[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aby wzięła pierścionek. Wyciągnęła rękę.
- Czy one są prawdziwe... to znaczy, kamienie? -zapytała, z oczami wlepionymi w
ogromny szmaragd pośrodku i dwa mniejsze brylanty po obu stronach.
- Czy ofiarowałbym mej miłości atrapę? - za\artował i Leith podziękowała mu za to
mro\ącym spojrzeniem. Nie był dusigroszem, więc pierścionek musi być prawdziwy.
Zadr\ała na myśl o tym, ile mógł kosztować!
Wsunęła go na serdeczny palec - pasował świetnie. Sam fakt wło\enia go sprawił, \e
nogi się pod nią ugięły. Potrzebowała czegoś na otrzezwienie.
- Nie jestem przyzwyczajona do noszenia pierścionka stwierdziła kwaśno, \eby
dodać sobie sił. - Nie miej pretensji, jeśli go zgubię.
- Nie będę miał - odparł bezbarwnym głosem.
- I dostaniesz go z powrotem w tej samej chwili, w której opuścimy Parkwood! -
uzupełniła z czystej przekory.
- Niech mnie diabli! - zakpił. - Jesteśmy zaręczeni dopiero dwie minuty, a ona ju\
mną pomiata!
Zanim Leith zdołała znalezć na to właściwą odpowiedz, wziął torbę i razem wyszli z
domu.
Sama myśl o tym, \e ktokolwiek mógłby pomiatać Naylorem rozbawiła ją serdecznie
i nareszcie rozluzniła się trochę.
- Leith, Naylor! - wykrzyknęła Cicely Hepwood, wychodząc im na spotkanie. Guthrie
dołączył do nich minutę pózniej i wymienili powitalne uściski.
- Dałam ci ten sam pokój, co w zeszłym tygodniu - szczebiotała radośnie gospodyni. -
Na pewno chcesz rozpakować się i umyć ręce przed lunchem, ale zanim pójdziesz... -
zawahała się nagle. - Chyba masz pierścionek zaręczynowy? - powiedziała powoli.
Leith skinęła głową, w duchu przyznając Naylorowi medal za zdolność
przewidywania. Nie mogła jednak oprzeć się fali wzruszenia, kiedy podała pani
Hepwood lewą dłoń.
- Tak, i to bardzo piękny - stwierdziła szczerze. Podczas, gdy Cicely rozpływała się w
zachwytach, Leith poczuła przemo\ną chęć spojrzenia na Naylora. Patrzył na nią:
nie na ciotkę, nie na pierścionek, ale właśnie na nią - i wydawał się bardzo
zadowolony.
Odwróciła wzrok, przekonana, \e rozumie powód jego radości. Przewidział, \e
pierścionek będzie pierwszą rzeczą, o którą zapyta ciotka. Leith miała ochotę, aby
znalezć się gdzieś na tyle blisko, \eby zobaczyć jego minę, kiedy oka\e się, \e nie
przewidział czegoś... i złapał się we własne sidła!
Rozmyślając tak pobiegła na górę, \eby odzyskać równowagę ducha i przyczesać
włosy przed lunchem. Siedząc w jadalni obok Naylora czuła się o wiele, wiele
pewniej.
Rozmowa podczas lunchu była wesoła i sympatyczna. Nikt nie wspomniał Travisa,
a\ do chwili kiedy Guthrie poprosił Naylora o radę w sprawie kupna lasu.
- To pomysł Travisa. Wtedy pochłonięty był ochroną dzikiej przyrody, ale zdaje się,
\e ostatnio ma... inne sprawy na głowie.
- Mam nadzieję, \e wszystko dobrze się skończy - uspokajająco wtrącił Naylor i
pozornie niedbałym tonem zapytał: - A właściwie gdzie on jest?
Na to pytanie odpowiedziała ciotka. Leith zorientowała się nagle, \e pod wesołą,
uśmiechniętą maską kryje się bardzo zatroskana kobieta, która stara się ze
wszystkich sił traktować ją jak członka rodziny.
- Travis był wczoraj bardzo niespokojny-wyznała Cicely Hepwood. - Właściwie
prze\ywał coś przez cały tydzień. Wczoraj jednak cierpiał bardziej ni\ zwykle i... -
głos zadr\ał jej lekko. Musiała przerwać na chwilę, \eby odzyskać panowanie nad
sobą. - Ostatniej nocy zadzwonił, \ebyśmy się nie martwili, ale w ogóle nie wróci do
domu. To ju\ druga noc, kiedy nie wiem, co się z nim dzieje.
W tym momencie Leith z całego serca zapragnęła uspokoić choć trochę panią
Hepwood. Ale co mogła powiedzieć? Travis bardzo kochał Rosemary i myślał o niej
bez przerwy... ale tego nie mogła powiedzieć nikomu.
W tej samej chwili Guthrie Hepwood zaczął uspokajać \onę, \e syn zjawi się na
pewno lada chwila. Leith uznała, \e nie musi ju\ głowić się nad sposobem
wytłumaczenia Travisa. Przelotnie spojrzała na Naylora i a\ się cofnęła. Wyglądał,
jakby ogarniała go szewska pasja. Nigdy dotąd nie widziała w jego oczach takiej
wrogości i to wyraznie pod jej adresem!
Wstrząśnięta do głębi odwróciła wzrok i zastanawiała się, co u licha palnęła tym
razem. Minęło kilka sekund, odrętwiały umysł zaczął pracować i odpowiedz na
pytanie przyszła sama. Naylor ciągle dobrze pamiętał, gdzie znalazł swego kuzyna
tej pierwszej nocy. Był, zdaje się, zupełnie pewien, \e znalazłby go tam i dzisiaj.
Leith poczuła odradzającą się wściekłość. Miała dość tej koszmarnej podejrzliwości...
- Chyba pójdę się przebrać - oznajmiła. Zbyt była rozgorączkowana, \eby wytrzymać
w bezpośredniej bliskości Naylora, kiedy przejdą do salonu. Z uśmiechem
przeprosiła towarzystwo i wyszła.
Je\eli była wściekła, to jej narzeczony z pewnością dzielił ten nastrój, bo tak\e
wymówił się i odszedł w tym samym kierunku.
śadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie znalezli się przed drzwiami
sypialni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]