła sobie Allie w osłupieniu.
Eloise i Jerry zajadle walczyli ze sobą. Długie, ciemne włosy bibliotekarki wymknęły się
z końskiego ogona i opadły na jej szczupłe plecy, gdy próbowała kopnąć przeciwnika w szyję.
Cios był celny, jednak Jerry okazał się szybszy i z przerażającą łatwością uchylił się przed
atakiem, a potem uniósł pięść i skoczył. Powiedział coś, czego Allie nie dosłyszała, i Eloise
zawirowała, wystawiając łokcie. Tym razem udało się jej sięgnąć celu i mocno rąbnęła Jerry ego
w pierś. Zachwiał się, ale odskoczył, gdy usiłowała przyłożyć mu w twarz.
Wtedy ich zobaczył. Allie ujrzała, jak wzrok Jerry ego wędruje po ich twarzach, i przez
sekundę wydawało się jej, że dostrzega w jego oczach cień żalu.
Bierzemy go zakomenderował Sylvain.
Cała trójka rzuciła się przed siebie. Zoe, jak zwykle najszybsza, dotarła do Jerry ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]